ArtykulyRozwiązania systemowe

WT 2021 i co dalej?

Bliskość zmiany uruchomiła aktywność wielu środowisk, które
obawiają się, że kolejne podniesienie wymagań dotyczących efektywności energetycznej naruszy ich interesy. Jest to zbiór dość oryginalny. Znaleźli się w nim deweloperzy dbający o to, by prawo nie
podwyższało kosztów budowy i nie ograniczało zysków regulacjami,
ich zdaniem zawsze nadmiernymi, producenci okien hołdujący
zasadzie, że lepiej sprzedać więcej tanich okien niż mniej drogich
i, co oczywiste, zawsze czujne lobby energetyczne, zainteresowane
tym, by ludzie musieli kupować jak najwięcej energii.

Po drugiej stronie mamy tych, którzy od dawna twierdzą, że zmiany te są pozorne, daleko niedostateczne, niezgodne z prawem
europejskim, a nawet zagrażające przyszłym pokoleniom i życiu
na planecie.

Racje tych pierwszych są mocno osadzone w pryncypiach ustrojowych naszej cywilizacji, na czele których stoi źródło wszelkiej
wartości – pieniądz. Zaraz za nim fetysz wzrostu PKB, jako podstawowy paradygmat gospodarczy, a zarazem źródło bezpieczeństwa globalnych wierzycieli. Na straży tego porządku stoi wielka
machina medialna, budująca obraz świata zgodny z interesami jej
właścicieli.

Racje tych drugich to w pierwszej kolejności z natury swojej hermetyczne wyniki badań tysięcy uczonych. Osiągnęli oni zadziwiający
konsensus w kwestii konieczności radykalnego ograniczenia emisji
CO2. Obecnie nie istnieje na świecie ani jedna duża organizacja
naukowa, która miałaby w tej kwestii inne zdanie. Nie oznacza
to oczywiście, że pojedyncze osoby z tytułem naukowym, a nawet
całe, tworzone w tym celu placówki „badawcze”, za duże pieniądze zainteresowanych opóźnieniem koniecznych zmian, nie będą
produkowały fake newsów na potrzeby machiny propagandowej
koncernów energetycznych. Podobnie jak to było przy okazji kampanii przeciwko paleniu tytoniu. Tam także w popularnej wówczas
reklamie „lekarze” palili Camele.

Dramatyzm sytuacji, w jakiej znalazło się życie na Ziemi,
spowodował, że elity państw z silnymi społeczeństwami obywatelskimi zrozumiały, że ignorowanie przyczyn zmiany klimatu
jest śmiertelnym zagrożeniem nie tylko dla ludzkości, ale także
dla życia na planecie, czego wiadomym dowodem jest trwające
wielkie wymieranie. Skutkiem tego przebudzenia Unia Europejska
przyjęła plan osiągnięcia neutralności klimatycznej do roku 2050,
a następnie wykreowała ideę „Zielonego Ładu”. Polska może się
w kwestii realizacji tej polityki targować, ale na koniec albo ją przyjmie, albo opuści towarzystwo europejskie. To ostatnie rozwiązanie,
moim zdaniem, jest nieprawdopodobne. Nasza klasa polityczna nie
po to się przewerbowała w 1990 r., by teraz z powrotem budować
jakiś „ustrój szczęśliwości” społecznej nawet pod najświatlejszym
kierownictwem

Szybka ewolucja poglądów społeczeństw Europy Zachodniej
odnośnie zmiany klimatu znalazła spektakularny wyraz we Francji.
Władze powołały tam konwent, zwany również panelem obywatelskim, którego celem było znalezienie odpowiedzi na pytanie: „Jak
w duchu sprawiedliwości społecznej zmniejszyć emisję o 40 proc.
do 2030 r.?”. Słowem – rząd zwrócił się do francuskiego społeczeństwa z prośbą o sformułowanie celów klimatycznych i wskazanie
dróg ich realizacji. Na wypracowane przez konwent 149 rekomendacji prezydent Emmanuel Macron zdecydował się wdrożyć 146,
na realizację których przeznaczył dodatkowe 15 mld €. Wśród przyjętych rekomendacji znalazła się propozycja wprowadzenia do ustawy zasadniczej zapisu o ochronie klimatu, a także uznanie ecocide
tłumaczonego jako ekobójstwo lub działanie na szkodę środowiska
naturalnego (ekosystemów) za przestępstwo.

Wygląda na to, że prezydent Macron wywrócił stolik, podważając
dotychczasowe sposoby funkcjonowania demokracji przedstawicielskiej. Bez względu na jego motywacje, działania te zmieniają reguły
gry, prawdziwie odwołując się do społeczeństwa w kwestii kierunków
polityki. Nie ma to nic wspólnego z manipulacją, jaka ma miejsce w większości referendów, gdzie sposób formułowania pytań
i towarzysząca propaganda mają zapewnić pożądaną przez władzę
odpowiedź. Odchodzi tym samym od rozwijania technologii rządzenia poprzez manipulowanie społeczeństwem za pomocą środków
masowego przekazu i mediów elektronicznych, kontrolowanych
przez kapitał i realizujących jego interesy.

Zatem widać, że chcąc pozostać w Unii Europejskiej musimy przymierzyć się do wyzwania, jakim jest gospodarka bezemisyjna. Dziś
sektor komunalno-bytowy odpowiada za blisko 40% całkowitych
emisji CO2. Zatem stoi przed nami, tzn. rządem i społeczeństwem,
wyzwanie, jak przebudować infrastrukturę i sposób funkcjonowania,
by całkowicie zredukować emisję CO2 przez sektor komunalny

Strategii dla osiągnięcia tego celu może być kilka.

Pierwsza z nich, którą wspiera lobby energetyczne, to budowa bezemisyjnych źródeł energii. Do sektora energetycznego
zaliczam, z oczywistych względów, także sektor OZE. Marzy on,
jak dotychczas wielka energetyka, by uzależnić społeczeństwa
od swojego produktu. Przejawem tego jest budowa gigantycznych farm energetycznych, najlepiej tak wielkich, by nie mogły
upaść. Należy tu także wymienić „wilka w owczej skórze”, czyli
energetykę jądrową. Oferuje ona bezemisyjną energię, jeśli tyko
przymkniemy oko na koszty inwestycyjne, zawsze kilkukrotnie
większe od planowanych, ekologiczne skutki pozyskiwania paliwa,
brak technologii utylizacji radioaktywnego odpadu. Brak również
oszacowania kosztów ryzyka, które musi uwzględniać skutki
potencjalnej katastrofy, umykające jakiemukolwiek rachunkowi,
co uniemożliwia komercyjne ubezpieczenie inwestycji. Jeśli tylko
to wszystko zignorujemy, to i tak otrzymamy energię znacznie
droższą niż pozyskiwana w wyniku inwestycji ograniczających
popyt, a dodatkowo, przez sztywność podaży, kompletnie niespójną z energią z wiatru i słońca. Energia ta, od początku do końca,
jest zależna od importu paliwa, składowania odpadów, buduje
także miejsca pracy nie w Polsce, lecz u zagranicznych dostawców
urządzeń. Strategia ta ma właściwie tylko jedną zaletę: daje pracę,
pieniądze i wynikającą z nich władzę ludziom sektora energetycznego, uzależniając maksymalnie całe społeczeństwo od dostawców
energii. Koszty takiej transformacji zostaną w całości przerzucone
na obywateli, pozbawiając ich zasobów niezbędnych dla poprawy
efektywności energetycznej swojego funkcjonowania i tym samym
ograniczenia tego uzależnienia.

Druga strategia to likwidacja marnotrawstwa energii oraz rozwój technologii zapewniających zaspokajanie podstawowych potrzeb ludzi przy jak najmniejszej ilości energii. By tę minimalną
ilość energii wyprodukować z OZE, najlepiej użyć instalacji
zintegrowanych z budynkiem. Ta strategia buduje autonomię
i podmiotowość społeczeństwa i chroni środowisko. Niestety jej
wdrażanie wymaga zaangażowania i kompetencji, przy bardzo
ograniczonej w porównaniu z pierwszą strategią „miododajności”
dla klasy politycznej.

Z wszystkich ekspertyz, jakie zostały na ten temat opublikowane,
wynika, że najtańszym sposobem redukcji emisji CO2
są inwestycje
w podnoszenie efektywności energetycznej. Przy pomocy nakładów, jakie trzeba ponieść na budowę elektrowni jądrowej, można
wyprodukować co najmniej czterokrotnie więcej negawatogodzin,
inwestując w energooszczędne technologie. Problemem są jedynie małe korzyści z milionów relatywnie niewielkich inwestycji
dla klasy rządzącej w stosunku do setek miliardów, jakie pochłonie
program energetyki jądrowej. Już samo rozpatrywanie tej możliwości przyniosło wielomilionowe przychody zatrudnionym przy tym
urzędnikom.

Jako społeczeństwa umiarkowanie dostatniego nie stać nas
na pierwszą strategię, choć związane z nią lobby nie szczędzi zasobów, by przekonać do niej polityków i manipulować Polakami.

Warto zatem powtórzyć historyczne pytanie: Co robić?Zacznijmy
od tego, aby tak szybko jak to jest możliwe powstrzymać budowę
innych niż zeroemisyjne budynków. Jest to nakaz chwili,
termomodernizacja domów o relatywnie wysokim standardzie
energetycznym jest bowiem bardzo nieefektywna ekonomicznie.
Jeżeli dziś takie budynki będą powstawały, to do 2050 roku trzeba
je będzie termomodernizować. Co istotne, już dziś nie ma ani
technicznych, ani ekonomicznych barier dla budowy zeroemisyjnych na etapie użytkowania budynków. Wyzwaniem jest jedynie
ograniczenie emisyjności na etapie budowy i zadbanie o recykling
materiałów powstałych w wyniku rozbiórki budynku.

W tym kontekście odpowiedź na pytanie, czy minimalny standard energetyczny narzucany przez WT na rok 2021 realizuje cele
polityki klimatycznej, jest jedna: zdecydowanie nie. Jest skandalem,
że przyjęto jako niemal zeroemisyjne budynki o zapotrzebowaniu
na wartość energii pierwotnej EP = 70 kWh/m2/rok, czyli blisko
5-krotnie większą od zachodnioeuropejskiego standardu z początku
lat 90. ubiegłego wieku tzw. budownictwa 1,5 l (15 kWh/m2/rok),
znanego pod marketingową nazwą budownictwa pasywnego.

Wartość EP należy odczytywać w kontekście ustawy o świadectwach energetycznych budynków i rozporządzenia o sposobie
ich sporządzania. Jasno wynika z nich odpowiedź na pytanie,
w czyim interesie działał ustawodawca przy ich uchwalaniu.
Okazuje się, że wartość współczynnika, przez który mnożymy
wartość zapotrzebowania na energię końcową (EK), by otrzymać wartość EP, jest identyczna dla węgla brunatnego i miałów
węglowych jak dla gazu ziemnego i wynosi 1,1. Już z tego jasno
widać, że ustawodawca zadbał o interesy górnictwa. Analogicznie
jest z innymi „ograniczeniami” nakładanymi na budujących. Wymogi dla wentylacji dopuszczają wentylację grawitacyjną, która
jest energochłonna, a przede wszystkim nieskuteczna, co odbija się na zdrowiu mieszkańców. Wskaźniki sprawności wymagane
od wentylacji mechanicznej nawiewno-wywiewnej, jakich stosowanie dopuszczają ustawodawcy, niczego nie ograniczają, bo nikt
już nie produkuje tak nisko sprawnych urządzeń. Podobnie jest
z izolacyjnością przegród, której poziom nie chroni kieszeni lokatorów, lecz deweloperów. Żeby nie było wątpliwości – autorami tego
prawa są miłośnicy wartości europejskich i środowiska z PO i PSL.
Prawa, o których mowa powyżej, w oczywisty sposób są niezgodne
z Dyrektywą 2010/31/UE, która wymagała, by graniczna wartość
maksymalnego zapotrzebowania na energię była efektywna ekonomicznie. To znaczy dawała najniższą sumę kosztów budowy
i kosztów eksploatacji w cyklu życia. Jak wynika z symulacji i praktyki budowlanej, już dziś budowanie domów plusenergetycznych
nie odbiega cenowo od budowy domów spełniających minimalne
wymagania WT.

Budowanie energochłonnych domów na pewno nie jest w interesie przyszłych lokatorów, ponieważ będą płacić oni wysokie rachunki
za energię. Jest natomiast w interesie deweloperów, dla których istotne są wyłącznie niskie koszty i łatwość budowy. Jest to zrozumiałe,
to nie oni bowiem, lecz lokatorzy, będą czerpać korzyści z wysokiego
standardu energetycznego budynków. Następuje tu rozdzielenie nakładów od korzyści. Ta niedoskonałość deweloperskiego rynku, który
niestety uzyskał w Polsce monopolistyczną pozycję, jest przyczyną,
dla której standard energetyczny musi narzucać prawo. Jak się
okazuje, w Polsce prawo stoi na straży lobbystów, a nie obywateli
i środowiska.
Intencją unijnych regulacji w tym obszarze była i jest ochrona
ludności Europy i świata przed katastrofalnymi zmianami klimatu
w wyniku antropogenicznych emisji CO2. Nasza klasa polityczna
pokazała, że ponad interes ogólny przedkłada interesy lobbystów.

Warto podkreślić, że nie tylko użytkownicy domów i mieszkań
płacą za interesowność klasy politycznej. Traci także przemysł
materiałów izolacyjnych, producenci wysokosprawnych systemów
wentylacyjnych i instalacyjnych, a także dziesiątki tysięcy potencjalnych wykonawców nieco bardziej roboczo-chłonnych niż typowo
deweloperskie budynków niskoenergetycznych. Zyskują producenci
energii. Pozostaje nam nadzieja, by konsekwencje nowej „Rewolucji
Francuskiej” zmieniły także nasze życie.

Artykuł Ludomira Dudy opublikowany w ostatnim numerze czasopisma „Izolacje”

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly