ArtykulyNegocjacje klimatyczne

Polskie NIE dla unijnych planów ograniczenia spalania paliw kopalnych

Dziękuję Wam za liczne opinie. Obiecałem, że jak pojawi się ich pięć, to napiszę swoją. Co niniejszym czynię. Moja opinia jest zdecydowanie inna, niż p. Szcześniaka.

Rozumiem, że wielu ludzi kwestię zmian klimatu ma w głębokim poważaniu, nawet, jeśli za kilka czy kilkanaście pokoleń Ziemia miałaby zamienić się w drugą Wenus, o pomniejszych drobiazgach (przesuwanie się stref klimatycznych, wzrost poziomu oceanów i ich zakwaszanie itp. itd.) nie wspominając. Nie będzie więc o zmianach klimatu, ale o kasie.

Polskie NIE dla unijnych planów ograniczenia spalania paliw kopalnychPaliwa kopalne, na których oparliśmy całą naszą gospodarkę, a nawet cywilizację, są zasobem nieodnawialnym. Światowe wydobycie ropy osiągnęło szczyt, na którym (jak dobrze pójdzie, czego wcale nie jestem taki pewien) pozostanie kilka-kilkanaście lat. W międzyczasie coraz więcej ropy zużywać będą Chiny+Indie+inne kraje wdrażające zachodni model życia, coraz więcej będą też zarabiać sami eksporterzy (a bogacąc się, będą zużywać coraz więcej ropy u siebie). Podaż nie zaspokoi więc popytu (chyba, że na skutek wysokich cen ropy światowa gospodarka ponownie się złoży w drugim po 2008 roku kryzysie – a moment ten może być już blisko).

Ile nas to wszystko będzie kosztować? Już dziś Polska na import ropy wydaje blisko 5% PKB – 60 mld złotych rocznie (a na import gazu kolejne 10 mld). Inaczej mówiąc, rocznie puszczamy z dymem kasę, odpowiadającą łącznej cenie 10 tysięcy autobusów, kilku tysięcy tramwajów, 100 tysięcy kilometrów asfaltowych ścieżek rowerowych oraz kilku tysięcy kilometrów szybkiej kolei. Co roku.

Ale nie podejmujemy tych wszystkich działań, które mogłyby nas uniezależnić od ropy. Widać jesteśmy za biedni, aby zaoszczędzić, nawet, jeśli pieniędzmi tymi dziś zasilamy konta oligarchów i szejków naftowych, a gdybyśmy zrobili te inwestycje, to zostałyby one w kraju i dały nam miejsca pracy.

Ile razy słyszałem, także od związanych z rządem ekspertów, że „jak ceny paliw kopalnych wzrosną”, to wdrożymy alternatywy. W mojej opinii, jak będziemy czekać z tym wdrażaniem, aż ceny ropy wzrosną z obecnych 100 dolarów za baryłkę do powiedzmy 200 lub 400 dolarów za baryłkę, przez co do Rosji wyślemy nie 5%, lecz 10 lub 20% PKB (to ponad połowa całości przychodów budżetu państwa), to nie będzie już nas stać na żadne sensowne inwestycje. A przebudowa infrastruktury to zadanie na dekady, którego nie da się przeprowadzić bez wielkich środków, które dziś mamy, a jutro możemy nie mieć. Nie będzie szybkiej kolei i tramwajów. Pozostanie zaciskanie pasa i trzymanie kciuków, żeby szejkowie i baronowie naftowi zechcieli pojawić się z zarobionymi na nas petrodolarami i wykupili u nas co się da, pozwalając nam dalej płacić za swoje paliwa.

Po co nam w tym Unia i czy plany odchodzenia od paliw kopalnych nie wykończą nam gospodarki?

Niestety nasza klasa polityczna cierpi na krótkowzroczność i planowanie poza bieżące słupki sondaży i horyzont najbliższych wyborów nie wchodzi u niej w grę (a może uważasz inaczej?). Jak to szczerze wyraził nasz premier liczy się tu i teraz, a nie przyszłe generacje. Z takim podejściem obudzimy się z ręką w nocniku. Wygląda to tak, jakby nasi decydenci byli reprezentantami lobby kopalnego lub Kremla.
Z tego co widzę, tylko Unia, której obywatele mają już dość sponsorowania OPEC i oligarchów, może wymusić na nas jakieś zmiany. Plan ograniczenia użycia paliw kopalnych (tudzież emisji CO2, co na jedno wychodzi) o 80% do 2050 roku jest w naszym jak najlepszym interesie.

Zamiast popierać plany unijne, w naszej węglowej mentalności (przecież Polska węglem stoi, prawda?), wolimy traktować całą resztę Unii naszym liberum veto (w swoim czasie już wyszło nam na zdrowie). Jak się zbudzimy, że veto jednego kraju z 27, będące w negocjacjach odpowiednikiem bomby atomowej, wyjdzie nam bokiem przy negocjacji budżetu unijnego na kolejne lata, może pójdziemy po rozum do głowy. Oby.
Uważam zresztą, zużycie paliw kopalnych do 2050 roku spadnie o te ±80% tak czy inaczej – albo dlatego, że do tego czasu zbudujemy niskoenergetyczną infrastrukturę energetyczną, albo dlatego, że doczekamy się tak głębokiej recesji i upadku gospodarki związanych z drastycznym wzrostem cen energii. Lepiej więc działać zawczasu, dopóki mamy środki i zasoby, żeby tej transformacji dokonać.

Uważam jednak, że najlepszą drogą do tego celu nie jest administracyjne narzucanie celów i miliona regulacji, ale przebudowa systemu podatkowego, polegająca na wysokim opodatkowaniu cen paliw kopalnych już u źródła – w kopalni, rafinerii, na granicach. Oczywiście – to zwiększy ceny transportu, ogrzewania, produkcji itp. itd. I mówię tu nie o kilku złotych podatku za tonę emisji CO2 (bo to nie zmieni systemu ani zachowań), ale o kilkuset złotych za tonę.

Co zrobić, aby (jak każdy podatek) nie zdusiło to gospodarki i najuboższych? Równocześnie zredukować koszty pracy  o tę samą kwotę – obniżyć (a nawet zlikwidować) PIT, VAT, CIT i akcyzy. To Zielona Reforma Podatkowa. Przemysł zaawansowanych technologii (na które trzeba mało energii, a dużo kreatywności), polscy informatycy, architekci, naukowcy i sektor usług w jej wyniku staną się BARDZIEJ konkurencyjne na świecie, niż obecnie.

Aby zapewnić osłony społeczne, należy wprowadzić Zielony Czek (lub inaczej Dywidendę Węglową) – część zebranego podatku węglowego powinna być „z automatu” co miesiąc po równo przelewana na konta obywateli. W wielu krajach Unii ta reforma się rozpędza. U nas wciąż nawet nie ma dyskusji na ten temat.

To droga rynkowa, z prostymi regulacjami (prostszymi, niż obecny zakręcony system podatkowy) i bez biurokracji. Na tej drodze pozwalamy rynkowi wypracować rozwiązania (choć pomagamy mu, dając sygnał cenowy z wieloletnim wyprzedzeniem).
To ma sens, niezależnie od działań, które podejmą inne kraje. Owszem, na świecie wciąż dominującym modelem (a właściwie jedynym) jest rabunkowa gospodarka wzrostu opartego o paliwa kopalne. Wszyscy, z Chinami włącznie, idą naszą zachodnią drogą – bo innej nie ma.

Ale już wkrótce na tej drodze czekają nas poważne turbulencje (a właściwie zaczęły się one już w 2008 roku). Podejmując działania w kierunku transformacji naszego systemu gospodarczego mamy też szansę wytyczyć drogę innym i pokazać – patrzcie, tak można, i to się opłaca – finansowo, społecznie, gospodarczo i środowiskowo.

Moja opinia odnośnie sytuacji świata i działań, które powinniśmy podjąć jest odmienna od opinii polskich polityków i ekonomistów (choć niestety coraz bardziej zgodna z opiniami szeregu agencji międzynarodowych – od IEA, przez IPCC i UNEP po FAO). Ktoś jest w błędzie. Może oni, może ja.

Jeśli ja się mylę, to postulowane przeze mnie działania spowolnią wzrost gospodarczy, a może i ograniczą naszą konkurencyjność i wpędzą w recesję – ale nie będzie to koniec świata.

Jeśli oni się mylą, a nie podejmiemy działań, to uważam, że skutkiem tego będzie koniec świata, a co najmniej koniec świata, który znamy – a zdarzenia prowadzące do tego końca nie będą przyjemne.

Domyślam się, że w tym krótkim artykule nie odpowiedziałem na wszystkie pytania.
Sama Zielona Reforma Podatkowa nie wystarczy, potrzebne będą i inne działania. Na to odpowiedź (wraz z szeroką analizą obecnej sytuacji świata) znajdziecie w mojej książce, wydanie której przewiduję na sierpień/wrzesień.

Odpowiedź na to, jak zbudować nowy system energetyczny to również temat na książkę, a nie krótki artykuł. Na pytanie, jakie mamy możliwości zasilenia Polski w trwały/zrównoważony sposób, odpowiemy już wkrótce w dużym cyklu artykułów, będącym naszym tłumaczeniem „Sustainable Energy – without the hot air”, wraz z obliczeniami dla Polski.

Pozdrawiam,

Marcin Popkiewicz

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly