Bez kategorii

Skazani na prąd. Rząd częściowo zamraża ceny, ale kogo faktycznie uratuje?

Ogromny problem mają niezamożne rodziny grzejące prądem. Jak wygląda ich zima? „Dzieci siedzą w domach pod kocami i w kurtkach. Rodzice nie płacą czynszu, bo ważniejszy jest prąd. Albo idą po chwilówki, coraz bardziej pogrążając się w długach”

15 września premier Mateusz Morawicki przedstawił Tarczę Solidarnościową dla odbiorców prądu. Założenie jest proste: gospodarstwa domowe, które zużywają do 2 tys. kWh rocznie, będą płacić według cennika z 2022 roku.

Wyższy limit będzie obowiązywał tylko gospodarstwa rolnicze, a także te, w których jest osoba z niepełnosprawnością lub co najmniej troje dzieci. Tu pułap zużycia po starych stawkach wynosi 2,6 tys. kWh rocznie. Wszystko, co wykroczy poza limit, będzie opłacane już według nowego taryfikatora.

Podczas konferencji prasowej premier ocenił, że zamrożenie cen pozwoli aż 66 proc. polskich gospodarstw domowych płacić za prąd dokładnie tyle, ile w tym roku. Byłaby to znacząca ulga.

W lipcu w OKO.press ujawniliśmy pismo prezesa Urzędu Regulacji Energetyki do rządu o drastycznej zmianie taryf za energię elektryczną dla gospodarstw domowych. Ceny w 2023 mogą wzrosnąć o co najmniej 180 proc. Co to oznacza dla przeciętnego Kowalskiego? Połowa kosztów to cena dostarczenia energii, a więc

Kowalski za prąd musiałby płacić ok. 90 proc. więcej.

Gwarantowana cena to nie wszystko. Premier zachęcał też do oszczędzania: każda rodzina, która w 2023 roku zużyje o minimum 10 proc. mniej prądu w stosunku do 2022 roku, otrzyma 10 proc. zniżkę od całego rachunku.

Ile energii elektrycznej zużywają Polacy?

„Średnie zużycie prądu typowego gospodarstwa domowego w Polsce wynosi ok. 2 tys. kWH, co zwiększa szansę, że z program trafi w potrzeby” – mówi OKO.press Jakub Sokołowski, ekonomista, ekspert rynku energetycznego z Instytutu Badań Strukturalnych.

Najbardziej aktualne dane GUS nie są jeszcze dostępne, ale wcześniejsze pozwalają przyjrzeć się wzorcom zużycia energii w Polsce. „Jak podzielimy Polaków na trzy grupy dochodowe – niskie, średnie i wysokie dochody – to rzeczywiście jest tak, że im wyższe dochody, tym wyższe zużycie energii elektrycznej” – tłumaczy Sokołowski. Według szacunków z 2018 roku,

najbogatsi zużywają średnio 2,6 tys. kWH, osoby o średnich dochodach 2,3 tys kWh, a najubożsi – 2,1 kWh.

Za to gdy przyjrzymy się rozkładowi dochodów w grupie Polaków, która mieści się w rządowym limicie, czyli wśród rodzin, które zużywają rocznie 2 tys. kWh lub mniej, okaże się, że 42 proc. stanowią wśród nich osoby o niskich dochodach, 38 proc. wysokich, a 20 proc. średnich.

Powinniśmy wspierać osoby o niskich dochodach

Nie wiemy jednak, w jaki sposób Tarcza Solidarnościowa będzie działać. Premier przedstawił tylko o założenia, a nie konkretne rozwiązania. A wątpliwości jest wiele, wśród nich najbardziej powszechna (i praktyczna) dotyczy sposobu rozliczania faktur, na których pojawia się prognozowane zużycie prądu.

„Dopóki na stole nie pojawią się konkretne propozycje, trudno je oceniać, ale mamy tu podobne obawy, jak w przypadku dodatku węglowego, który nie miał kryterium dochodowego. Rząd może chwalić się, że dał wszystkim ludziom wsparcie. Trzeba jednak skupić się na najbardziej potrzebujących.

Podobna sytuacja miała miejsce w innych programach, np. Czystym Powietrzu. Rząd mówił, że na termomodernizację wyda 100 mld zł, ale program był tak zaprojektowany, że skorzystali bogatsi, a większość pieniędzy została w budżecie. Miejmy nadzieję, że Tarcza Solidarnościowa będzie skuteczniejsza we wspieraniu osób w najtrudniejszej sytuacji materialnej” – komentuje Sokołowski.

Część polityków opozycji uważa, że wsparcie będzie niewystarczające. „2000 kWh dla gospodarstwa, które ma płytę indukcyjną, która zużywa gdzieś 1200 kWh, to jest za mało. To wyklucza również wszystkich tych, którzy przeszli na bardziej ekologiczny sposób ogrzewania, do czego byli zachęcani – z kopciucha na ogrzewanie elektryczne” – komentował 16 września na antenie RMF FM prezes Polskiego Stronnictwa Ludowego, Władysław Kosiniak Kamysz. I dodał, że w ogóle nie wprowadzałby górnego limitu, który jest „bezzasadny”.

Według Jakuba Sokołowskiego problem leży zupełnie gdzie indziej.

„Dziś każda technologia ma zapowiedziane oddzielne wsparcie: węgiel, gaz, pellet, prąd. Trzeba będzie sprawdzać, kto i czym pali, jakie jest zużycie, na ile jest prognozowane, jak te prognozy się zmieniają. Rząd mógłby wszystko uprościć, wprowadzając kryterium dochodowe, które uprawniałoby do wsparcia wszystkich z niskimi dochodami, niezależnie od technologii” – mówi Sokołowski.

Wybór, którego dokonał rzad, przypomina wybór pomiędzy regresją i progresją podatkową. Rząd wie, że najlepiej zarabiający mogliby sami zamortyzować rosnące koszty energii, co w dłuższej perspektywie zmotywowałoby ich do tego, by zaczęli myśleć np. o zielonych zamiennikach, a mimo to oferuje im wsparcie, które jest niewspółmiernie wysokie do ich zasobów.

„Ingerując w rynek, powinniśmy kierować się wspieraniem osób o niskich dochodach, pozwalając, by ceny kształtowałyby preferencje osób, które zarabiają najlepiej. Osoby z wysokimi dochodami patrząc na swoje rachunki, mogą samodzielnie podejmować decyzje o tym, ile konsumują, i czy nie powinni inwestować w technologie energooszczędne” – komentuje Sokołowski.

Skazani na prąd

A co z grupą, która ogrzewa lub dogrzewa się prądem? Według danych GUS w 2018 roku w celach grzewczych z energii elektrycznej korzystało 5,1 proc. gospodarstw domowych, czyli 760 tys. Ich średnie roczne zużycie wynosi 3,7 tys. kWH rocznie, co oznacza, że niemal połowa ich rachunku będzie poza gwarantowaną stawką.

Kto dokładnie znajduje się w tej grupie? „Nie dysponujemy w Polsce takimi danymi. W tej grupie będą zarówno osoby o wysokich dochodach, które mają pompy ciepła, czy korzystają z miksu prądu i odnawialnych źródeł energii. Będą też lokatorzy mieszkań komunalnych, niepodłączeni do miejskiej ciepłowni” – odpowiada Sokołowski.

W Warszawie aż 10-12 tys. z 80 tys. lokali komunalnych ogrzewa się prądem. W jednym z nich, w starej pożydowskiej kamienicy przy ul. Wileńskiej 7 mieszka Krystyna Dzierżanowska z rodziną. „Gdy wprowadzaliśmy się tu w 1999 roku, wiedzieliśmy, że są tu piece kaflowe. Poprzedni najemcy nie chcieli dźwigać węgla, więc zamontowali grzałki elektryczne. Wtedy prąd nie był tak drogi, ale wraz z upływem czasu nasza sytuacja się pogarszała” – mówi pani Krystyna.

Od dwóch tygodni w mieszkaniu jest chłodno, ale piece stoją zimne. „Nie grzejemy, dopóki się da, żeby nie wydawać pieniędzy. W zeszłym roku, za prąd płaciliśmy nawet 700 zł miesięcznie. Razem z czynszem i opłatami za gaz to połowa miesięcznego budżetu. A przecież to mieszkanie komunalne, z założenia dla osób niezamożnych” – mówi lokatorka Wileńskiej 7.

Czy lokatorów uratuje gotówka?

Lokal, w którym mieszka pani Krystyna, podobnie jak wiele innych przy ul. Wileńskiej nie jest podłączony do sieci ciepłowniczej, bo samorząd nie chciał w żaden sposób inwestować w budynki, do których ktoś zgłaszał roszczenia. Dla niektórych lokatorów „tanich” mieszkań, warszawska reprywatyzacja kończyła się eksmisjami. Za to inni wpadali w spiralę zadłużenia.

Jak mówi OKO.press aktywistka lokatorska, Zenobia Żaczek, ludzie naprawdę zaciągają kredyty, żeby ogrzać domy.

„Okna w mieszkaniach są nieszczelne, często drewniane. Na klatce schodowej nie ma okien, ani tynku. Wokół jest dużo pustostanów, więc nie ma sąsiadów, którzy grzeją. Część ludzi wybiera jedno pomieszczenie, w którym zimuje, żeby nie trzeba było ogrzewać całego mieszkania. Dzieci siedzą w domach pod kocami i w kurtkach. Rodzice nie płacą czynszu, bo ważniejszy jest prąd. Albo idą po chwilówki, coraz bardziej pogrążając się w długach” – opowiada Żaczek.

Gdy pytam o propozycję rządu, pani Krystyna mówi, że to za mało. „Nasz roczny rachunek przekracza 4 tys. kWH, więc zapłacimy dużo więcej niż rok temu”.

Premier Mateusz Morawieckiogłosił, że pojawi się też dodatek energetyczny, dla gospodarstw, które ogrzewają się energię elektryczną. „Tu będziemy punktowo kierowali dodatek energetyczny, tak jak wcześniej zrobiliśmy to w odniesieniu do pelletu, oleju, drewna opałowego, gazu czy węgla” – mówił.

Dziennik Gazeta Prawna informuje, że dopłata wyniesie tysiąc złotych. „Lepsze coś niż nic. Ale nasz roczny rachunek wynosi 3-4 tysiące złotych” – komentuje pani Krystyna.

Plaster, a nie strategia

Według eksperta Instytutu Badań Strukturalnych, propozycje rządu to plaster, a nie długofalowa strategia walki ze wzrostem cen energii. „Chodzi o to, żeby przestać działać w trybie doraźnym. Jeśli dziś solidarnie podjęlibyśmy wyzwanie oszczędzania energii, np. obniżenia temperatury o 1 stopień w instytucjach publicznych, albo obniżenia temperatury ogrzewania wody o 1 stopień, może uda nam się uniknąć drastycznych cięć w niedalekiej przyszłości. Wiele krajów podejmuje takie wyzwanie, ale nasz rząd woli zaklinać rzeczywistość” – mówi Sokołowski.

Podobne wpisy

Więcej w Bez kategorii