ArtykulyZmiany klimatu

Czy przegapiamy ostatnią szansę ocalenia świata przed zmianą klimatu?

„Jeszcze nie doszliśmy do sytuacji katastrofy, ale jesteśmy już bardzo blisko.”

James Hansen

„System energetyczny i podatkowy muszą być uproszczone tak, żeby każdy je rozumiał i nie było możliwości, żeby manipulowała nimi wąska elita najbogatszych”

James Hansen

Pod koniec lat 80. James Hansen został pierwszym naukowcem, który przedstawił niepodważalne dowody na to, że spalanie paliw kopalnych powoduje wzrost temperatury powierzchni naszej planety. W kolejnych dekadach, w miarę dalszego ocieplania się globu, nasilania się procesu topnienia lodu i występowania samoistnych pożarów, Hansen publikował kolejne artykuły o wszystkim, co wiązało się z globalnym ociepleniem – od zagrożenia wzrostem poziomu morza po rolę sadzy w procesie ocieplenia klimatu – wszystko przy tym opisując wyraziście, w sposób metodyczny i możliwy do zweryfikowania. Pokazywał, że cywilizacja oparta na paliwach kopalnych ma cechy maszyny samobójczej. I w odróżnieniu od innych uczonych, Hansen nigdy nie zadowalał się ukrywaniem się w swoim biurze w NASA w Nowym Jorku, gdzie przez prawie 35 lat kierował Instytutem Goddarda (Goddard Institute for Space Studies). Występował i zeznawał przed Kongresem, uczestniczył w marszach i protestach przeciwko budowie ropociągu Keystone XL Pipeline oraz koncernom węglowym – posunął się nawet do określenia pociągów z węglem mianem „pociągów śmierci”. Kiedy podbiegłem do niego podczas demonstracji antywęglowej w Waszyngtonie w roku 2009, nosił płaszcz i płaski słomkowy kapelusz. Zapytałem: „czy jesteś gotów pozwolić się aresztować?”. Spojrzał na mnie poważnie, po czym uśmiechnął się i odparł: „jeśli będzie trzeba…”.

Ogrom zagrożenia wnikliwej wizji Hansena i konieczność podjęcia natychmiastowych działań nigdy nie były bardziej oczywiste niż obecnie. Zimowe temperatury w Arktyce, w której wielkość pokrywy lodowej jest na historycznie niskim poziomie, były wyższe od średniej aż o ponad 20 stopni Celsjusza – dając obraz, który wpędza w panikę nawet najbardziej zblazowanych klimatologów. Równocześnie alarmujące nowe dowody sugerują, że w Antarktyce Zachodniej gigantyczne obszary pokryte lodem coraz bardziej tracą stabilność, co z kolei zwiększa ryzyko szybkiego wzrostu poziomu morza, co w rezultacie spowoduje katastrofalne skutki w miastach nadmorskich na całym świecie. Nie można też zapomnieć i o tym, że średnia globalna koncentracja dwutlenku węgla w atmosferze przekroczyła w tym roku niespotykany od wielu milionów lat poziom 400 ppm. No i jak na złość, w tym właśnie krytycznym momencie, gdy liderzy największych światowych gospodarek właśnie podpisali w Paryżu nowe porozumienie o redukcji emisji gazów cieplarnianych, ich drugi największy światowy „producent” na planecie wybrał sobie prezydenta, który twierdzi, że zmiana klimatu jest oszustwem, spreparowanym przez Chińczyków w celu osłabienia gospodarki jego kraju.

Liczący sobie 75 lat Hansen odszedł w 2013 roku na emeryturę, ale nadal pozostaje tak samo aktywny i szczery do bólu, jak zawsze. Jak stwierdza, żeby uniknąć najgorszych skutków globalnej zmiany klimatu, konieczne są radykalne zmiany w sektorze energii i w polityce, włączając w to inwestycje w nowe technologie jądrowe, nałożenie podatku węglowego na paliwa kopalne a być może utworzenie też partii politycznej, która nie podporządkowywałaby się interesom wielkich korporacji.

Hansen jest również głęboko zaangażowany w proces prawny wytoczony przeciwko rządowi federalnemu, na podstawie pozwu wniesionego przez 21 młodych ludzi w wieku poniżej 21 lat, (wśród których jest wnuczka Hansena), którzy podnoszą to, że politycy świadomie zezwalali wielkim trucicielom na zanieczyszczanie ziemskiej atmosfery i w ten sposób zawłaszczanie i degradowanie przyszłego dobrobytu młodych Amerykanów. Przed kilkoma tygodniami sędzia federalny w Oregonie wydał opinię stwierdzającą, że stabilny klimat w istocie jest fundamentalnym prawem, co otwiera drogę do otwarcia sprawy w sądzie już w 2017 roku. Hansen, który jest zdania, że amerykański system polityczny jest zbyt skorumpowany na to, aby stanowić o sprawach dotyczących zmiany klimatu w oparciu o tradycyjną legislację, w rozmowie ze mną wyraził nadzieję, że „może to być równie ważne dla klimatu, jak Karta Praw była ważna dla walki z dyskryminacją”.

Ubiegłej jesieni odwiedziłem Hansena na jego farmie z kamiennym domem w Bucks County w stanie Pensylwania. Dom stoi na czterohektarowej działce, na której jest kort tenisowy, a alejka starannie wypielęgnowanych jabłoni prowadzi do drzwi frontowych. Rozmawialiśmy w jego biurze, wielkim pokoju połączonym z kamiennym budynkiem gospodarczym wyposażonym w panele słoneczne. Hansen mówi spokojnie, jak człowiek, którego umysł na co dzień rozpracowuje skomplikowane algorytmy. Jednak niekiedy wydawał się nieco poirytowany, jakby tracił cierpliwość dla ogólnoświatowego zobojętnienia wobec wiszącej nad naszymi głowami katastrofy, o której on głośno mówi od ponad 30 lat. Hansen powiedział: „to staje się z dnia na dzień coraz pilniejsze. Nasi Ojcowie Założyciele uważali, że potrzebna jest rewolucja za każdym razem, kiedy trzeba potrząsnąć światem, aby sprawy ruszyły – z pewnością właśnie doszliśmy do takiego momentu”.

Zapewne zrobiłeś więcej, niż ktokolwiek inny, aby uświadomić ludziom niebezpieczeństwo zmiany klimatu – co wybór Trumpa mówi o postępach walki o ochronę klimatu?

No cóż, sytuacja nie różni się wiele od tej, jaka panowała za czasów administracji drugiego Busha, kiedy to krajem w zasadzie rządziło dwóch nafciarzy. Prezydent Bush prawie zupełnie powierzył kwestie klimatu i energii wiceprezydentowi Cheney’owi, który mógł setkami zwiększać liczbę elektrowni węglowych. Podczas kadencji tamtej administracji, reakcja na ich sposób decydowania była tak silna i z tak wielu kierunków – nawet z ekipy wykonawczej wiceprezydenta – że sprawy nie poszły w aż tak złym kierunku, w jakim mogłyby pójść.

Istotnie, jeśli nakreśli się wykres emisji, nałożony na wykres zmian PKB, to nie widać wielkich różnic pomiędzy administracjami demokratów i republikanów. Krzywe niewiele się zmieniają, choć podczas rządów Obamy trochę zaczęły opadać. Jeśli zatem będziemy wywierać naciski na rząd, przez sądy lub w inny sposób, to możliwe jest i to, że Trump otworzy się na podwyższenie opłat węglowych lub na wprowadzenie podatku węglowego. Pod niektórymi względami jest to bardziej osiągalne za rządów konserwatystów [dlatego, że wtedy republikanie nie są zainteresowani blokowaniem legislacji] niż za rządów liberałów.

Prawie wszyscy nominowani w gabinecie Trumpa to klimatyczni negacjoniści, włącznie z nowym szefem Agencji Ochrony Środowiska, którym jest Scott Pruitt. Czy wybór tych osób przez Trumpa stanowi sygnał że negacjonizm stał się dominującą filozofią?

Negacjonizm klimatyczny nie umarł. Mój program klimatyczny w NASA został wycięty w 1981 roku, kiedy administracja do zarządzania Departamentem Energii wyznaczyła gościa od brudnej roboty. Negacjonizm był nadal bardzo silny w latach 2005-2006, kiedy Biały Dom nakazał NASA ukrócić moje wypowiedzi. Kiedy zaprotestowałem przeciwko takiej cenzurze, powołując się na pierwszy werset statutu o misji NASA [„zrozumieć i chronić naszą rodzimą planetę”], administrator NASA, który sam był zagorzałym negacjonistą, zmienił tekst misji NASA, usuwając z niej te słowa. Negacjonizm nie jest dzisiaj wcale bardziej mainstreamowy, niż był w tamtych czasach.

Ile szkód może narobić ktoś taki, jak Pruitt, jeśli chodzi o nasze szanse na rozwiązanie kryzysu klimatycznego?

EPA nie jest problemem. Była wielokrotnie atakowana przez nowe administracje, odkąd przystąpiłem do tego biznesu – ale zawsze potrafiła ocaleć bez większych strat. EPA nie jest zresztą w stanie rozwiązać problemu klimatu, gdyż jest to problem polityczny.

Gdyby prezydent Trump zadzwonił do ciebie i poprosił o radę w kwestii polityki klimatycznej, to co byś odpowiedział?

Najbardziej potrzebujemy polityki, która uczciwie zaadresuje korzenie problemu. Musimy spowodować, żeby ceny paliw kopalnych stały się uczciwe, poprzez wliczenie opłaty węglowej – co jest bezpośrednim krokiem w kierunku naliczenia podatku od paliw kopalnych od chwili ich wydobycia i który wraca bezpośrednio do ludzi w formie rocznej dywidendy (czytaj Proste rozwiązanie). Może ktoś wytłumaczy prezydentowi Trumpowi, że opłata węglowa pozwoli przywrócić w USA wiele miejsc pracy znacznie bardziej skutecznie, niż wywieranie nacisku na producentów – pozwoli również USA stać się liderem w zakresie czystych technologii, co również wesprze nasz eksport. Reszta świata wierzy w to, że następują zmiany klimatyczne, nawet jeśli administracja Trumpa upiera się, że jest inaczej.

Jak wiadomo, Trump mówił dokładnie to, co było potrzebne do uzyskania poparcia tej grupy wyborców, dzięki którym chciał wygrać wybory. Jednak to nie oznacza, że z pewnością będzie on wdrażał to o czym mówił. Trump chce zarówno ocalić miejsca pracy górników węgla i robotników sektora paliw kopalnych oraz uniezależnić energetycznie Stany Zjednoczone, ale chce też inwestować w infrastrukturę, co ma umocnić amerykańską gospodarkę na długie lata – a można łatwo dowieść, że inwestowanie w sektor węglowy i rurociągi na piaski roponośne jest w tym kontekście przeciwskuteczne.

Powiedziałbym mu również, żeby zastanowił się nad tym, jakie źródła energii mają przed sobą przyszłość i żeby rozważył energetykę jądrową. Chiny i Indie większość swojej energii czerpią ze spalania węgla. I uważam, że nie da się zastąpić tego panelami słonecznymi. Jak możesz wywnioskować z paneli na mojej stodole, jestem całym sercem za wykorzystaniem energii słonecznej. W moich panelach wytwarzamy więcej energii, niż zużywamy. A to dlatego, że mamy mnóstwo paneli. Kosztowały mnie 75 tysięcy dolarów. To rozwiązanie jest dobre, ale nie jest wystarczające. Świat potrzebuje energii. Musimy opracować elektrownie jądrowe nowej generacji, w których wykorzystywane będą reaktory przemieniające tor i z obiegiem roztopionej soli [alternatywna technologia jądrowa 4 generacji]. Takie reaktory z zasady nie mogą ulec stopieniu. Redukują również ilość odpadów do bardzo małego ułamka ich dzisiejszej ilości. Jeśli nie zaczniemy myśleć o energetyce jądrowej, to dzisiejszym młodym ludziom zostawimy bardziej niebezpieczny świat.

Jeśli jednak administracja Trumpa przeforsuje stosowanie paliw kopalnych przez kolejne cztery lata, to jakie będą skutki dla klimatu?

Ogromne, zwłaszcza, jeśli taka polityka będzie związana z budową infrastruktury w rodzaju rurociągu Keystone XL, który otworzy dostęp do bardziej niekonwencjonalnych paliw kopalnych, które mają szczególnie wysoki odcisk węglowy, bo wymagają dużo energii dla ich wydobycia i przetworzenia. Nie sądzę jednak, żeby to miało nastąpić szybko, zanosi się na gigantyczny opór ze strony ekologów, zarówno w terenie jak i na drodze sądowej. Również sam przemysł wydobywczy paliw kopalnych dokonał na przestrzeni ostatnich 20 lat tak ogromnych inwestycji w szczelinowanie, wypracowując spory dostęp do dość taniego gazu, że odtwarzanie zlikwidowanych mocy elektrowni węglowych nie jest zbyt sensowne ekonomicznie. Nie wydaje mi się więc, aby Trump łatwo odwrócił ten trend z powrotem w kierunku węgla, w ciągu zaledwie czterech lat.

Jak oceniasz działania prawne prezydenta Obamy w kwestii zmiany klimatu?

Dałbym mu trójkę. Jak wiesz, mówi to co trzeba, ale nie wykorzystał złotej szansy. Kiedy miał kontrolę zarówno nad obiema izbami Kongresu, jak i 70-cio procentowe poparcie, mógł w pierwszej kolejności wykonać jakiś mocny ruch w sprawie klimatu, ale do tego musiałby mieć osobowość inną, niż ma. Powinien był przyjąć takie podejście, jakie miał FDR (Franklin Delano Roosevelt) w kwestii wyjaśniania tych spraw Amerykanom i powinien był współpracować z Kongresem, ale tego nie zrobił.

Jak wiesz, podejście liberalne do subsydiowania paneli słonecznych i elektrowni wiatrowych daje wsparcie dla kilku procent energii, ale nie uwalnia od konieczności stosowania paliw kopalnych i nigdy takiej możliwości nie da. Bez względu na wysokość subsydiów, dostępne zasoby energii odnawialnej nie są wystarczające na to, aby zastąpić paliwa kopalne. Tak więc [Obama] zrobił parę rzeczy pożytecznych, ale nie miał niezbędnego podejścia na poziomie fundamentalnym.

Ilustracja 3. Prezydent Barack Obama przemawia na farmie fotowoltaicznej w Boulder City w Newadzie w marcu 2012 r. Fot. Lawrence Jackson/The White House

Problem zmiany klimatu nie był zbyt obecny podczas wyborów, za wyjątkiem czasów, gdy Al Gore uczestniczył w kampanii z Hillary Clinton. Czy uważasz, że Gore był skutecznym adwokatem klimatu?

Jestem mocno zaniepokojony jego ostatnim wystąpieniem w TED [które wyglądało na optymistyczne], ponieważ Gore nadał tej mowie taki wydźwięk, jak gdyby problem zmiany klimatu już został przez nas rozwiązany. To bzdura. Znaleźliśmy się w takim momencie, że jeśli chcemy ustabilizować bilans energetyczny Ziemi, co jest nominalnie potrzebne dla ustabilizowania klimatu, to należałoby redukować emisje o kilka procent rocznie i należałoby „zdjąć” z atmosfery 150 gigaton węgla [C], co stanowi więcej, niż można osiągnąć prze powtórne zalesianie i ulepszone praktyki rolnicze. Tak więc albo usuniemy CO2 z powietrza jakąś metodą bardziej efektywną niż quasi-naturalne wtórne zalesianie i ulepszanie technik rolniczych, albo pozostawimy planetę w stanie nierównowagi, co zwiększa niebezpieczeństwo różnych form destabilizacji, na przykład pokrywy lodowej.

Skutki zmiany klimatu porównałeś do „buntu nastolatków”. Co miałeś na myśli?

Wiemy z historii Ziemi, że odpowiedź systemu klimatycznego na dzisiejszy poziom CO2 obejmie zmiany, z którymi nie da się pogodzić. Wzrost poziomu morza o kilka metrów oznacza, że większość miast nadbrzeżnych – takich jak Miami, Norfolk i Boston – straci swoją funkcjonalność, nawet jeśli niektóre ich części będą nadal wystawać nad powierzchnię wody. Pytaniem pozostaje tylko, kiedy do tego dojdzie.

Już teraz temperatura na Ziemi wchodzi w zakres, który ostatnio panował w okresie eemskim, 120 tysięcy lat temu, a który był ostatnim okresem, kiedy na Ziemi było cieplej, niż obecnie. I był to okres, w którym poziom morza był o 6 do 9 metrów wyższy, niż dziś. Jeśli więc pozostawimy sprawę ocieplenia samej sobie, to jedyne czego możemy się spodziewać, to właśnie taka sytuacja. A ponieważ już zapewniliśmy sobie dalsze ocieplanie, więc dobijemy do szczytowego stanu z epoki Eemskiej, a nawet powędrujemy dalej, jeśli nic nie zrobimy, by temu przeciwdziałać. A sposobem na takie przeciwdziałanie jest przejście na czystą energię najszybciej, jak się da. Po spaleniu wszystkich paliw kopalnych, ostatecznie doprowadzimy do stopnienia całego lodu na planecie, a to doprowadzi do wzrostu poziomu morza o jakieś 80 metrów. Lepiej tego nie róbmy. Bo jeśli pójdziemy nadal dotychczasową drogą, to CO2, które dzisiaj emitujemy do atmosfery, będzie dużym kłopotem dla dzisiejszej młodzieży, ponieważ to nasze dzieci i wnuki będą musiały poradzić sobie z problemem usunięcia tego CO2 z atmosfery. Albo będą musieli znaleźć sposób na życie na radykalnie odmienionej planecie.

Trump mówił o wycofaniu się Porozumienia Paryskiego. Jaką masz opinię o tym, co osiągnięto w Paryżu?

Podstawą jest fakt, że mamy problem z klimatem i musimy ograniczyć globalne ocieplenie, aby uniknąć niebezpiecznych zmian, co uzgodniono już w 1992 roku [Konwencja Ramowa ONZ o Zmianie Klimatu]. To nowe porozumienie w istocie niczego nowego nie wnosi, jedynie przywraca wagę poprzedniego. Nie chcę przez to powiedzieć, że z Porozumienia Paryskiego nie wynika nic sensownego. Najważniejsze jest to, że prawdopodobnie zachęci ono do inwestowania w energetykę ‘bezwęglową’ (bezemisyjną). Jednak to jeszcze nie następuje. Mam na myśli to, że USA powinny podwoić a nawet potroić inwestycje w energetykę. Inwestycje w prace badawczo-rozwojowe w zakresie czystej energii są w istocie bardzo małe. Istnieją za to wielkie, nieokreślone subsydia, takie jak portfolio standardów dla źródeł odnawialnych, ukierunkowane na produkcję energii elektrycznej, co może pomóc w osiągnięciu od 20 do 30 procent mocy ze źródeł odnawialnych. Jednak w rzeczywistości nie realizujemy inwestycji w zaawansowane systemy energetyczne, co powinniśmy robić. W Paryżu porozumiano się w kwestii fundamentalnej. Należy teraz zadbać o wdrożenia – a więc ktoś musi wyłożyć konkretne pieniądze.

Myślę, że nasz rząd jest mocno nieporadny w kwestii wsparcia prac naukowo-badawczych i dlatego pokładam większe nadzieje w sektorze prywatnym. Ale aby zainteresować sektor prywatny, trzeba mu przedstawić formę zachęty. I dlatego właśnie jestem wielkim zwolennikiem opłaty (podatku) i dywidendy węglowej.

Czy nadal osiągalny jest cel ograniczenia globalnego ocieplenia do dwóch stopni Celsjusza, co jest najważniejszym punktem Porozumienia Paryskiego?

Owszem, jest to możliwe, ale słabo. Gdyby emisje globalne obniżano nawet o dwa lub trzy procent rocznie, to można by osiągnąć zamierzone dwa stopnie. Mówi się jednak, że już jest za późno, bo powszechnie zakłada się, że nie będziemy w stanie redukować emisji tak szybko. Jednak, z czym ja się nie zgadzam, to założenie, że dopiero przekroczenie tych dwóch stopni oznacza niebezpieczeństwo. Otóż dwa stopnie to sporo cieplej, niż było w okresie, kiedy poziom morza był wyższy o 6-9 metrów. Tak więc to nie jest właściwie ustawiony cel. Nigdy nie miał poprawnych podstaw naukowych.

W Paryżu negocjatorzy ustanowili „aspiracyjny” cel 1,5 stopnia C.

Tak. Jednak to wymagałoby redukcji emisji rzędu sześciu procent rocznie, co może nie być wykonalne bez znacznego zaangażowania „emisji ujemnych”, czyli bez rozwinięcia pewnych technologii pozwalających na usuwanie CO2 z atmosfery na skalę przemysłową.

Porozmawiajmy jeszcze chwilę o polityce. Jesteś gorącym wyznawcą bezdochodowej opłaty węglowej. Wytłumacz, jak to ma działać i dlaczego tak mocno to popierasz.

To bardzo proste. Opłatę pobiera się w pewnej niewielkiej liczbie miejsc, kopalniach na terenie kraju i w portach od firm zajmujących się paliwami kopalnymi. Po czym prowadzi się redystrybucję tych środków z powrotem pomiędzy ludzi. Najprostszym sposobem na dystrybucję tych środków i zachęcanie do podejmowania działań potrzebnych do przesunięcia w kierunku czystej energii, byłoby rozdysponowanie równych kwot pieniężnych pomiędzy wszystkich obywateli kraju. Dzięki temu osoba, która postępuje lepiej niż inne, w rozumieniu pozostawianego śladu węglowego, w ten sposób zarobiłaby pieniądze. I taki sposób nie wymaga rzeczywistego obliczania indywidualnego śladu węglowego produktów, czy to związanego z produkcją czy transportem, bo poprzez wyższą cenę paliw kopalnych jest to automatycznie uwzględnione w cenie towarów. W taki sposób zachęci się ludzi do kupowania żywności pochodzącej z pobliskiej farmy.

Tym sposobem opłata węglowa stworzy zachętę dla przedsiębiorców, aby rozwijali działalność i produkcję w oparciu o czystą energię i efektywne jej wykorzystanie. Również kraje, które szybciej dostosują się do takiej polityki, staną się jej beneficjentami, ponieważ będą zmierzały do rozwoju tych sektorów, których produkty będą potrzebne reszcie świata, a więc udział w takim systemie nabiera sensu. Niestety, nie jest to metoda, według której nasi politycy chcieliby postępować, bo mają oni skłonność do faworyzowania konkretnych grup interesów. Nawet ekolodzy będą próbowali decydować, co należy preferować, mówiąc: „O, przyznajmy subsydia temu lub tamtemu”. Uważam, że niczego nie powinniśmy wspierać subsydiami. Niech zadecyduje rynek.

Oczywiście problemem jest przeprowadzenie przez Kongres legislacji „bezwęglowej”, skoro zasiadają tam ludzie, którzy nawet nie uważają, że globalne ocieplenie w ogóle istnieje.

Taaak… Chociaż nieoficjalnie wielu z nich przyznaje, że problem ten istnieje. I wielu poparłoby opłatę węglowa w wersji finansowo neutralnej dla podatników. Jestem tak samo krytyczny wobec liberałów jak i wobec konserwatystów, ponieważ liberałowie wykorzystują politykę klimatyczną jako bazę do pozyskiwania poparcia ze strony osób autentycznie zatroskanych sprawami środowiska i które rozumieją skalę zagrożenia. Jednak liberałowie nie odnoszą się do sedna problemu. Opinia publiczna o tym wie, co prowadzi do wszystkich innych spraw, które ludzi martwią, takich jak to, że członkowie Kongresu odpowiadają przed lobbystami, a potem, na emeryturze, sami nimi się stają. Były przewodniczący frakcji Demokratów, Dick Gephard, odszedł na emeryturę po tym, jak nie uzyskał nominacji do wyborów prezydenckich i już w pierwszym roku po zakończeniu urzędowania otrzymywał 120 tys. dolarów kwartalnie od koncernu węglowego Peabody Coal, co daje blisko pól miliona dolarów rocznie – z jednego tylko źródła. Podobnie było, kiedy zapytano Hillary Clinton „Dlaczego wzięła pani 250 tys. dolarów od banków za przemówienie?”, na co ona odparła: „Bo tyle mi zaproponowali”. Tak to działa.

Potrzebujemy rewolucyjnej trzeciej strony w tej grze, takiej, która nie bierze pieniędzy od lobbystów. Spójrz na Obamę i Berniego Sandersa. Ich kampanie były początkowo finansowane przez drobnych darczyńców. Nie musieli sięgać po pieniądze lobbystów. Opinia publiczna nie zna detali, ale wie, że system zaczyna gnić.

Zgoda co do tego, że opłata węglowa może być skutecznym sposobem na redukcję emisji, ale w jaki sposób zamierzasz przekonać polityków, aby ją wdrożyli? Jeden, kluczowy sposób, to….

Uprościć. Nie można tego formułować na 3000 stron, jak w przypadku zapisów o limitach i handlu emisjami. Trzeba rzecz sprowadzić do jak najprostszej, absolutnej podstawy i opisać w taki sposób, aby ludzie nie pozwolili na późniejsze zmiany. Jeśli ludzie otrzymają swoją dywidendę, to nie pozwolą na wprowadzanie zmian.

Takich samych argumentów ludzie używają na rzecz uproszczenia podatków, co nigdy nie nastąpi, ponieważ wszelkie luki w prawie podatkowym są rozmyślne. I mają podłoże polityczne.

Oto, dlaczego potrzebujemy nowej partii, czy też strony, która będzie wierna tym zasadom. To są sprawy najbardziej fundamentalne. System energetyczny i system podatkowy należy uprościć w taki sposób, aby każdy go rozumiał i nie pozwolił, aby psuła go mała grupka zamożnych.

Wielu ludzi mówi, ze jesteś wielkim uczonym, ale w sprawach polityki sprawa wygląda zupełnie inaczej – mówią, że powinieneś dać sobie spokój z polityką.

Bzdura. Naukowcy po prostu analizują problemy, wraz z ich aspektem energetycznym. Zacząłem myśleć o energetyce już w 1981 roku, kiedy opublikowałem artykuł o tym, że nie można spalić całego węgla, bo jeśli to zrobimy, to zupełnie zmienimy naszą planetę. Moim zdaniem nie ma nic złego w tym, że naukowcy myślą o polityce energetycznej. Jeśli niektórzy naukowcy mają wyobrażenie o tym, jakie skutki mogą przynieść różne systemy polityczne, to należy o tym mówić. To politycy próbują przeszkadzać. Włącznie z ludźmi, którzy rządzą w Instytucie Goddarda NASA, gdzie przepracowałem 33 lata. Przed wyjazdami do Waszyngtonu w celu składania zeznań odbierałem niekiedy telefony od dyrektora centrum – osoby, którą bardzo poważam, jako bardzo dobrego naukowca i inżyniera. A mówił mi: „Upewnij się, że mówisz tylko o nauce, a nie o polityce”.

Nie zgadzam się z tym. Jest też inny przykład – w głównej siedzibie NASA mieliśmy przeprowadzać próby przed konferencjami prasowymi. Podczas jednej z nich, dotyczącej malejącej pokrywy lodowej w Arktyce, jednym z pytań było: „Co możemy zrobić w tej sprawie?” Naukowiec, który odpowiadał, rzekł: „Możemy zredukować emisje gazów cieplarnianych”. A inny, bardziej „upolityczniony” człowiek z agencji, zawołał: „Nie wolno ci tak mówić! To już polityka!” [śmiech].

Kiedy pracowałem w NASA, zawsze czułem, że pracuję za pieniądze i dla podatnika. Nie pracowałem dla administracji. Kiedy nowa administracja obejmuje urzędy, to myśli, że może kontrolować biura odpowiedzialne za informacje i agencje naukowe i wpływać na to, co one mówią, przez co instytucje te stają się narzędziem propagandy. To jest zła sytuacja. Jeśli mamy wiedzę o czymś, to nikt nie może nam zabraniać wyraźnie o tym mówić, na tyle na ile potrafimy.

Byłeś jedną z pierwszych osób, które podnosiły alarm, że świat staje w obliczu niebezpieczeństwa z powodu zmiany klimatu, już w latach 80. Od tamtego czasu zanieczyszczenie emisjami węglowymi wrosło. Co ci to mówi o naturze ludzkości?

No cóż, zawsze tak postępowaliśmy. W USA nie dostrzegaliśmy groźby II wojny światowej, dopóki sami jej nie zaznaliśmy, bo zostaliśmy do tego zmuszeni przez sytuację. Ale potem uczyniliśmy wiele. Jednak tu, w naszym przypadku, problem jest całkowicie odmienny i dramatyczny, z powodu bezwładności systemu klimatycznego i faktu, że system ten osiąga moment, w którym należy zatrzymać zmiany. To jest bardzo potężny system. Jesteśmy już blisko punktu bez powrotu. Czy już go przekroczyliśmy, czy jeszcze nie – tego nie wiem… Przekroczyliśmy w tym sensie, że niektóre skutki klimatyczne dopiero nastąpią, tak jak nastąpi wzrost poziomu morza, ale nie znaczy to, że na pewno osiągnęliśmy stan katastrofy, który spowoduje załamanie gospodarki światowej i doprowadzi do zupełnej utraty kontroli nad planetą. Oto, dlaczego sprawą rzeczywiście kluczową jest to, co się wydarzy w najbliższym czasie. Konieczny byłby silny lider, szczególnie zainteresowany tym problemem. Czy w ogóle da się cokolwiek znaczącego zrobić bez nowej partii, która opierałaby się wyłącznie na sprawach pryncypialnych, odrzucając wpływ grup interesów, nie jestem pewien. Zobaczymy.

Czy opanowało cię kiedyś poczucie daremności wysiłków w naszej sytuacji – tej zasadniczej patologii polegającej na emitowaniu zanieczyszczeń węglowych, z całą świadomością ich przyszłych następstw?

To wszystko zupełnie mnie nie zaskakuje, ponieważ wynika z ludzkiego pragnienia poprawy standardu życia i ucieczki od biedy. To właśnie robiliśmy na Zachodzie. Odkrywaliśmy paliwa kopalne, które pozwoliły nam zastąpić niewolnictwo energią paliw kopalnych. To samo chcą teraz osiągnąć Chiny, Indie i inne kraje. Ale jeśli oni pójdą naszą drogą, to wszyscy razem pójdziemy na dno. Jeśli po prostu powiemy im: „Wy zróbcie to inaczej. Używajcie paneli słonecznych”, to byłoby to zwyczajnie głupie. Musimy współpracować w sposób, który zadziała. A oni też rozumieją ryzyko.

Dużo mówi się o rozwoju Chin jako mocarstwa militarnego. Ale oni wcale nie chcą zbombardować swoich klientów. Większym zagrożeniem jest zagrożenie ze strony zmiany klimatu, które może zniszczyć naszą cywilizację.

Michał Pyka na podst. Will We Miss Our Last Chance to Save the World From Climate Change?

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly