ArtykulyRozwiązania systemowe

Astronomiczne koszty transformacji?

Często pada argument, że prąd z węgla jest najtańszy, bo elektrownie węglowe obecnie wytwarzają prąd po 15-25 gr/kWh, a budowa alternatywnych źródeł energii (czy to atomu czy odnawialnych źródeł energii) spowoduje, że prąd zdrożeje mniej więcej dwukrotnie.

To jednak bardzo uproszczone rozumowanie, w którym jest sporo „ale”.

Po pierwsze, prąd jest obecni tani, bo produkując dziś prąd elektrownie są już dawno zamortyzowane, mogą więc dostarczać prąd po cenach pokrywających jedynie koszty paliwa i bieżącej obsługi. Tak samo byłoby, gdybyśmy mieli na przykład dawno zamortyzowaną energetykę jądrową (dzięki taniemu paliwu elektrownie jądrowe produkują prąd jeszcze taniej niż węglowe) lub wodną albo wiatrową (tutaj ceny byłyby jeszcze niższe niż dla jądrowych). Tymczasem nowo budowane elektrownie (niezależnie od tego, jakiego typu będą) będą musiały wliczyć w ceny prądu koszty inwestycyjne, w tym ceny oprocentowanego kredytu na budowę i linii energetycznych.

Dlaczego mielibyśmy budować nowe elektrownie? Ponieważ większość z nich wraz z resztą infrastruktury energetycznej była budowana w czasach Gierka i Gomułki, a dziś dochodzi do naturalnego kresu swego życia. Do 2030 roku będziemy musieli zamknąć 70% obecnych mocy elektrowni i przeprowadzić głęboką modernizację sieci energetycznych, co samo w sobie podniesie koszty prądu. Obecne hurtowe ceny prądu na poziomie 16-20 gr/kWh staną się przeszłością – nowe inwestycje w uważane za najtańsze źródło energii elektrownie węglowe będą wymagać cen co najmniej 25-30 gr/kWh.

No dobrze, ale koszt produkcji prądu w nowej elektrowni atomowej bądź biogazowni jest rzędu 50 gr/kWh – dwukrotnie wyższy. Ale… czy odbiorcy detaliczni, tacy jak Ty czy ja kupują prąd od elektrowni w cenie „po kosztach” (obecnie około 20 groszy)? Oczywiście nie, płacimy za niego około 60 groszy za kWh (średnia cena prądu brutto dla gospodarstw domowych w 2013 roku wyniosła 62 gr/kWh, a w niektórych rejonach wiejskich sięgała nawet 80 gr/kWh), ponieważ do kosztów produkcji prądu dochodzą marże, akcyza, opłaty stałe, a przede wszystkim koszty przesyłu i dystrybucji.

Przyjmijmy, że będziemy produkować prąd dwukrotnie drożej, nie po 25, lecz 50 gr/kWh. Cena końcowa dla gospodarstw domowych (przyjmując niezmienione koszty przesyłu, dystrybucji i in.) wzrośnie więc z 25+40 gr/kWh do 50+40 gr/kWh, a więc o 38%. Jeśli jednocześnie zmniejszymy energochłonność o 28% (co nie jest specjalną sztuką), opłaty za prąd w ogóle się nie zmienią. Nawet zresztą bez zmiany zużycia będzie to wzrost cen, z którym gospodarka sobie poradzi – szczególnie, jeśli nie będzie się wiązać z wypływem pieniędzy z kraju na import nośników energetycznych. Przykład takich krajów jak Niemcy czy Dania pokazuje, że wysokie ceny energii wcale nie szkodzą gospodarce, o ile towarzyszy im wysoka wydajność i inne czynniki (dobre i stabilne prawo, wysokiej jakości przyjazna administracja, zaufanie społeczne, efektywny system edukacji itp.), na których poprawie w Polsce powinniśmy się skupiać.

Zauważyliśmy, że największy wpływ na cenę mają koszty przesyłu i dystrybucji. Czy można je ograniczyć? Owszem, rozwijając lokalne źródła energii, dostarczające prąd na niewielkie odległości. Przykładowo,

dostarczająca prąd na odległość kilku kilometrów biogazownia może to robić kosztem kilku groszy za kWh, dorabia sobie też sprzedażą ciepła i nawozów, przez co finalnie prąd z biogazowni jest dla odbiorców tańszy niż ze scentralizowanej sieci energetycznej. W czterech gminach pod Zamościem prowadzony jest projekt budowy węzłów gminnych biogazowni, z szacowaną ceną dostarczanego prądu niższą o 20% od prądu z sieci.

Trzeba też dodać, że elektrownie objęte są systemem handlu uprawnieniami do emisji gazów cieplarnianych (ETS). Cena uprawnień do emisji w latach 30. jest prognozowana na ponad 50 euro za tonę, a w latach 40. na 100 euro za tonę CO2. Przełoży się to na cenę prądu z nowych elektrowni węglowych w wysokości odpowiednio 50 gr/kWh w latach 30. i 70 gr/kWh dekadę później. Oznacza to, że wytwarzanie prądu w elektrowniach węglowych tak czy inaczej już wkrótce nie będzie mieć sensu ekonomicznego przegrywając zarówno z atomem, jak i z OZE. Utrzymując energetykę opartą na węglu, nasz kraj skazuje się na konieczność zakupu uprawnień do emisji za setki milionów euro rocznie już w dekadzie do 2030 roku, z perspektywą wzrostu kosztów wraz z maleniem puli uprawnień emisji i ich rosnącej ceny. Jeśli zamiast tego zmniejszymy emisyjność gospodarki, będziemy mogli uprawnień do emisji nie kupować, a nawet sprzedać nasze uprawnienia innym, bardziej ociągającym się transformacją energetyczną krajom.

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly