Bez kategorii

Największy od lat kryzys energetyczny oznacza zaciskanie pasa. Europa się szykuje, Polska wciąż bierna

Oszczędzanie energii to w czasach kryzysu obowiązek.

Sklepy muszą mieć pozamykane drzwi, temperatury w budynkach nie mogą przekraczać ustalonych limitów, a znane zabytki spowija ciemność. Strach przed zimowym nasileniem się kryzysu energetycznego sprawia, że kolejne europejskie państwa przechodzą w tryb oszczędzania energii. Ale nie Polska.  

Kryzys energetyczny już dziś jest potężny. Wszystko wskazuje jednak na to, że najbliższej zimy będzie jeszcze gorzej. 

Rosyjskiego węgla w Unii Europejskiej już nie ma, do końca roku wspólnota chce pozbyć się ponad 90% rosyjskiej ropy, a w ramach zemsty Władimir Putin odciął już mniej więcej 90% przesyłanego rurociągami gazu. Prezydent Rosji straszy też, że jeśli UE wprowadzi kolejne rozważane ograniczenia (np. limity ceny gazu), to eksport paliw kopalnych zostanie wstrzymany na dobre. 

„Rosja chce zniszczyć normalne życie” 

– Tej zimy Rosja przygotowuje się do decydującego uderzenia energetycznego przeciwko wszystkim Europejczykom – przestrzegał na początku września Wołodymyr Zełenski. – Rosja chce zniszczyć normalne życie każdego Europejczyka, we wszystkich krajach naszego kontynentu. Chce osłabić i zastraszyć całą Europę, każde państwo. Tam, gdzie Rosja nie może tego zrobić siłą broni konwencjonalnej, robi to siłą broni energetycznej, stara się uderzyć biedą i chaosem politycznym w miejsca, gdzie rakiety jeszcze nie mogą trafić – dodał prezydent Ukrainy. 

Jak najszybsze wyeliminowanie surowców z Kremla jest konieczne, ale nie jest łatwe. Nakładające się na siebie kryzysy sprawiają zaś, że Europę czeka naprawdę trudny okres.  

– Następne pięć do dziesięciu zim będzie trudne – przestrzegł niedawno obywateli Alexander de Croo, premier Belgii. 

– Żyjemy pod koniec ery obfitości, będziemy musieli wyciągnąć konsekwencje ekonomiczne. To koniec produktów i technologii, które wydawały się nam wiecznie dostępne – stwierdził w wystąpieniu Emmanuel Macron, prezydent Francji. 

Europa w trybie oszczędzania 

Kryzys energetyczny rozpoczął się jeszcze przed wojną. Gospodarki krajów z całego świata zaczęły odżywać po pandemii, a za ogromnym popytem nie nadążała stłamszona w jej wyniku podaż. Do tego czołowe koncerny paliwowe (w tym te kontrolowane przez rządy) postanowiły, że nie będą zwiększać produkcji. Zamiast tego nadspodziewane zyski przeznaczają w dużej mierze na odkupowanie akcji po wyższym kursie od swoich akcjonariuszy – to często zadowala ich bardziej niż coroczne wypłacanie tzw. dywidendy. Dlatego ceny za gaz, ropę czy węgiel zaczęły rosnąć. Wojna kryzys ten napędziła, wprowadzając go na wyższy poziom. Swoje dołożył też kryzys klimatyczny – wysychające rzeki obniżyły możliwości wytwarzania energii, a jednocześnie potężne upały zwiększyły zapotrzebowanie na nią (choćby na potrzeby klimatyzacji). 

Krótkoterminowo unijne państwa próbują ograniczyć skutki w dużej mierze na trzy sposoby. Pierwszy to zwiększenie importu paliw kopalnych z innych krajów – m.in. USA, Kanady, Norwegii i Azerbejdżanu. Drugi to ograniczenie wzrostu kosztów po stronie obywateli, głównie poprzez wprowadzenie limitów cen dla odbiorców indywidualnych i dopłacanie różnicy koncernom paliwowym. 

Trzeci i najrozsądniejszy to przejście w tryb oszczędzania. Po prostu jeśli jest kryzys, to trzeba zmierzyć się z tym faktem i zacząć zaciskać pasa. 

Z tego powodu już przed kilkoma tygodniami rządy państw członkowskich porozumiały się w sprawie ograniczenia zużycia gazu ziemnego łącznie o 15%. Zdaniem unijnych analityków w przypadku „przeciętnej zimy” tyle wystarczy, by uchronić się przed konsekwencjami całkowitego zakręcenia kurków z gazem przez Rosję. Do podobnych wniosków doszedł też europejski think tank ekonomiczny Bruegel. Porozumienie jest jednak dobrowolne i pełne wyjątków, a Komisja Europejska nie ma narzędzi, by wymusić działania na poszczególnych rządach. Dlatego najważniejsze są decyzje samodzielnie podejmowane przez państwa członkowskie. 

Niższe temperatury i ciemne witryny 

Od początku września w Niemczach wprowadzono przepisy, na podstawie których temperatura w miejscu pracy nie powinna przekraczać 19°C, sprzedawcy muszą mieć zamknięte drzwi w sklepach, a reklamy nie powinny świecić się w nocy. Zakazana jest również zewnętrzna iluminacja budynków użyteczności publicznej w godzinach nocnych. Do tego w budynkach takich powinno zrezygnować się z ogrzewania korytarzy, dużych hal i pomieszczeń technicznych, a nawet ciepłej wody w kranach. Z kolei właściciele prywatnych basenów mają zakaz wykorzystywania do podgrzewania wody gazu i prądu. W obu przypadkach wprowadzono wyjątki, dotyczące m.in. basenów rehabilitacyjnych i hotelowych oraz takich budynków jak szpitale czy domy opieki.  

W Berlinie już od jakiegoś czasu zrezygnowano z podświetlania ok. 200 obiektów, w tym m.in. takich zabytków jak Brama Brandenburska czy wieża telewizyjna na Alexanderplatz. W przybliżeniu ich iluminacja pochłaniała tyle energii, ile rocznie zużywa 150 jednoosobowych gospodarstw domowych.  Można więc to uznać za działanie symboliczne, które ma wysyłać wyraźny sygnał do społeczeństwa. 

W Hiszpanii w pierwszym tygodniu obowiązywania nowych zasad zmniejszono zużycie energii o 6%. Jeszcze w wakacje wszedł w życie dekret, na podstawie którego firmy muszą utrzymywać temperaturę w budynkach na poziomie nie niższym niż 27°C, co miało pomóc w ograniczeniu wykorzystania klimatyzacji. Z tego samego powodu od października obiekty handlowe posiadające klimatyzację będą musiały być wyposażone w automatycznie zamykane drzwi, a od godz. 22 witryny sklepowe i budynki użyteczności publicznej mają być ściemniane. 

Kary, dofinansowania i książki 

Do tego samego szykuje się Francja, która za pozostawienie otwartych drzwi przy włączonej klimatyzacji bądź ogrzewaniu chce wprowadzić mandaty w wysokości do 750 euro. Wydaje się to drastyczne, ale urzędnicy wyjaśniają, że pozostawianie otwartych drzwi w takim przypadku powoduje zwiększenie zużycia energii nawet o 20% – a w czasach kryzysu na takie marnotrawstwo pozwolić sobie nie można. Dodatkowo do października francuskie supermarkety mają zmniejszyć oświetlenie powierzchni handlowych o 30% i obniżyć temperaturę w zakupowych godzinach szczytu do 17°C (bo duża liczba ludzi „podniesie” nieco temperaturę przez samą swoją obecność). 

Zimą w Hiszpanii, tak samo jak w Niemczech, temperatura w miejscach pracy i budynkach użyteczności publicznej ma być ograniczona do 19°C. Na podobne rozwiązania zdecydowały się też m.in. Grecja i Włochy. W tym drugim kraju sezon grzewczy skrócono też o 15 dni, a swoją cegiełkę postanowiła dorzucić m.in. piłkarska Serie A – reflektory mają działać o 25% krócej niż dotychczas. 

Z kolei Szwecja idzie w kierunku wsparcia długofalowych działań, a na wsparcie gospodarstw domowych i firm zmniejszających zużycie energii (docieplanie budynków, wymiana okien i drzwi, montaż pomp ciepła itp.) przeznaczy równowartość blisko 30 mld zł. 

Finlandia stawia zaś przede wszystkim na kampanię społeczną, zachęcając obywateli do wolniejszej jazdy, przykręcania grzejników, brania krótszych prysznicy, a nawet rezygnacji z gadżetów elektronicznych na rzecz… książki i latarki. „Odporność na zimno my Finowie mamy zakorzenioną. Nasze niemowlaki drzemią na mrozie, a sami relaksujemy się w przeręblach i na śniegu. Cokolwiek by się nie stało – zimny prysznic czy mroźny powiew ze wschodu nie zabierze naszej energii” – przekonują urzędnicy w ramach kampanii „Parę stopni niżej”. I liczą, że do kampanii przyłączy się nawet trzy czwarte Finów. 

A co z Polską? 

Planowane przez europejskie rządy działania mogą nie wydawać się znaczące. Większość z nich stawia sobie jednak za cel ograniczenie zużycia energii o 10-15%. 

Polski rząd podobnej strategii wciąż nie przedstawił.  

Z wypowiedzi polityków padają zaś deklaracje przede wszystkim o dopłatach dla ludzi (np. dodatki do ogrzewania) i firm (zapowiadane jest wsparcie dla przedsiębiorstw energochłonnych). PiS chciałby również zamrożenia cen i ustalenia limitu „opłaty klimatycznej”, czyli kosztów, jakie duże przedsiębiorstwa muszą ponosić za znaczne emisje dwutlenku węgla. Obecnie w ramach unijnego systemu handlu emisjami (EU ETS) za tonę wyemitowanego CO2 trzeba płacić mniej więcej trzy razy więcej niż wynosi propozycja polskiego rządu. 

Czego brakuje, to poważnej debaty o potrzebie zaciskania pasa i wdrażaniu systemu zachęt, by cel osiągnąć. Brakuje nawet prostych komunikatów z podpowiedziami, jak mieszkańcy mogą w łatwy sposób oszczędzać prąd i ciepło we własnym zakresie. 

Tymczasem na stole leży kilka wartych rozważenia rozwiązań. To np. wprowadzenie dopłat do oszczędzania energii, czego koszty zdaniem niektórych analiz zostałyby zrównoważone przez niższe ceny importu. Można też wprowadzić limity cenowe dla niższego wykorzystania energii, a za „nadprogramowe” zużycie koszty byłyby już wyższe. Inna opcja to wprowadzenie jednorazowego podatku od nadspodziewanych zysków koncernów energetycznych (tzw. windfall tax), na co zdecydowały się już np. Niemcy, Włochy, Wielka Brytania i USA. Pozyskane w ten sposób miliardy można zaś przeznaczyć nie tylko na działania doraźne, ale i długofalowe – jak chociażby termomodernizacja milionów polskich domów. 

Możliwości jest rzecz jasna więcej. Trudno jednak liczyć na ich wprowadzenie, skoro plan polskiego rządu sprowadza się na ten moment do strategii „jakoś to będzie”. Jeśli to się nie zmieni, z pewnością jakoś będzie – i prawdopodobnie coraz gorzej. 

Podobne wpisy

Więcej w Bez kategorii