ArtykulyRozwiązania systemowe

Ponad 40% polskiego KPO na cele klimatyczne. Ale to wciąż śmiesznie mało

Krajowy Plan Odbudowy był uzgadniany min. polskim rządem i Komisją Europejską
Premier Polski Mateusz Morawiecki i Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej.

Budowa farm wiatrowych na Bałtyku, zakup ponad 1700 niskoemisyjnych autobusów, modernizacja prawie 500 km linii kolejowych, wspieranie rozwoju technologii wodorowych i magazynowania energii – to część z inwestycji, które zakłada polski Krajowy Plan Odbudowy zaakceptowany przez Komisję Europejską. I trudno uznać, by był to plan ambitny.

Komisja Europejska i Rada Europejska zgodziły się, by po spełnieniu odpowiednich warunków zaakceptować Krajowy Plan Odbudowy (KPO) naszego kraju i przekazać Polsce 35,4 mld euro w ramach. Z tego 23,9 mld euro stanowić będą dotacje, a 11,5 mld pożyczki. Pieniądze te umożliwią przeprowadzenie wielu ważnych inwestycji i wzmocnią polską gospodarkę po okresie pandemii.

Zgodnie z wytycznymi przynajmniej 37% KPO powinno być przekazane na działania związane z ochroną klimatu i wesprzeć kluczowy cel Unii, czyli osiągnięcie neutralności klimatycznej do 2050 r. Jak podaje Komisja, w przypadku Polski na ten cel przekazane będzie 42,7% wydatków, czyli 15,1 mld euro.

Krajowy Plan Odbudowy Polski a klimat

Na co konkretnie mają zostać wydane unijne pieniądze?

Wydatki związane z klimatem podzielono w KPO na trzy główne kategorie: odnawialne źródła energii, zrównoważony transport i poprawa jakości powietrza.

Najwięcej, bo ponad 7,5 mld euro, zapisano na inwestycje w zieloną i inteligentną mobilność, w tym m.in.:

  • podwojenie liczby pojazdów bezemisyjnych i niskoemisyjnych do 2026 r. do 20 tys.

  • sfinansowanie zakupu ponad 1700 bezemisyjnych/niskoemisyjnych autobusów,

  • modernizację 478 km linii kolejowych i zwiększenie udziału transportu kolejowego kosztem drogowego,

  • zlikwidowanie 305 „czarnych punktów”, na których dochodzi do wielu wypadków drogowych.

Projekty, które wyróżniono w komunikacie, trudno uznać za rewolucyjne. Wystarczy wspomnieć, że jeszcze kilka lat temu rząd PiS obiecywał milion samochodów elektrycznych do 2025 r. Obecne 20 tys. brzmi więc jak ponury żart polityka, który ostatnie lata rozwoju elektromobilności najwyraźniej przespał. Jeśli chodzi o autobusy, to tylko po polskich miastach jeździ ich około 12 tysięcy, z czego nieco ponad 5% to autobusy elektryczne. Planowane zastąpienie kolejnych około 15% miejskiej floty na elektryki również nie jest czymś, co może imponować. Zwłaszcza że polskie przedsiębiorstwa są w tym sektorze potentatem na skalę europejską. Jeszcze bardziej niepoważnie brzmi modernizacja niespełna 500 km torów kolejowych, których w Polsce jest 19 tys. To ledwie kawałek tego, co w ciągu ponad 30 lat straciliśmy (przed 1989 r. mieliśmy 26 tys. km linii kolejowych).

Żeby myśleć o poważnych zmianach w mobilności, potrzebujemy więc nie tyle skromnego liftingu tego, co jest, a wielkiej transformacji, która na pierwszym miejscu stawia transport zbiorowy. Istotna jest więc nie tylko wymiana taboru na elektryczny czy modernizacja starych torów, lecz także tworzenia nowych linii autobusowych i kolejowych przy jednoczesnym ograniczaniu ruchu samochodowego. KPO nadziei na wdrażanie takiej strategii nie daje.

Trudno pochwalić rząd również za to, co planuje zrobić z 5 mld euro, które zamierza zainwestować w rozwój OZE. Ponad 3,7 mld z tej kwoty ma być przekazane na finansowanie morskich elektrowni wiatrowych i infrastruktury terminali. Będą to zatem projekty „wielkiej energetyki”, które dadzą szansę sięgnięcia po gigantyczne pieniądze największym graczom na rynku, w dużej mierze spółkom skarbu państwa. Choć takie projekty są istotne, niezwykle ważny jest też rozwój energetyki obywatelskiej i rozproszonej, czyli tworzenie lokalnych, małych systemów energetycznych. Z jednej strony zwiększy to niezależność i samowystarczalność lokalnych społeczności, z drugiej odciąży ogólnokrajowy system elektroenergetyczny.

Do tego Polska zobowiązała się w KPO do znowelizowania przepisów tak, by ułatwić budowę morskich i lądowych elektrowni wiatrowych. Inaczej rzecz ujmując, zasada 10H – skutecznie blokująca rozbudowę wiatraków na lądzie – ma być wreszcie złagodzona. Rządowy projekt zakłada, że to gminy będą mogły decydować o lokowaniu takich projektów – ale tylko na podstawie miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. Paweł Czyżak z instytutu Ember ocenia, że cały proces budowy nowej farmy wiatrowej w Polsce już po nowelizacji ustawy (włącznie np. z uzyskiwaniem decyzji środowiskowych) będzie trwać od pięciu do siedmiu lat.

Wiadomo też, że kolejne 800 mln euro zostanie wydane na wsparcie rozwoju technologii wodorowych. W kraju, w którym politycy i spółki energetyczne o wiele przychylniej podchodzą do szarego wodoru (wytwarzanego z gazu ziemnego) niż zielonego (wytwarzany w procesie elektrolizy z wykorzystaniem energii ze źródeł odnawialnych) trudno jednak ufać, że czeka nas „zielony przełom”.

Na ostatni z filarów, czyli poprawę jakości powietrza, zostanie przekazane ok. 3,5 mld euro. Pieniądze te będą wydane przede wszystkim na termomodernizacje budynków, dzięki czemu przestaną być wampirami energetycznymi marnującymi astronomiczne ilości energii. Jednocześnie wsparcie publiczne na piece węglowe będzie stopniowo wycofywane, a dla wszystkich paliw stałych zostaną wprowadzone obowiązkowe wymogi i standardy.

I tu znów pojawiają się liczne „ale”, bo rząd od lat wspierał i wciąż chce wspierać instalacje gazowe. O ile w kontekście smogu to faktycznie zmiana na lepsze, tak w kontekście kryzysu klimatycznego to przysłowiowa zamiana siekierki na kijek. Zresztą nie tylko w kontekście klimatycznym: rosnące ceny gazu, wojna w Ukrainie i zakręcenie kurka z gazem przez Rosję pokazały, jak niestabilnym, niepewnym i kosztownym źródłem ciepła jest gaz ziemny. Zamiana gazu z Rosji na gaz z innego kraju, często również niesłynącego z poszanowania dla demokracji, nie jest więc najlepszym rozwiązaniem. A przynajmniej nie w dłuższej perspektywie, o której myślenie powinno być punktem wyjścia dla tak ważnego i rozłożonego na wiele lat projektu. Na uwadze trzeba mieć również to, że pod koniec dekady montaż pieców gazowych będzie w UE zakazany. Mając na uwadze powyższe argumenty, trudno się temu dziwić. Tak samo jak trudno byłoby zrozumieć, że mimo to miliardy złotych miałyby pójść na inwestycje, które są tak krótkowzroczne i szkodliwe, a wręcz nielogiczne.

W skrócie: KPO w wersji zaproponowanej przez polski rząd nie przypomina Krajowego Planu Odbudowy. Zamiast tego mamy do czynienia co najwyżej z Kupą Projektów Odbębnionych.

Pieniędzy bez reform nie będzie

Komisja Europejska zaznacza, że Polska nie otrzyma żadnych pieniędzy, dopóki nie wprowadzi obiecywanych reform i zmian w sądownictwie, które wzmocnią niezależność sędziów.

CZYTAJ TEŻ: Krajowy Plan Odbudowy pomija cele klimatyczne. Będą poprawki?

Zatwierdzenie planu wiąże się z wyraźnymi zobowiązaniami Polski dotyczącymi niezależności sądownictwa, które będą musiały zostać zrealizowane przed dokonaniem jakiejkolwiek faktycznej płatności. Z radością oczekuję na wdrożenie tych reform” – podkreśla Ursula von der Leyen, przewodnicząca KE.

Jeśli Polska spełni wszystkie wymagania, może otrzymać z UE aż 58,1 mld euro, a więc około 260 mld zł. 23,9 mld euro (107 mld zł) to środki bezzwrotne, o które rząd już zawnioskował. Kwota maksymalnej pożyczki to 34,2 mld euro. Teoretycznie Polska może więc pożyczyć na preferencyjnych warunkach jeszcze dwa razy więcej pieniędzy, niż wnioskowała o to obecnie.

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly