Od wielu lat część z nas śledzi działania rządu tego małego wyspiarskiego państwa. Historia jego mieszkańców – nieco ponad stutysięcznego narodu – niczym w soczewce skupia w bardzo ostrej postaci problemy wynikające ze zmian klimatycznych. Te dzisiejsze, i te nadchodzących dekad.
Rysunek 1. Położenie wysp Kiribati.
Nieco ponad dwa lata temu na naszym portalu ukazał się artykuł „Kiribati: Przygotowania do pierwszej wielkiej migracji klimatycznej”. Mimo upływającego czasu nadal można odnieść wrażenie, że najważniejsze problemy mieszkańcy Kiribati muszą rozwiązywać sami. Na szczęście mają przewidujący rząd i przyjaciół, którzy – choć nie należą do możnych tego świata – gotowi są nieść pomoc.
Kilka tygodni temu niektóre ze światowych agencji podały, że prezydent Republiki Kiribati pomyślnie zakończył rozmowy dotyczące zakupu „nowej ojczyzny”. Niestety, jest ona oddalona od dotychczasowej o 2 tys. km.
W świadomości ogółu mieszkańców naszego globu Republika Kiribati kojarzona jest głównie z tym, że jej obywatele jako pierwsi witają zawsze nowy rok. My mamy sposobność oglądać migawki z tego święta w programach informacyjnych i na stronach internetowych. Niestety, jest również bardzo prawdopodobne, że Kiribatyjczycy jako pierwsi będą musieli w perspektywie najbliższych dekad opuścić swoje wyspy. A te bezpowrotnie znikną w toni Oceanu Spokojnego.
Rysunek 2. Połowy ryb na Kiribati. Źródło: AusAID, CC, BY-NC
Nieszczęście 33 wysp koralowych, rozsianych wokół równika na powierzchni prawie 4 tys. km2, wynika z ich położenia. Zarówno ten obszar, jak i sąsiadujące z nim rejony Pacyfiku i Oceanu Indyjskiego są szczególnie narażone na podnoszenie się poziomu wód oceanów. Przyrosty wynoszą 1,2 cm na rok i jest to wartość czterokrotnie wyższa od średniej światowej.
Już w pierwszej edycji swojego raportu w 1990 r. Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatu (Intergovernmental Panel on Climate Change – IPCC) ostrzegał o możliwości częściowego lub całkowitego zatopienia wielu małych wysp położonych w tym miejscu globu. Wydana w marcu br. piąta edycja publikacji IPCC potwierdza czarne scenariusze.
To dlatego obecny prezydent Kiribati Anote Tong kupił od Kościoła Anglii za niemal 9 mln dolarów liczący 20 km2 zalesiony skrawek ziemi. Obszar ten, położony na należącej do Republiki Fidżi wyspie Vanua Levu, jest czterdziestokrotnie mniejszy, niż sto dziesięć tysięcy obywateli Kiribati ma do dyspozycji obecnie. Jednak, jak powiedział ich przywódca w 2012 r.:
- Nasz naród będzie musiał się przenieść, gdy nasze domy i wioski znajdą się w zasięgu przypływu. To jest ostateczność, ale nie ma innego wyjścia.
Anote Tong jest pierwszym przywódcą zagrożonego zatopieniem państwa, który przekuł słowa w czyny. W 2009 r. Malediwy rozważały możliwość zakupienia ziemi na terenie Sri Lanki lub Indii, jednak ostatecznie do transakcji nie doszło. W opinii wygłoszonej na czerwcowym spotkaniu klimatycznym w Bonn przez ambasadora Seszeli przy ONZ Ronalda Jumeau, Kiribati jest po prostu pierwsze na liście, a ta będzie wydłużała się w miarę upływu czasu.
Prezydent Kiribati kilkukrotnie w swoich wypowiedziach zaznaczał, że dla wielu krajów, które są reprezentowane w Sojuszu Małych Państw Wyspiarskich (Alliance of Small Island States – AOSIS), skutki zmian klimatu są nieodwracalne.
- Cokolwiek zostanie uzgodnione w Stanach Zjednoczonych czy Chinach (nawiązał w ten sposób do faktu, że oba państwa są największymi emitentami CO2 na świecie – przyp. red.), nie będzie to miało wpływu na naszą przyszłość, bo dla nas jest już za późno – mówi Tong. – Mam jednak nadzieję, że nasz przykład będzie wyraźnym sygnałem, że choć to my jesteśmy dzisiaj na pierwszej linii frontu, jutro problem będzie dotyczył innych – dodał w wywiadzie dla CNN. Chciał w ten sposób podkreślić pilność prac, jakie należy przeprowadzić w ramach Międzynarodowego Mechanizmu ds. Szkód i Zniszczeń (International Mechanism on Loss and Damage), którego głównym celem jest niesienie pomocy krajom niepotrafiącym samodzielnie walczyć ze skutkami zmian klimatu.
Społeczność międzynarodowa podjęła decyzję o powołaniu powyższego mechanizmu podczas ubiegłorocznego szczytu w Warszawie. Jednak, jak zauważa wspomniany wcześniej ambasador Seszeli przy ONZ:
- Kiedy cały naród zmuszony jest opuścić swój kraj, to już nie jest kwestia adaptacji do zmian klimatu. Gdzie takie kraje mają znaleźć fundusze? To kraje uprzemysłowione, których emisje są przyczyną globalnego ocieplenia, powinny wziąć na siebie odpowiedzialność. – Jumeau oczekuje, że końcowe uzgodnienia w sprawie Mechanizmu ds. Szkód i Zniszczeń staną się kluczowym elementem globalnego porozumienia, które ma być podpisane w przyszłym roku w Paryżu.
Jak zauważa specjalista ds. migracji François Gemenne z Uniwersytetu w Wersalu (Université de Versailles Saint-Quentin-en-Yvelines – UVSQ), Kiribati zrobiło najwięcej ze wszystkich małych wysp zagrożonych konsekwencjami zmian klimatycznych. Z jednej strony już wkrótce na nowo zakupionych ziemiach rozpoczną się działania zapewniające bezpieczeństwo żywnościowe po przymusowej przeprowadzce. Z drugiej zaś dzięki realnym przewidywaniom obywatele Kiribati będą mogli poszukać pracy w sąsiednich krajach, np. Nowej Zelandii. Wszystko to pozwoli uniknąć sytuacji, w której koniecznością stanie się „zorganizowanie pomocy humanitarnej w ciągu jednego dnia”.
Kto będzie następny na liście, o której mówił ambasador Jumeau? Rząd Wysp Marshalla już rozważa bliźniacze rozwiązanie. Inni, np. mieszkańcy Tuvalu, chcą trwać na swojej ziemi do końca.
Z pewnością zachodzi pilna potrzeba, by mechanizm loss and damage zaczął właściwie pełnić swoją funkcję. Choć piękne są słowa skierowane przez prezydenta Republiki Fidżi do obywateli Kiribati: „W najgorszym wypadku, kiedy wszystko zawiedzie, nie będziecie uchodźcami. Będziecie mogli emigrować z godnością” – to wiadomo, że potrzebne będą pieniądze. A te są w zupełnie innych częściach globu.
Źródło: Chrońmy klimat