ArtykulyRozwiązania systemowe

Cap-and-Trade czy Fee-and-dividend, czyli czy na ochronie klimatu zarobi Goldman Sachs czy Ty

Bliska współpraca pomiędzy politykami, a finansjerą i grupami interesów skutkuje tworzeniem rozwiązań, na których Ci korzystają, a za wszystko płacą obywatele.
Rozwiązania oparte na zasadzie cap-and-trade (ogranicz-i-handluj) są proponowane jako sposób na przeciwdziałanie zmianom klimatu i ograniczanie zużycia paliw kopalnych.
Uprawnienia do emisji „ograniczonej” ilości dwutlenku węgla mają być przedmiotem handlu na Wall Street i innych centrach finansowych, gdzie zajmą się tym wielcy gracze świata finansów, tacy jak Goldman Sachs.

Giełda

System cap-and-trade został uznany za cudowne rozwiązanie, po tym, jak pomógł zredukować zanieczyszczenia z elektrowni, szczególnie kwaśne deszcze związane z emisją tlenków siarki powstających podczas spalanie węgla w elektrowniach. Jednak te laurki są mocno przesadzone. Właściwie, to ta historia „sukcesu” to klasyczny przypadek nazywania czarnego białym.
 
Przyjrzyjmy się w skrócie, jak system cap-and-trade zadziałał w USA. Kongres uchwalił prawo, ustalając limit emisji tlenków siarki z elektrowni na poziomie 50 procent względem roku 1990. Instalacje redukujące emisje o więcej niż o połowę, mogły sprzedać uprawnienia do emisji innym zakładom, które w związku z tym nie musiały redukować emisji. Rzeczywiste zmiany w instalacjach były niewielkie – wiele elektrowni po prostu przeszło na spalanie węgla z Wyoming, o małej zawartości siarki, w filtry zostały wyposażone jedynie nieliczne instalacje. Emisje siarkowe w ciągu 20 lat spadły o prawie 50 procent. Spektakularny sukces? Niezupełnie.

Po pierwsze, to tak, jakby palacz ograniczył palenie z dwóch-paczek-dziennie do jednej-paczki-dziennie. Taki nałożony przez prawo limit to nie tylko ograniczenie, ale też równocześnie gwarantowany od dołu poziom emisji, poniżej którego emisje nie spadną. Lekarze z amerykańskiej organizacji Physicians for Social Responsibility (Lekarze na rzecz Odpowiedzialności Społecznej) stwierdzili ostatnio, że trwające wciąż spalanie węgla znacząco przyczynia się do czterech z pięciu największych przyczyn śmierci w USA – a rtęć, arsen i inne zanieczyszczenia węglowe powodują defekty płodów, astmę i wiele innych szkód zdrowotnych. Wartość ekonomiczna korzyści społecznych związanych z dalszą redukcją emisji 25-krotnie przekracza koszty ich redukcji, jednak system cap-and-trade nie prowadzi do dalszego spadku emisji zanieczyszczeń. Utrzymywanie eksternalizacji (przenoszenia kosztów na społeczeństwo) opłaca się koncernom energetycznym, które są zresztą prawnie zobowiązane do maksymalizacji zysków, a nie do dbania o zdrowie społeczeństwa.
 
To, czego potrzebujemy, to nie cap-and-trade, lecz system zaprojektowany do redukowania zanieczyszczeń zgodnie z dobrem publicznym, a nie zyskami zanieczyszczających.
Zanim powiemy, jak taki system ma działać, wskażmy jeszcze jeden, nawet poważniejszy, kruczek w systemie cap-and-trade. To targi polityczne, podczas których zanieczyszczający domagają się ustępstw, zanim pozwolą politykom na przyjęcie limitów. Przykro mi to mówić, ale to smutna prawda, że w dzisiejszych czasach to nie dobro społeczne, lecz pieniądze i działania lobbystów kształtują ustawy.
 
Ustępstwa, których zażądali zanieczyszczający, zanim Kongres przyjął ustawę cap-and-trade ograniczającą emisje tlenków siarki, polegały na wyjęciu spod regulacji starych elektrowni, które i tak miały być przecież wkrótce zamknięte. Żaden problem, prawda?
A rezultat? Dwie trzecie działających dziś w USA elektrowni węglowych zostało zbudowanych do lat ’60 XX wieku. Koncernom energetycznym opłaca się utrzymywać przy życiu te zwolnione z opłat instalacje.
I co z tego, że cierpi na tym zdrowie społeczeństwa…
 
Te same kluczowe problemy, gwarantowany od dołu poziom emisji oraz targi i ustępstwa polityczne, występują w forsowanym przez wielkie banki oraz koncerny przemysłowe i energetyczne systemie cap-and-trade, mającym służyć ograniczeniu emisji dwutlenku węgla oraz zużycia paliw kopalnych.
 
System cap-and-trade ustala nominalny limit emisji i za pośrednictwem aukcji (lub za darmo) przydziela uprawnienia do zanieczyszczania. Ten poziom ograniczenia to również jednocześnie de facto gwarantowany poziom emisji, poniżej którego emisje nie spadną. Gdyby spadły poniżej niego, cena uprawnień do emisji załamałaby się, nie dając żadnej motywacji do dalszego ich ograniczania.
 
Co więcej, ustalony limit emisji jest zwykłą fikcją. Rzeczywisty limit jest wyższy, z powodu „offsetów” – alternatywy dla redukcji emisji, takich jak sadzenie drzew, zapobieganie wylesianiu w Brazylii, lub inwestycje w krajach rozwijających się. Limity są podwyższane o ilość „offsetów”, jednak te często są fikcyjne lub nieweryfikowalne. Zapobieżenie wycince lasu, na przykład, nie skutkuje zmniejszeniem popytu na drewno lub tereny uprawne, tak więc po prostu wycięty zostanie inny las. Ponadto, offsety zachęcają kraje rozwijające się do utrzymywania emisji zanieczyszczeń, tak, aby mogły dalej zarabiać na offsetach.
 
Targi o ustępstwa jeszcze silniej wpływają na końcowy rezultat programu. Regulacje prawne dopuszczają dalsze spalanie węgla, co czyni praktycznie niemożliwym szybki spadek emisji CO2. Negocjacje międzynarodowe idą w stronę wprowadzenia systemu cap-and-trade z offsetami, z silnymi działaniami i wpływem lobbystów, chociaż w zasadzie wszyscy zdają sobie sprawę, że to podejście nie pozwoli na osiągnięcie szybkich i głębokich redukcji emisji, które postuluje nauka.
 
Jakie jest więc skuteczne i realistyczne podejście do problemu? Przede wszystkim musi ono uwzględniać fundamentalną prawdę: tak długo, jak paliwa kopalne są najtańszym sposobem wytwarzania energii, ich zużycie będzie trwać nadal, a nawet wzrastać. Paliwa kopalne są najtańsze, ponieważ w ich cenie nie są uwzględniane szkody dla zdrowia ludzi i środowiska, oraz wpływ zmian klimatu i wyczerpywanie się zasobów na życie przyszłych pokoleń.

„Fee-and-dividend”  (opłata i dywidenda) to proste rozwiązanie. Stopniowo rosnąca opłata za emisje węglowe byłaby zbierana w każdej kopalni, rafinerii i przy imporcie dla wszystkich paliw kopalnych. Ta opłata byłaby zestandaryzowaną kwotą, zależną od ilości ton dwutlenku węgla emitowanych przy spalaniu paliwa, a wszystkie zbierane opłaty trafiałyby na jedno konto. Społeczeństwo nie płaciłoby nic bezpośrednio, jednak cena towarów wzrosłaby proporcjonalnie do ilości paliw kopalnych zużytych przy ich produkcji. Podobnie wzrosłaby cena nośników energii.
 
Następnie zaś 100 procent zebranych opłat byłoby dzielonych pomiędzy społeczeństwo. Rozsądni i oszczędni ludzie mądrze wykorzystaliby tą dywidendę, inwestując w zredukowanie energochłonności swojego stylu życia, przez ocieplenie domu, wybór energooszczędnego środka transportu itp. Ci, którzy robiliby to szczególnie skutecznie, otrzymywaliby więcej pieniędzy w formie dywidendy, niż płacili dodatkowo za droższe towary i zużycie nośników energii.

Na przykład, gdyby opłatę ustalić na poziomie 115 dolarów za tonę dwutlenku węgla, spowodowałoby to wzrost ceny benzyny o dolara z galon (80 groszy na litrze) a ceny prądu o 8 centów za kilowatogodzinę. Biorąc pod uwagę ilość ropy, gazu i węgla zużywanego w USA, opłata węglowa przyniosłaby 670 miliardów dolarów rocznie. Podzielenie tej kwoty pomiędzy dorosłych mieszkańców kraju, dałoby 3000 dolarów dywidendy rocznie. Podział z uwzględnieniem dzieci stanowiłby silny bodziec prorodzinny. Dywidenda byłaby bezpośrednio przelewana na wskazane konto bankowe. Około 60 procent społeczeństwa bezpośrednio skorzystałoby finansowo na nowym rozwiązaniu, otrzymując więcej pieniędzy z dywidendy, niż wyniosłyby dodatkowe koszty związane ze wzrostem cen energii i towarów. Powinno to zapewnić poparcie dla tego planu większości społeczeństwa.
Wielu ekonomistów preferuje wykorzystanie przychodów z opłat do obniżenia podatku dochodowego. Jednak wiele osób nie płaci podatku dochodowego, lub płaci niski podatek, na przykład dzieci czy rolnicy. Można dyskutować nad tym podejściem – nie jest to jednak krytyczne dla działania systemu, możliwe też jest częściowe przeznaczenie wpływów z opłat węglowych na dywidendę, a częściowe na obniżenie podatków.

Opłatę węglową można by wprowadzać stopniowo przez kilka-kilkanaście lat, tak, aby zminimalizować straty w infrastrukturze. Zanim opłata węglowa sięgnęłaby maksymalnej wartości, przedsiębiorstwa energetyczne mogłyby dokonać zmiany paliw, redukując wzrost cen do 5-6 centów (13-16 groszy) za kilowatogodzinę.
 
W miarę wzrostu opłaty węglowej, przekraczane byłyby kolejne punkty krytyczne, w których różnorodne bezwęglowe źródła energii i energooszczędne technologie stałyby się tańsze od swoich obłożonych opłatą węglową kopalnych odpowiedników. W miarę upływu czasu, zużycie paliw kopalnych szybko by spadło, pozostałe rezerwy węgla zostałyby pod ziemią, a nam udałoby się osiągnąć czystą przyszłość energetyczną, wolną od uzależnienia od paliw kopalnych.
 
Potrzebne są jeszcze jakieś argumenty przeciwko cap-and-tade? Rozważmy perwersyjną logikę systemu względem działań altruistycznych. Powiedzmy, że jako osoba starająca się być częścią rozwiązania, a nie tylko problemu, zrezygnujesz z samochodu, a zaczniesz dojeżdżać do pracy tramwajem lub rowerem. To zredukuje twoje zużycie energii i emisje, jednak limit dla kraju i świata pozostanie niezmieniony. A więc ktoś dzięki Twoim staraniom będzie mógł sobie kupić większą terenówkę. Suma emisji wynika z limitu/dolnej granicy emisji, a nie z Twoich działań.

Z kolei w systemie fee-and-dividend nie ma dolnej granicy redukcji emisji, tak więc każde działanie skutkujące zmniejszeniem zużycia energii i emisji pomaga. Twoje działania mogą wręcz dać przykład sąsiadom, którym opowiesz o swoich oszczędnościach, co przyspieszy transformację do niskowęglowego i wolnego od zanieczyszczeń świata.
Jeszcze więcej argumentów? Zauważ, że rekiny finansowe, takie jak Goldman Sachs zamierzają na handlu emisjami w systemie cap-and-trade zarabiać miliardy dolarów. Szacuje się, że rynek węglowy może urosnąć do tysięcy miliardów dolarów. Instytucje finansowe chcą, żeby rynek był słabo regulowany, otwarty do spekulacji i instrumentów pochodnych. Biorąc pod uwagę powiązania świata polityki i finansów oraz skuteczność działań lobbystów, jest to całkiem prawdopodobne. Skąd zaś będą pochodzić te zyski banków? Cały koszy systemu handlu zostanie przeniesiony na społeczeństwo, przez wyższe ceny energii. I nie będzie żadnej dywidendy dla Ciebie.

Ekonomiści zgadzają się, że system fee-and-dividend jest efektywniejszy i tańszy od cap-and-trade. Wszystkie pieniądze są po prostu zbierane na jedno konto, dzielone przez liczbę uprawnionych do dywidendy i przelewane na wskazane konto. Żadnych urzędników, zysków bankierów i manipulacji. Goldman Sachs nie zarobi ani grosza – chyba że zaangażuje się w inwestycje w energooszczędność i alternatywne źródła energii.

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly