ArtykulyPowiązania

Obrońca Matki Ziemi?

Przysłuchuję się dyskusjom na tematy dotyczące myślistwa, leśnictwa, ochrony gatunkowej. Padają argumenty o tym, że należy kontrolować liczebność pewnych gatunków, bo bez interwencji człowieka zbytnio się rozmnożą i będą niszczyć, już i tak zaburzoną, równowagę w ekosystemach. Rzeczywiście, bywa tak, że na tyle namieszaliśmy w przyrodzie, że teraz musimy podejmować pewne działania, żeby odwrócić czy zminimalizować skutki naszej działalności. Dobrym przykładem są gatunki inwazyjne: to organizmy, które człowiek (celowo bądź nie) sprowadził w dane miejsce z zupełnie innego zakątka świata, a one rozmnożyły się tam i zaczęły zagrażać istnieniu rodzimych gatunków. Tak było ze szczurami, które po zawleczeniu na wyspy, gdzie dotąd nie było naziemnych drapieżników, zaczęły zabijać nieprzygotowane na takie zagrożenie miejscowe gatunki ptaków i innych zwierząt. Tak jest z nawłocią kanadyjską, która znalazła świetne warunki na naszych łąkach i tworzy swego rodzaju monokultury, gdzie nie ma prócz niej żadnych innych roślin – a wraz z roślinami znikają związane z nimi gatunki owadów. Tępienie gatunków inwazyjnych, choć nie należy do przyjemnych zadań, jest często jedynym sposobem, żeby ochronić rodzime gatunki.

Opiekun Matki Ziemi. Rys. Justyna Kierat. Kliknij aby powiększyć.

Ale przysłuchując się wspomnianym na początku dyskusjom, dochodzę do wniosku, że bardzo często w naszej chęci ”kontroli” populacji nie chodzi o żaden brak równowagi, tylko my byśmy chcieli po prostu, żeby zwierząt było mniej. Wszystkich. No niech sobie te wilki są, ale tylko tak trochę. Jeleni też nie za dużo, bo przecież będą robić szkody w lasach i na polach. Gawrony, tak, są fajne, ale jakby ze trzy siedziały w parku, a nie cała kolonia. Smutne to. Szczególnie, że – o czym wiele osób zapomina lub po prostu w ogóle nie zdaje sobie z tego sprawy – często po prostu nie da się „ przykroić” przyrody tak, jakbyśmy chcieli. Może się okazać, że można mieć albo stado gawronów w parku, albo ani jednego – akceptowalne dla nas kilka ptaków jest tylko nietrwałym stanem pośrednim. Jeśli dany gatunek żyje w stadach lub grupach określonej wielkości, nie da się tych grup wedle naszego uznania po prostu zmniejszyć. Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby jakiś pszczelarz uznał, że chciałby mieć mniej liczne rodziny pszczele w swoich ulach, bo tak duża liczba robotnic z jakiegoś powodu mu przeszkadza, i zaczął zabijać robotnice. Jak długo przetrwałaby taka pasieka? Jest takie ciekawe zjawisko, znane jako efekt Alleego [1]. Był opisywany u pewnych gatunków, a uważa się, że jest w przyrodzie dość powszechnym zjawiskiem. Opisuje ono sytuację, w której wzrost populacji danego gatunku (w przeliczeniu na jednego osobnika) jest tym wolniejszy, im mniej jest ona liczna. Czyli, jeśli liczebność jakiegoś gatunku będzie się zmniejszać, to będzie on miał coraz większe trudności z nadrobieniem tej straty. W skrajnym przypadku, po przekroczeniu pewnej minimalnej liczebności, populacja może nie być w stanie się odbudować i wyginie nieuchronnie, nawet jeśli ustąpi czynnik, który doprowadzał do jej kurczenia się. Dlatego sądząc, że jeśli przesadzimy z redukcją populacji, to zawsze będziemy mogli wziąć ją pod ochronę i naprawić błąd, możemy się kiedyś przeliczyć.

Na czym polega „efekt Allego”? Rys. Justyna Kierat. Kliknij aby powiększyć.

[1] Drake, J. M. & Kramer, A. M. (2011) Allee Effects. Nature Education Knowledge 3(10):2

Dr Justyna Kierat jest ekolożką z Uniwersytetu Jagiellońskiego, bada biologię pszczół i os samotnych. Oprócz tego rysuje, edukuje i prowadzi bloga Pod Kreską.

Źródło: Nauka dla przyrody

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly