ArtykulyPowiązania

Ekonomia środowiskowa

Klasyczna ekonomia twierdzi, że ludzie są nienasyceni i dlatego celem aktywności gospodarczej musi być nieskończony wzrost gospodarczy i ciągle rosnąca konsumpcja. Jednak czy twierdzenie takie jest uzasadnione? Codzienne doświadczenie dostarcza nam mocnych dowodów, że tak wcale nie jest. Pierwszy kawałek pizzy jest bardziej satysfakcjonujący niż trzeci. Pierwsza para butów – bardziej niż dwudziesta. W rzeczywistości istnieje punkt, poza którym dalsze zwiększanie konsumpcji nie przynosi nam większych korzyści.

Po chwili zastanowienia się większość ludzi z pewnością zgodzi sie z tym, że najbardziej pożądanym rezultatem każdej aktywności ekonomicznej jest wysoka jakość życia dla obecnego i następnych pokoleń. Jednak obecny system wcale nie służy temu celowi. Gospodarka rynkowa – w której ceny dóbr i usług są kształtowane przez oddziaływanie między podażą a popytem w dobrowolnej wymianie – w dzisiejszym świecie gra rolę dominującą. Prawa rynku określają ilość wydobywanej ropy, wycinanych drzew, wyławianych ryb. Określają miejsca, do których te zasoby trafią, ile pracy i kapitału zostanie użyte do przetworzenia ich w produkty i kto ostatecznie je skonsumuje.

Teoretycznie wolna konkurencja przydziela środki produkcji – takie jak energia, praca, kapitał, ziemia i surowce – w kierunku najbardziej rentownych dóbr i usług, które z kolei trafiają do ludzi, którzy cenią je najbardziej i zgodzą się za nie zapłacić. Taki system maksymalizuje wartość produktów, a jednocześnie dzięki konkurencji zapewnia konsumentom zakupienie produktów tak tanio, jak tylko mogą być produkowane. Co więcej, konkurencja wolnorynkowa osiąga to wszystko w oparciu o wolny wybór, bez centralnej koordynacji lub planowania. Tyle teoria. Jednak już Wielka Depresja z lat 30. XX wieku obnażyła ogromne wady teorii wolnego rynku.

Czasem wolny rynek czyni ogromną liczbę wykwalifikowanych pracowników bezrobotnymi, a maszyny bezczynnymi. Wolny rynek pozwala gnić żywności w gospodarstwach rolnych, podczas gdy ludzie umierają z głodu. Wielka Depresja pomogła zrozumieć, że czasami wolny rynek do funkcjonowania wymaga interwencji rządu.

Kryzys z lat 30. XX wieku umożliwił rządom wypracowanie polityki monetarnej i finansowej pozwalających utrzymać zdrową i rosnącą gospodarkę. Jednak w czasach, gdy powstawała makroekonomia, właściwie nikt nie był świadomy czekających nas wyzwań: zmian klimatu, peak oil, utraty bioróżnorodności, wyczerpywania zasobów przyrody czy przeludnienia. Ekonomiści koncentrowali się na tym, jak przetworzyć  nieprzebrane zasoby surowców w towary i usługi. Wszystko przez dłuższy czas nawet jakoś działało, ale od tamtej pory produkcja dóbr materialnych oraz ilość usług na świecie wzrosła o rząd wielkości, a w samych Stanach Zjednoczonych osiemnastokrotnie. Rozumiemy już też (choć nie do wszystkich ta wiedza jeszcze dotarła), że nienaruszone ekosystemy pełnią kluczową rolę w podtrzymywaniu życia na Ziemi i że ludzka aktywność zagraża ich dalszemu istnieniu.

Niestety, system rynkowy przeważnie zawodzi przy obliczaniu wpływu degradacji ekosystemu na dobrobyt ludzi. Kryzys zasobów i kryzys ekologiczny, jakich obecnie doświadczamy są o rzędy wielkości poważniejsze niż Wielka Depresja lat 30. XX w., ponieważ zagrażają nie tylko systemowi ekonomicznemu, lecz także samemu przetrwaniu człowieka. Musimy rozwinąć nowy model ekonomiczny, który będzie mógł stawić czoła zbliżającym się wyzwaniom.

Tomasz Asztemborski

Na podstawie Ecological Economics, Resilience.org

Całość raportu Ecological Economics (1 MB)

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly