ArtykulyZmiany klimatu

Nieprzyjazna Ziemia (cz. 1/3)

Na początku lipca tego roku w gazecie New York Magazine ukazał się dość obszerny i mocny w brzmieniu artykuł na temat globalnego ocieplenia, autorstwa Davida Wallace-Wellsa. Publikacja będąca wynikiem wnikliwych prac (wywiady z naukowcami, zbieraniem rozlicznych materiałów naukowych) autora, wywołała silny odzew ze strony czytelników. Artykuł pod tytułem „Nieprzyjazna Ziemia” składa się z trzech części poświęconych problematyce globalnego ocieplenia.

I. Dzień zagłady: wykraczając poza naukową powściągliwość

„Gwarantuję Ci, że rzeczywistość jest gorsza, niż myślisz. Jeśli twój lęk odnośnie globalnego ocieplenia zdominowany jest obawą o wzrost poziomu morza, to dostrzegasz tylko drobną cześć zagrożenia, w obliczu którego stoimy. A przecież podnoszące się oceany, zatapiające miasta, zdominowały obraz globalnego ocieplenia i zamknęły nam oczy na inne zagrożenia, których większość z nas nie zna. Wzrost poziomu oceanów jest poważnym problemem, w rzeczywistości wręcz fatalnym. Ale ucieczka od wybrzeży nie wystarczy. Miliardy ludzi na całym świecie staną przed problemem, bo do końca tego wieku część planety stanie się niezdatna do zamieszkania, a inne obszary staną się po prostu niegościnne”, pisze w swoim artykule David Wallace-Wells.

Globalne ocieplenie stanowi ogromny problem, którego nie jesteśmy w stanie ogarnąć, nawet gdy obserwujemy zmiany. W trakcie zimy 2016/17 przez wiele dni temperatury w rejonie bieguna północnego były o co najmniej 20oC wyższe niż zwykle, przekraczając nawet punkt odwilży. Skutki anomalii odczuły spore połacie Arktyki. W wyniku tak dużego wzrostu temperatur zaczęły roztapiać się lodowce i zmarzlina na Svalbardzie. Zalany wodą z roztopów został nawet zabezpieczony w lodzie i zamarzniętej ziemi globalny bank nasion – „Doomsday vault” – zaledwie 10 lat po tym, jak obiekt ten został zbudowany i w zamierzeniach budowniczych mający być w stanie przetrwać tysiące lat. Znajdujący się na Dalekiej Północy magazyn nasion jest swoistym spichlerzem, mającym na celu pomóc w odbudowie roślinności i co ważne rolnictwa po ewentualnej globalnej katastrofie, jak np. wybuchu superwulkanu w Yellowstone.

Na szczęście skutki powodzi roztopowej nie okazały się tragiczne i obiekt, wraz znajdującymi się w nim skarbami przetrwał. Do niedawna wieczna zmarzlina nie stanowiła wielkiego problemu dla zajmujących się klimatem naukowców. Jak sama nazwa wskazuję, to wieczna zmarzlina, która się nie topi. Ale to się zmienia. Teraz mówi się nie o „wiecznej zmarzlinie”, ale o „wieloletniej”. Arktyczna zmarzlina zawiera w sobie 1800 mld ton węgla, czyli ponad dwukrotnie więcej niż w całej atmosferze ziemskiej. Węgiel ten w uwalnia się do atmosfery w postaci zarówno dwutlenku węgla (CO2), jak i metanu (CH4), które są uwalniane do atmosfery, gdy zmarzlina się roztapia. Metan w skali stulecia (licząc na tonę) jest około 30 razy silniejszy od dwutlenku węgla, a (ponieważ jego potencjał ogrzewania atmosfery jest największy w pierwszych latach istnienia cząsteczki w powietrzu) w skali 20 lat jego działanie jest aż 86 razy mocniejsze niż CO2.

Możliwe, że już o tym wiesz – pojawiają się coraz liczniejsze alarmujące informacje w wielu czasopismach, gazetach czy samych raportach naukowych. W jednym z takich newsów napisano, że z danych satelitarnych wynika, że klimat od 1998 roku ociepla się ponad dwa razy szybciej, niż sądzą naukowcy. Zwykle podstawowa historia jest mniej alarmująca niż nagłówki czasopism – w tym przypadku chodziło o wprowadzenie korekt na dryf satelitów w serii pomiarów satelitarnych RSS, powodujących zwiększenie mierzonego trendu ocieplenia w ostatnich latach. Innym takim newsem była informacja z maja 2016 roku, kiedy napisano o szybko powstającym pęknięciu w lodowcu szelfowym antarktycznego lodowca Larsena. Pękniecie szybko powiększało się, aż wreszcie wielka góra lodowa oddzieliła się od reszty lądolodu Antarktydy.

„Nie ważne jednak, jak bardzo jesteś poinformowany. Pewnie i tak nie jesteś wystarczająco zaniepokojony”, pisze Wallace-Wells. Przez ostatnie dekady nasza kultura przeszła przez swoistą apokaliptyczność filmów o zombie, czy dystopię filmów Mad Max. Ta kultura możliwe, że była w jakimś stopniu skutkiem wyparcia z naszych myśli globalnych problemów, w tym globalnego ocieplenia. Jeśli chodzi o naszą kontemplację niepokoju związanego z klimatem, to odnieśliśmy tutaj porażkę, uciekając się do „realiów” takich, jak apokalipsa zombie.

Powodów ucieczki od tego problemu jest wiele. Jednym z nich jest nieśmiałość naukowców w przedstawianiu groźnych faktów, co klimatolog James Hansen nazywa „naukową powściągliwością”. Naukowcy nie przedstawiają całej prawdy w swych raportach – pomniejszając tym samym powagę problemu. Faktem jest też, że są technokraci mówiący o tym, że problem klimatu można rozwiązać geoinżynierią. Inni z kolei twierdzą, że globalne ocieplenie nie jest problemem, nad którym powinniśmy się pochylić. Uwagę należy zwrócić na denializm klimatyczny, który sprawił, że klimatolodzy stali się tak powściągliwi. Wokół globalnego ocieplenia narosło też wiele mitów, a powolność zmian z naszego punktu widzenia otwiera drogę do manipulacji. Efekty zmian w klimacie widoczne są w skali dekad, a nie dni i miesięcy, będące horyzontem percepcji większości ludzi. Naomi Oreskes zwraca też uwagę na przerysowywanie niepewności naukowej (człowiek nie jest nieomylny, prawda?), co skutkuje brakiem podejmowania działań. Taką ideologią posługuje się wielu, np. Donald Trump. Nasze podejście do zmiany klimatu podyktowane jest też brakiem zrozumienia wiedzy naukowej i danych, np. ocieplenie o 2oC wydaje się nam niewielkie, podobnie większości z nas nic nie mówi 400 ppm – wiele innych fundamentalnych danych też jest dla nas abstrakcyjnych i niezrozumiałych. W końcu na drodze stoi sama psychika – mierzymy się z dyskomfortem wobec problemu. Z jednej strony kieruje nami strach, ale czując swoją bezradność w obliczu ogromu problemu, który może nas zniszczyć, często wolimy schować głowy w piasek.

Gdzieś między naukową ostrożnością a science-fiction jest to, co mówi nam nauka. To, o czym piszę, to wynik przeprowadzonych przeze mnie tuzinów wywiadów z klimatologami i badaczami pokrewnych obszarów oraz rezultat lektury setek artykułów naukowych o zmianie klimatu.

Nie jest to zestaw przewidywań – o tym, co się zdarzy, w największej mierze zdecydują – będące nauką najbardziej niepewną – nasze działania. Jest to opis naszego najlepszego zrozumienia tego, co może czekać naszą planetę, jeśli nie podejmiemy agresywnych działań mitygujących zmianę klimatu. Najprawdopodobniej nie wszystko to nastąpi, w dużym stopniu także dlatego, że dewastacja, do której dojdzie w międzyczasie, wstrząśnie naszą obojętnością i spokojem ducha. Ale to te scenariusze „biznesu-jak-zwykle”, a nie obecny klimat są naszym punktem odniesienia.

Większość ludzi myśli, że Miami czy Bangladesz wciąż mają szansę przetrwać, ale większość zajmujących się tematem naukowców wie, że do końca tego wieku zostaną one stracone. Nawet jeśli w następnej dekadzie przestaniemy spalać paliwa kopalne, to i tak poziom oceanów wzrośnie o kilka metrów. 2oC uważa się za próg katastrofy: dziesiątki milionów uchodźców rozchodzących się po całym świecie. Teraz te 2oC to nasz wymarzony cel, zgodny z porozumieniem paryskim, a eksperci dają nam nikłe szanse na osiągnięcie go. IPCC z ramienia ONZ publikuje co kilka lat raporty odnośnie zmiany klimatu, nazywane „złotym standardem”. Najnowszy raport pokazuje, że w scenariuszu „biznes-jak-zwykle” jesteśmy na drodze do ocieplenia do końca tego stulecia o 4oC. Ale to tylko średnia. Górny zakres niepewności znajduje się blisko wartości 8oC. IPCC nie uwzględnia przy tym emisji będących następstwem topnienia zmarzliny. Raporty IPCC nie uwzględniają także w pełni efektu działania albedo – zmian powierzchni lodu, czy chmur, a także kwestii wymierania lasów, zawierających w sobie węgiel mogący trafić w postaci CO2 do atmosfery. Jak zauważa Peter Brannen w swojej książce o wielkich wymieraniach „The Ends of the World”, kiedy ostatni raz świat był cieplejszy o 4oC, światowy poziom morza był dziesiątki metrów wyżej niż obecnie.

Zanim rozpoczęło się trwające obecnie wielkie wymieranie, Ziemia doświadczyła pięciu masowych wymierań, z których każde tak dokumentnie wpłynęło na przebieg ewolucji życia, że stanowią granice wielkich epok geologicznych. Wielu klimatologów powie, że owe zdarzenia są najlepszymi analogiami przyszłości, do jakiej zmierzamy. O ile nie jesteś nastolatkiem, dowiedziałeś się ze szkolnych podręczników o tym, że te masowe wymierania powodowały uderzenia asteroid. W rzeczywistości (poza tym, co zabiło dinozaury, a i to nie na pewno), były one spowodowane zmianą klimatu, a w szczególności emisjami gazów cieplarnianych. Najbardziej znanym zdarzeniem było wymieranie sprzed 252 mln lat, czyli wymieranie permskie. Zaczęło się ono, gdy uwalniany do atmosfery CO2 ogrzał planetę o 5oC, prowadząc potem do uwalniania się arktycznego metanu. Efektem było wymarcie 97% ziemskiego życia. Obecne tempo emisji CO2 jest znacznie szybsze niż 252 mln lat temu. Według większości szacunków obecnie już dziesięciokrotnie szybsze i przyspiesza. Stephen Hawking właśnie problem globalnego ocieplenia miał na myśli, mówiąc niedawno o tym, że w następnym stuleciu człowiek musi skolonizować inne planety. To skłoniło też Elona Muska do zaprezentowania planów budowy osiedla dla ludzi na Marsie w ciągu 40 do 100 lat.

To nie są specjaliści i można przypuszczać, że są oni skłonni do irracjonalnej paniki, jak każdy z nas. Jednak wielu trzeźwo myślących naukowców z którymi autor prowadził wywiady – najbardziej utytułowanych na swoich polach i bynajmniej nie skłonnych do alarmizmu, a do tego w większości uczestniczących w pracach IPCC (krytykujących przy tym naukowy konserwatyzm organizacji), również po cichu doszli do apokaliptycznej konkluzji, że żaden zgodny z obecnymi politykami program redukcji emisji CO2 nie będzie w stanie zapobiec katastrofie klimatycznej.

W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat, termin „antropocen” wyrwał się z akademickiego dyskursu. Antropocen wpisywać się zaczął do naukowej rzeczywistości – to nazwa epoki geologicznej, którą wykreował swoim postępowaniem człowiek, wpływając na całą planetę. Jedynym problemem z tym terminem jest to, że oznacza on podbój środowiska naturalnego (a nawet nawiązuje do biblijnego „czynienia sobie ziemi poddaną”). Niezależnie od tego, jak spokojnie możesz podchodzić do tego, że splądrowaliśmy naturalne ekosystemy – co bez wątpienia uczyniliśmy – całkiem inną rzeczą jest rozważenie możliwości, że doprowadziliśmy do tego (najpierw ignorancją, a później negowaniem zagrożenia), że znajdziemy się w stanie wojny z ziemskim systemem klimatycznym – na długie stulecia, prawdopodobnie aż do czasu, aż nas zniszczy.

To jest właśnie to, co dobroduszny oceanograf Wallace Smith Broecker, który stworzył termin „globalne ocieplenie” miał na myśli mówiąc o „gniewnej bestii”.

II. Śmierć z gorąca: Nowy Jork jak Bahrajn

Ludzie, podobnie jak pozostałe gatunki należące do ssaków, wytwarzają ciepło będące efektem zachodzących procesów życiowych. Przetrwanie oznacza konieczność ciągłej regulacji ilości ciepła w organizmie, np. psy dyszą, gdy chcą pozbyć się nadmiaru ciepła, człowiek z kolei poci się. Dlatego temperatura musi być na tyle niska, aby powietrze działało jak czynnik chłodzący, dzięki czemu nadmiar ciepła może być usuwany z organizmu. Przy wzroście globalnej temperatury o 7oC w okołorównikowej części Ziemi, przetrwanie ludzi i zwierząt stałocieplnych, w tym ssaków, stanie się niemożliwe. Będzie tak szczególnie w obszarach tropikalnych, gdzie występuje na ogół wysoka wilgotność powietrza. Zabójcze warunki termiczne wystąpią m.in. w takich krajach jak leżące nad oceanami Kostaryka czy Panama, gdzie wilgotność powietrza wynosi przeważnie 90%. Wzrost temperatury do 40oC będzie oznaczać przy takiej wilgotności śmierć, bez względu miejsce przebywania, w cieniu czy na Słońcu, stojąc lub leżąc, etc.

Sceptycy klimatyczni podkreślają, że planeta wiele razy w przeszłości ocieplała się i ochładzała. Jednak swoiste okno klimatyczne, które pozwoliło na ewolucję człowieka jest naprawdę wąskie. Przez większość swego istnienia nasz gatunek żył i ewoluował w czasie cyklu zlodowaceń. Z kolei stabilny klimat holocenu umożliwił rozwój rolnictwa i cywilizacji. Wzrost globalnej temperatury o 11-12oC oznacza śmierć połowy ludzkości (przy zachowaniu rozkładu przestrzennego zamieszkania, alternatywą są migracje miliardów ludzi), tylko i wyłącznie z powodu bezpośredniego działania ciepła atmosferycznego. Owszem, w tym wieku tak zabójcze warunki na dużą skalę nie zapanują, ale modele klimatyczne pokazują, że przy braku działań ze strony człowieka, pojawią się one prędzej czy później. W tym stuleciu śmiertelne wartości temperatur pojawią się tylko w niektórych regionach tropikalnych. Kluczowym czynnikiem jest tutaj tzw. temperatura mokrego termometru. Pomiar tej temperatury można dokonać owijając termometr mokrą tkaniną. Obecnie w większości regionów na świecie temperatura mokrego termometru osiąga maksymalnie 26-27oC. Prawdziwą czerwoną linią dla ludzkiego habitatu jest 35oC. To, co nazywamy tzw. stresem cieplnym przychodzi jednak znacznie szybciej. Stres cieplny lub termiczny, to stan, kiedy temperatura zaczyna negatywnie wpływać na nasze samopoczucie.

W sumie to już wkroczyliśmy w świat niebezpiecznych temperatur. Od 1980 roku na świecie zanotowano 50-krotny wzrost liczby miejsc, które doświadczają niebezpiecznych lub ekstremalnych temperatur. Wraz z postępem globalnego ocieplenia wzrost ten będzie się nasilać. Jak wynika z raportów IPCC, wkrótce przebywanie na świeżym powietrzu w okresie letnim stanie się szkodliwe dla ludzkiego zdrowia na większości globu. Nawet, jeśli uda nam się osiągnąć cele z Porozumienia Paryskiego, to i tak miasta takie jak Kalkuta czy Karaczi praktycznie przestaną się nadawać do zamieszkania, bo co roku będą doświadczać śmiercionośnych fal upałów, tak jak w 2015 roku. W świecie cieplejszym o 4oC letnia fala upałów, która nawiedziła Europę w 2003 roku, zabijając nawet 2000 osób dziennie, będzie czymś normalnym. Przy ociepleniu o 6oC, według oceny NOAA, praca w okresie letnim w dolnym biegu Missisipi stanie się niemożliwa. Z kolei wszyscy Amerykanie mieszkający na wschód od Gór Skalistych znajdą się w większym stresie cieplnym niż ktokolwiek w dzisiejszym świecie. Jak zauważył Josepha Romm w Climate Change – What Everyone Need To Know, w świecie cieplejszym o 6oC, stres cieplny w Nowym Jorku przekroczy poziom dzisiejszego Bahrajnu – jednego z najbardziej upalnych miejsc na świecie. Tam zaś ludzie będą doświadczać hipertermii nawet w trakcie snu. Pamiętajmy przy tym, że górny przedział niepewności prognoz IPCC leży jeszcze o 2 stopnie wyżej.

Bank Światowy szacuje, że najchłodniejsze miesiące w roku staną się w tropikalnych krajach Ameryki Południowej, Afrykui i Pacyfiku on najcieplejszych z końca XX wieku. Klimatyzacja może pomóc, ale jej zasilanie paliwami kopalnymi – jak obecnie – będzie oznaczać dalsze emisje CO2, a co więcej nie wystarczy chłodzenie klimatyzacją centrów handlowych i domów zamożnych ludzi – nie da się hurtowo chłodzić całych regionów tropikalnych, będących zresztą domem dla najbiedniejszych ludzi na planecie. Kryzys może być szczególnie dotkliwy na Bliskim Wschodzie i w rejonie Zatoki Perskiej, gdzie już teraz jest bardzo gorąco. Tam właśnie w 2015 roku w Iranie temperatura osiągnęła rekordową wartość 72oC. Za kilkadziesiąt lat hadźdź – pielgrzymka do Mekki, stanie się fizycznie niemożliwa dla pielgrzymujących tam co roku 2 mln wyznawców islamu.

Jednak upał dotknie nie tylko pielgrzymów w Mekce, ciepło już teraz zabija również w innych częściach świata. W Salwadorze, w rejonie, w którym ludzie trudnią się uprawą trzciny cukrowej, aż 20% mieszkańców ma przewlekłą chorobę nerek. Co czwarty mężczyzna jest dotknięty odwodnieniem, będącym skutkiem pracy w polu. Jeszcze 20 lat temu ten problem nie istniał, ale wraz ze wzrostem temperatur stał się poważną bolączką tamtejszej ludności, która musi pracować w polu. Dializa nerek może pomóc, pozwalając przeżyć jeszcze kilka lat, ale jest kosztowna – bez niej ludzie umierają po kilku tygodniach.

Temperatury będą rosnąć dalej, stanowiąc coraz większy problem dla ludzkości.

Hubert Bułgajewski na podstawie: The Uninhabitable Earth, New York Magazine 

Część druga,Część trzecia

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly