ArtykulyRozwiązania systemowe

Warunki techniczne muszą być zmienione

Dr Ludomir Duda, doradca prezesa Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, mówi o potrzebie termomodernizacji wielu budynków w Polsce oraz kosztach tego przedsięwzięcia, a także o konieczności wprowadzenia zmian w przepisach Rozporządzenia Ministra Infrastruktury z dnia 12 kwietnia 2002 r. w sprawie warunków technicznych, jakim powinny odpowiadać budynki i ich usytuowanie (Warunków Technicznych).

Na początku naszej rozmowy chciałbym poruszyć kwestię szeroko pojętej termomodernizacji. Po pierwsze w Polsce do ocieplenia jest bardzo dużo budynków, a po drugie w samych regulacjach dotyczących termomodernizacji będą zachodziły zmiany. Rozpatrywanie tematu chociażby pod kątem głębokiej termomodernizacji już nas zmusza do pewnych zmian w postrzeganiu tego zagadnienia.

Byłem autorem pierwszego projektu ustawy o wspieraniu termomodernizacji, która w tamtym czasie była prawdziwie rewolucyjnym aktem prawnym. Fundacja Poszanowania Energii pracowała nad nim od 1994 roku. Po czterech latach bezowocnych prób Sejm uchwalił ją w 1998 roku. Wtedy wyprzedzała ona wszystkie europejskie dyrektywy w zakresie efektywności energetycznej budownictwa. Niestety intencją władzy nie było poszanowanie energii, lecz potrzeba urynkowienia cen ciepła w gospodarce komunalnej. Różnice w standardzie energetycznym budynków i w kosztach wytwarzania energii były tak duże, że koszty ogrzewania w przeliczeniu na 1 m2 mogły się różnić ponad dziesięciokrotnie. Utrudniało to urynkowienie cen. By zmniejszyć te różnice, zainwestowano ogromne pieniądze na modernizację źródeł ciepła, a z drugiej strony uchwalono ustawę termomodernizacyjną. Wszystko to miało wyrównać koszty ogrzewania w skali kraju.

Potem wyszło szydło z worka, czyli interes lobby energetycznego – najważniejszego żywiciela klasy politycznej. Dla niej wzrost zużycia energii to wzrost dochodu narodowego, wzrost podatków i tysiące wysokopłatnych stanowisk w sektorze zmonopolizowanym, a więc niepodlegającym ograniczeniom rynku. Dlatego intensywnie demontowano mechanizmy ustawy. Nie cofano się przed rozwiązaniami ocierającymi się o absurd, np. wyłączono z zakresu jej działania wymianę okien i ocieplenie balkonów. Następnie wyłączono z ustawy budynki jednorodzinne i zmieniono sposób optymalizacji inwestycji, zamieniając kryterium optymalizacyjne NPV (aktualna wartość netto – przyp. red.) na SPBT (prosty okres zwrotu nakładów – przyp. red.), co ograniczało zakres ocieplenia. Na koniec, gdy mimo tych zabiegów liczba inwestycji wzrastała, ograniczono dopływ pieniędzy do Funduszu Termomodernizacyjnego.

Trzeba także powiedzieć, że rzadko kiedy intencją korzystających z dobrodziejstw ustawy było obniżenie energochłonności. Dzięki ustawie powstał mechanizm dźwigni finansowej pozwalający na wykonanie remontów elewacji i dachów, a także modernizacji cieknących instalacji, na które zawsze brakowało środków.

W konsekwencji mało kto zwracał uwagę na efektywność energetyczną inwestycji. Kiedyś przypadkiem dostałem wyniki z jednej z warszawskich spółdzielni, która po kilkunastu latach od termomodernizacji zebrała dane o zużyciu energii przed i po inwestycjach dla każdego z modernizowanych budynków. W 20% przypadków zużycie energii po termomodernizacji nieznacznie wzrosło, w 20% nie uległo zmianie i w kolejnych 20% zmiana była mniejsza niż 10%. Widać więc, że te inwestycje okazały się radykalnie mniej efektywne niż zakładane w audycie energetycznym minimum 40%

To dramatyczne dane. Jakie są Pana zdaniem przyczyny tego zjawiska?

Przyczyn jest wiele. Pierwsza to brak kontroli nad ryzykami procesu, poczynając od ryzyka audytu energetycznego. Audytor może postawić niewłaściwą diagnozę co do struktury strat ciepła i nieoptymalnie dobrać inwestycję. Kolejne ryzyko to projekt. Przy braku nadzoru audytorskiego, projektanci dobierają technologie i urządzenie uwzględniając wysokość otrzymywanych prowizji, a nie korzyści inwestora. Kolejnym ryzykiem jest powszechne fałszowanie deklaracji właściwości użytkowych materiałów i urządzeń. Aż trudno tu mówić o ryzyku – powinno się mówić raczej o pewności popełnienia błędu, jako że większość kontroli styropianów wykazuje zaniżone wartości współczynnika przewodzenia ciepła λ [W/(m·K)]. Powszechność i bezkarność tego procederu wskazuje na państwowe przyzwolenie na okradanie inwestorów – zapewne w imię ochrony rynku energii. Dalej mamy ryzyka wykonawcze, tym większe, im większa interesowna pobłażliwość nadzoru inwestorskiego. Do tego dochodzą ryzyka ograniczonego zakresu inwestycji, czyli rezygnacja z modernizacji systemu wentylacyjnego i instalacji skutecznej automatyki. Na te ryzyka natury technicznej nakłada się niski poziom świadomości użytkowników energii, którzy mają decydujący wpływ na ostateczną wysokość rachunku za energię.

Mam nadzieję, że sytuacja zmienia się na lepsze.

Świat nauki, a za nim odpowiedzialni politycy wskazują konieczność rewolucyjnych zmian w dotychczasowym sposobie korzystania z zasobów planety, jeśli chcemy złagodzić skutki katastrofy klimatycznej wywołanej przez człowieka. Wobec tego wyzwania lokalne „geszefty” muszą usunąć się w cień i Europa do roku 2050 powinna osiągnąć neutralność klimatyczną. Pogląd ten podziela także polski rząd, zgłaszając tylko większe niż inni potrzeby finansowe, wynikające z poniechań dotychczasowej polityki. To ogromna zmiana. Do tej pory patrzono na efektywność energetyczną jako na niezrozumiałą fanaberię Brukseli, godzącą w polską rację stanu, polski narodowy skarb – węgiel oraz miłe sercu polityków interesy deweloperów. To spowodowało, że przepisy pod presją Brukseli zaostrzające wymagania co do standardu energetycznego mieszkań były niezwykle zachowawcze. W 2008 roku uchwalono nawet faktyczne poluzowanie wymagań, i to w ramach realizacji dyrektyw narzucających ich zaostrzanie.

Nawiasem mówiąc, regulacja ta wprowadziła certyfikację energetyczną budynków w sposób gwarantujący neutralizację największego zagrożenia dla deweloperów, jakim byłoby wprowadzenie czytelnych klas energetycznych. Nabywcy klasy premium zapewne nie chcieliby kupować po kilkanaście tysięcy złotych za 1 m2 lokalu w budynku z plakietką towar klasy „G”. Wprowadzona linijka energetyczna skutecznie zaciemnia sprawę. Dyrektywa została wdrożona, tyle że na opak. Przy bardzo niskiej, w wyniku celowej polityki państwa, świadomości ekologicznej i energetycznej społeczeństwa, dodatkowe nakłady deweloperów na podwyższanie standardu energetycznego nie mają wpływu na wybory kupujących, którzy kierują się praktycznie wyłącznie lokalizacją inwestycji. Tym samym wzrost kosztów budowy wynikający z podnoszenia standardu energetycznego obniża marże.

Dotychczas deweloperzy dysponowali tak ważkimi argumentami, że groźba zagłady świata przegrywała z pazernością. W konsekwencji państwo polskie ośmieszało się regulacjami, w wyniku których mamy największe zero na świecie, czyli budynki o niemal zerowym zapotrzebowaniu na energię, które to zapotrzebowanie według WT wynosi 75 kWh/m2/rok, czyli prawie 5 razy więcej niż w standardzie dla domu pasywnego z lat 90. poprzedniego stulecia. W moim przekonaniu działania te były ostentacyjnym złamaniem fundamentalnego art. 5 Konstytucji RP.

Rewolucyjne zmiany odnoszą się także do technologii budowlanych i kosztów OZE. Już przy obecnych cenach energii i przy współczesnych technologiach budownictwa kubaturowego, budynki plus energetyczne czy zeroenergetyczne są kosztowo porównywalne do tych budowanych zgodnie z normą, czyli według minimalnych wymagań Warunków

Na rynku już są przykłady tego typu inwestycji.

W 2018 r. nagrodę PLGBC, czyli Polskiego Stowarzyszenia Budownictwa Ekologicznego, dostał deweloperski budynek jednorodzinny, który był budynkiem plus energetycznym i którego koszty budowy były w istocie niższe niż koszty planowane pierwotnie przez dewelopera, zanim przystąpił on do rewolucyjnego pomysłu, żeby zbudować dom plus energetyczny.

Dzisiaj warunki techniczne i ekonomiczne, a także ceny energii już są na takim poziomie, na którym budowanie budynków zeroenergetycznych jest opłacalne. Tylko bariery w świadomości społecznej i w kompetencjach wszystkich uczestników procesu inwestycyjnego powodują, że tak niewiele budynków jest budowanych w tym standardzie. Jest to miarą wyzwania i dramatu czekającej nas transformacji w kierunku gospodarki neutralnej klimatycznie. Jeśli bowiem można łatwo dostępnymi instrumentami fiskalnymi czy dotacjami zmienić opłacalność inwestycji prawie z dnia na dzień, to procesy przemiany świadomości i budowy kompetencji są nieporównanie bardziej czasochłonne i złożone.

Wszystko, o czym dotychczas mówiłem, jest istotne, ale nie dotyka istoty wyzwań stojących przed Polską i światem. Tym wyzwaniem jest złagodzenie skutków katastrofy klimatycznej, którą widać już gołym okiem. Dlatego neutralność klimatyczna nie jest opcją, a koniecznością, bez względu na cenę, jaką za nią zapłacimy, zawsze bowiem będzie ona niższa niż koszt zaniechania. Dlatego musimy zmienić praktycznie wszystko. Bez podniesienia standardu energetycznego budynków nie osiągniemy zerowej emisji. W konsekwencji nie zdołamy wyprodukować takiej ilości energii ze źródeł odnawialnych, aby pokryć nasze potrzeby. Zresztą nie ma sensu droga do neutralności klimatycznej przez inwestycje w OZE, dopóki inwestycje w efektywność energetyczną są najtańszym sposobem redukcji emisji. Oznacza to, że polityka powinna iść w takim kierunku, by najpóźniej za dwa lata wszystkie budynki nowo wznoszone były zero- lub plus energetyczne, zresztą zgodnie z dyrektywami europejskimi.

Ma to także wpływ na termomodernizację. Jeśli nowe budynki będą budowane w standardzie plus energetycznym, to społeczeństwo inaczej będzie patrzyło na kwestię termomodernizacji. Jeżeli standardem będzie dom, w którym nie się płaci rachunków za ogrzewanie, to ci, którzy za nie płacą, zobaczą, że na pewno warto coś z tym zrobić.

To oznacza jedno. Zmiany w przepisach.

W polskich warunkach przepisy są kluczem, ponieważ świadomość energetyczna społeczeństwa jest niesłychanie niska. Ludzie nie rozumieją zjawisk związanych z gospodarowaniem energią i jeszcze długo nie będą stwarzali presji popytowej na rynku inwestycji w efektywność energetyczną. Proces edukacji społeczeństwa jest warunkiem koniecznym zmian, ale trzeba pamiętać, że jest to proces długotrwały i bardzo kosztowny. Jeżeli chcemy rzeczywiście o czymś przekonać ludzi, to potrzeba wydać dziesiątki albo setki milionów złotych, czego dowodzą budżety reklamowe korporacji. Nie zmienimy świadomości energetycznej społeczeństwa bez adekwatnych budżetów na edukację i promocję postaw. Przepis może być skuteczniejszy, o ile będzie egzekwowany.

To wymaga stworzenia na nowo chociażby wspomnianych Warunków Technicznych.

To nie ulega najmniejszej wątpliwości. Dzisiaj Warunki Techniczne są z epoki, w której zużycie energii stanowiło istotny składnik dochodu narodowego i było oczkiem w głowie ministra finansów. Ten paradygmat musi odejść do lamusa. W planie redukcji emisji najefektywniejszym narzędziem jest podnoszenie standardu energetycznego nowych budynków. Dlatego Warunki Techniczne muszą być istotnie zmienione.

Jest jednak grupa producentów, na przykład w stolarce okiennej, która wręcz domaga się obniżenia wymogów w ramach Warunków Technicznych. Przywoływane są wówczas argumenty, że w krajach europejskich o klimacie zbliżonym do naszego nie ma tak ostrych wymogów cieplnych. Jednocześnie te kraje są bardziej zaawansowane, jeśli chodzi o szeroko pojęte budownictwo energooszczędne.

Branża stolarki otworowej, jak każda inna, wie co to „zasada CCC” (Cena Czyni Cuda), a każda regulacja podnosi koszty i w konsekwencji cenę, co zmniejsza przestrzeń na marże. Porównując się z innymi krajami, trzeba zwracać uwagę na ceny energii oraz poziom świadomości społecznej, ale przede wszystkim na dystans, jaki mamy do nadrobienia. Trwałość okien to 50 lat, zatem ich udział w bilansie energetycznym jest szalenie istotny. Dodatkowo architekci i branża deweloperska, schlebiając najprostszym gustom klientów, forsują szklane domy, przekraczając przy tym granice rozsądku. W konsekwencji standard energetyczny okien zaczyna mieć istotne znaczenie dla celów polityki klimatycznej.

Tak dla jasności naszych Czytelników, mówiąc o zaostrzaniu Warunków Technicznych, mamy na myśli parametr U, czyli współczynnik przenikania ciepła.

Tak, ale nie tylko. Warto przy okazji zauważyć, że w kosztach budowy czy ocieplenia ściany, koszt materiału izolacyjnego to maksymalnie 10-procentowy margines. W związku z tym zwiększenie grubości izolacji ma niewielki wpływ na koszty ogólne, za to jest niesłychanie efektywne ekonomicznie z punktu widzenia kosztów eksploatacji.

Oczywiście mamy do czynienia z innymi niż ekonomiczne barierami i nie zawsze możliwe jest uzyskanie optymalnej kosztowo izolacyjności. Taką barierą mogą być ograniczenia wynikające z istniejącej zabudowy w przypadku ociepleń czy grubość przegrody w kontekście dostępu do światła dziennego. Mówiąc o normowanej wartości współczynnika przenikania ciepła U [kWh/m2/K], należy pamiętać, że jego wartość musi uwzględniać mostki cieplne. Projektowanie i budowanie w standardzie bezmostkowym nie jest standardem, a powinno, bo to klucz do budownictwa zeroenergetycznego.

Kolejnym normowanym parametrem jest wskaźnik n50, czyli szczelność budynku – jego wartość powinna być zredukowana, a w wersji minimum przede wszystkim musi być on obligatoryjne weryfikowany. Praktycznie uzyskanie niskich wartości n50 nie wymaga ona specjalnych nakładów, tylko kultury technicznej. Oba te elementy, czyli szczelność i bezmostkowość, mają bardzo duży wpływ na standard energetyczny budynku. No i największe wyzwanie naszego budownictwa mieszkaniowego, czyli wentylacja. Nadal większość budynków powstaje z wentylacją grawitacyjną. Jest to działanie godzące bezpośrednio w byt narodu. Może to brzmi patetyczne, ale tak jest w istocie. Jakość mikroklimatu w pomieszczeniach ma decydujący wpływ na nasze zdrowie, a w budynkach użyteczności publicznej decyduje o poziomie usług publicznych, a w budynkach oświaty o zdrowiu młodego pokolenia i efektywności nauczania. Wentylacja grawitacyjna nie jest w stanie zapewnić nawet najniższych parametrów jakości powietrza, a mimo to generuje ogromne zapotrzebowanie na energię.

Jak wynika z symulacji wykonanych przez Narodową Agencję Poszanowania Energii, już sama wymiana wentylacji grawitacyjnej na wentylację mechaniczną wywiewną, daje około 30% oszczędności na energii potrzebnej do ogrzania powietrza wentylacyjnego, a sterowanie tą wentylacją, w zależności od wilgotności czy stężenia dwutlenku węgla, powoduje dalsze obniżenie o blisko 50%, czyli łącznie ponad 65% oszczędności energii. Z tych powodów Warunki Techniczne powinny wykluczać stosowanie wentylacji grawitacyjnej w budynkach.

Świadomość energetyczna i kompetencje interesariuszy procesów termomodernizacji są bardzo niskie. Dlatego też jest wielka rola czasopism, takich jak „IZOLACJE”, żeby docierać z informacją do inżynierów i użytkowników budynków. To ogromny potencjał do wykorzystania.

Ten wątek zmiany Warunków Technicznych rzeczywiście pojawia się w dyskusjach na wysokim szczeblu? Na co dzień doradza Pan prezesowi Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, więc uczestniczy Pan w tego typu spotkaniach o charakterze strategicznym.

Tak, widać wyraźnie rosnącą świadomość konieczności zmian, tym bardziej, że obecny kształt przepisów służył zupełnie innym celom społecznym i politycznym. Większość polityków zaczęła dostrzegać dramatyczne konsekwencje, jakie przyniosła ochrona interesów sektora energetycznego. Jedną z nich jest stan powietrza powodujący niewyobrażalne straty dla gospodarki, ale przede wszystkim upośledzenie młodego pokolenia oddychającego zanieczyszczonym powietrzem. Podejrzewam, że straty, jakie ponosiliśmy w wyniku zewnętrznych agresji, są porównywalne do skutków dotychczasowej polityki.

W Pana ocenie kiedy należy wprowadzić te zmiany w przepisach? To już jest ten moment? O jakiej perspektywie tu mówimy?

Widać wyraźnie, że zmieniło się podejście. Istnieje wciąż rozziew między interesami energetyki konwencjonalnej a interesem społecznym, ale widać wyraźnie, że stawianie na węgiel to nie jest pomysł na przyszłość, to nie zadziała. W końcu zostało powołane do życia Ministerstwo Klimatu, co jest wyraźnym sygnałem, że ta optyka się zmienia. Do teraz, co zawsze podkreślam, wszystkie ekipy rządzące miały na względzie wyłącznie interes sektora energetycznego. Każdy pomysł ze zmniejszeniem zużycia energii był głupim pomysłem, ponieważ sektor energetyczny jest żywicielem klasy politycznej i nikt nie robił tego wbrew swoim interesom. Teraz widać wyraźnie, że katastrofa klimatyczna jest za oknem. To zmienia tę perspektywę, więc myślę, że w krótkim czasie ta zmiana nastąpi. Trzeba też pamiętać o potędze lobby deweloperskiego, które do tej pory było głównym hamulcowym tych zmian, ale które też musi przegrać z celami wyższymi.

Kwestia smogu. Alarm smogowy i osobiście pan Andrzej Guła dokonali ogromnego przewrotu w tej sprawie. Świadomość, że to, czym oddychamy, ma znaczenie, zaczyna być decydująca. Natomiast nie dociera jeszcze do społeczeństwa i do władzy, dlaczego jest u nas smog. Pierwotną jego przyczyną nie jest to, że ludzie palą w kopciuchach. To jest tylko jednym ze skutków. Standard energetyczny domów jest tak niski, że palenie paliwem droższym niż „prawie za darmo” albo nie pozwala utrzymać komfortu cieplnego, albo prowadzi do ubóstwa energetycznego.

W związku z tym jest złudzeniem, że wymieniając kotły, pozbędziemy się problemu. Nie pozbędziemy się, bo nawet w instalowanych za darmo kotłach, przystosowanych do spalania drogiego paliwa, nikt nie będzie palił, bo nie będzie miał tyle pieniędzy.

Żadna władza nie udźwignie społecznych kosztów nieogrzewanych mieszkań. Choć są i tacy, którzy upatrują w wymianie kotłów przyszłości kopalń, słusznie rozumując, że w takiej sytuacji państwo będzie zmuszone do zakupu polskiego węgla po „sprawiedliwych” cenach, dla uboższej większości obywateli.

Podobnie jak Pan stoję na stanowisku, że to ocieplenie budynku jest kluczowe.

To jest klucz. Nikt by nie dokładał śmieci do pieca, gdyby za ogrzewanie prądem zapłacił 50 gr/m2, bo po prostu by mu się nie chciało. Czyli to nie jest sprawa jakości urządzeń grzewczych, to jest sprawa standardu budynku. Mało tego, podłączanie do istniejących instalacji nowoczesnych zamienników kopciuchów jest absurdem. Sprawność urządzenia wzrasta, ale przecież na sprawność systemu składa się: sprawność dystrybucji, sprawność regulacji, sprawność wykorzystania – i te sprawności pozostają takie, jakie były. Jeśli one są na niskim poziomie, to ten nowoczesny piec i tak działa w systemie o sprawności 50%.

Natomiast wyzwaniem są koszty termomodernizacji. Dziś trudno jest wyobrazić sobie głęboką termomodernizację budynku jednorodzinnego przy koszcie niższym – moim zdaniem – niż 700 zł/m2. Jeżeli mamy wymienić okna, ocieplić dach, zmienić źródło na pompę ciepła, zrobić wentylację, a w konsekwencji elektryfikacji źródeł ciepła zainstalować fotowoltaikę, to się w niższych kwotach zwyczajnie nie zmieścimy.

To są realnie duże pieniądze do wydania.

Pieniądze, których 90% społeczeństwa nie ma. Nie ma także zdolności kredytowej na taką inwestycję. W związku z tym, bez dostarczenia kapitału, czyli bez uruchomienia takiego mechanizmu, w którym źródłem kapitału jest państwo, nic się nie da zrobić. Obok tego jest jednak jeszcze jedna kluczowa sprawa. Przypadłością rządzących, czemu się zresztą nie dziwię, jest poszukiwanie najprostszych rozwiązań. Jest problem, to damy pieniądze i będzie po problemie. To jest błąd, pieniądze nie rozwiązują problemu. Jest masa doświadczeń, że dotacje czynią więcej złego niż dobrego. Jak zaczęto dopłacać do kolektorów, to ich cena wzrosła dwukrotnie. Jeżeli się nie zadba o równowagę między podażą a popytem, to pieniądze dane stronie popytowej zwiększają tylko cenę. Bez działań stymulujących podaż zwiększanie popytu rodzi marny efekt i inflację. Widać to już na rynku fotowoltaiki, gdzie na całym świecie cena spada, a w Polsce – rośnie. Dlatego tak ważne jest stymulowanie podaży i dbanie o równowagę rynkową.

Rzeczywistość jest bardziej złożona niż to się wydaje politykom. Widać to w konstrukcji programu „Czyste Powietrze”. W mojej ocenie co najmniej 30% tzw. kopciuchów jest w jedno- i dwuosobowych gospodarstwach domowych emerytów mieszkających w budynkach w fatalnym stanie technicznym nieprzystosowanych do dysfunkcji wieku senioralnego. Bez rozwiązania problemu mieszkań dla seniorów, program likwidacji kopciuchów przez termomodernizację pochłonie więcej pieniędzy niż możemy nań przeznaczyć. Wywoła to masę niedobrych konsekwencji. Trzeba rozwiązać problem budownictwa senioralnego. Nie ma sensu termomodernizacja ruin, trzeba je zlikwidować, rozwiązując przy okazji problem katastrofy humanitarnej w konsekwencji pozostawienia bez opieki i środków do życia przyszłych emerytów.

Aż tak? Wydaje mi się, że ciężko ludzi w takim wieku gdzieś przenosić.

Mit o nieprzesadzaniu starych drzew wynika z nieporozumienia. Niechęć starszych ludzi do przeprowadzek wynika z wielkiego znaczenia więzi społecznych dla ich dobrostanu. Jak pokazały badania, jeśli starszym osobom proponuje się zmianę lokalu w ich miejscu zamieszkania, dzielnicy czy wsi, na lokal odpowiadający potrzebom, a w szczególności umożliwiający samodzielne funkcjonowanie mimo przychodzącej z wiekiem niesprawności, to jest to spełnieniem ich marzeń. Takie badania były robione w Połańcu, gdzie okazało się, że praktycznie wszyscy, bo ponad 90% tych, którzy nie mieszkali w rodzinach wielopokoleniowych, chciało się przenieść do budynku, który ma stanąć blisko ich dotychczasowego miejsca zamieszkania. Niestety przekazanie rządzącym komunikatu, że, by zapewnić czyste powietrze, trzeba budować mieszkania senioralne, jest bardzo trudne. Podobnie trudno jest wytłumaczyć, że budownictwo senioralne jest sposobem na rozwiązanie problemu mieszkań dla rodzin wielodzietnych.

Ten problem nie dotyczy chyba tylko seniorów. Kwestia ubóstwa energetycznego ma znacznie szerszy zakres.

Ubóstwo energetyczne to jest problem, który Państwo może i powinno rozwiązać. Jeżeli mamy dom, nawet w nie najlepszym stanie technicznym, ale mieszka tam wielodzietna rodzina, to nawet droga termomodernizacja jest efektywna społecznie i ekonomicznie, a pomoc Państwa sensowna i per saldo bardzo opłacalna.

Naszą rozmowę zacząłem od tego, że termomodernizację w Polsce czekają zmiany. Jesteśmy u progu czegoś nowego. Pan to wszystko rozwinął i niejako potwierdził, że szeroko pojęta termomodernizacja, w tym modernizacja starego budownictwa, wymaga nowego podejścia.

Absolutnie rewolucyjnego podejścia, popatrzenia holistycznego nie tylko na jeden, ale na wszystkie aspekty. Wtedy będzie to proste, tanie i prowadzące do optymistycznego efektu. W przeciwnym razie utopimy miliardy na przykład w programie „Czyste Powietrze” i nie przyniesie to efektu. Przepalimy te pieniądze w kotłach na paliwa stałe.

Źródło: Izolacje.com

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly