Bez kategorii

System finansowy – pierwsza ofiara kryzysu zasobów

Cała nasza technologiczna gospodarka do funkcjonowania potrzebuje taniej energii. Na co dzień w ogóle o tym nie myślimy. Paliwo ma być na stacji benzynowej, prąd w gniazdku, żywność w supermarkecie, a fabryki mają produkować tanie towary. Tania energia to podświadome założenie, czynione przez każdego zarządzającego dowolnym biznesem - w końcu tak było „zawsze”, prawda?

Co jednak, jeśli podaż energii nie dotrzyma tempa wykładniczemu wzrostowi gospodarki?
Ekonomia mówi, że jeśli podaż nie nadąża za popytem, to ceny rosną. Zwykle stymuluje to inwestycje w dochodowe przedsięwzięcie i podaż rośnie – co jednak, jeśli nowe inwestycje nie są w stanie wystarczająco zwiększyć podaży? Jeśli nowe złoża ropy są tak trudne w eksploatacji, że pomimo naszych wysiłków produkcja w starych złożach spada szybciej, niż rośnie w nowych?
Oczywiście ceny będą rosnąć dalej. Jak długo? Aż zdusi to gospodarkę.

Warto zwrócić uwagę, że 5 z ostatnich 6 recesji poprzedził wzrost cen ropy.

past-recesion

Rys. Recesje światowej gospodarki w przesłości oraz rzeczywiste ceny ropy.

Mechanizm ten jest dość złożony – z jednej strony wzrost cen ropy wywołuje recesję, z drugiej strony podczas recesji kapitał ucieka z przemysłu m.in. w surowce, podnosząc ceny ropy.

Przez 5 kolejnych lat, od 2002 roku, ceny ropy rosły o 30% rocznie. Ceny paliw przekładają się na koszty transportu, produkcji rolnej, rybołówstwa, ogrzewania, przemysłu – wszystkiego.

Wzrastała inflacja, rosły koszty produkcji i transportu. Cena galona benzyny wzrosła z 1 do 4 dolarów, a przewozu kontenera z Szanghaju na wschodnie wybrzeże Stanów Zjednoczonych z 3 do 8 tysięcy dolarów.

Jak jest więc sekwencja zdarzeń prowadząca od kryzysu energetycznego do kryzysu ekonomicznego?

Jeśli lubisz analizy ekonomiczne, przeczytaj analizę, jak zmieniały się wydatki konsumentów w odpowiedzi na wzrost cen energii „Przyczyny i Konsekwencje Szoku Naftowego 2007-2008” ang. Studium pokazuje, że praktycznie całe spowolnienie ekonomiczne w okresie 2007-2008 można przypisać właśnie wzrostowi cen ropy. Pokazuje też, jak nieelastyczny jest popyt – po prostu, niezależnie od cen ropy, wysoko uprzemysłowiony kraj nie może z niej zrezygnować – jest zbyt niezastąpiona i potrzebna do jego funkcjonowania.

zwiazek-pomiedzy-pkb-a-zuzyciem-ropa

Rys. Związek między poziomem PKB (bogactwem ekonomicznym), a zużyciem ropy. Widać wyraźną zależność. Zwróćmy uwagę – cena ropy nie ma tu żadnego znaczenia. Oczywiście jej wzrost (brak dostępności) może prowadzić do obniżenia PKB.

Wyższa cena ropy pociąga za sobą wzrost cen gazu i węgla. Drożeją surowce energetyczne i ceny energii.
Rośnie koszt transportu, produkcji, rolnictwa, rybołówstwa, wzrost opłat gospodarstw domowych za prąd i ogrzewanie. Rosną ceny towarów i usług. Rośnie inflacja.
Ludzie zaczynają oszczędzać – wstrzymują się z zakupem mniej potrzebnych rzeczy, przestają wyjeżdżać na wakacje, chodzić do restauracji – konsumują mniej.

Oznacza to spadek popytu na towary i usługi, a w rezultacie pogorszenie się sytuacji przedsiębiorstw, i tak już trudnej ze względu na żądania płacowe. Jako pierwszy zostaje dotknięty recesją transport lotniczy (ceny biletów mocno zależą od cen paliwa), samochodowy (kto by kupował nowy samochód, kiedy trzeba oszczędzać) i turystyczny. Za nimi idą handel, gastronomia, przemysł…

Pracodawcy, nie będący w stanie sprzedawać swoich towarów i usług, ograniczają produkcję i zwalniają pracowników. Sami też wstrzymują się z inwestycjami i wydatkami, przenosząc recesję na inne sektory, w których również dochodzi do zwolnień. Bezrobocie wzrasta.

Zwolnieni z pracy nie mogą znaleźć nowej posady. Tymczasem mają do spłacenia kredyty za domek na przedmieściu i raty za samochód. O kosztach benzyny, ogrzewania domu, żywności i całej reszcie nie wspominając. Co wybiorą? Spłatę kredytu czy zakup jedzenia dla rodziny? Pierwsi pechowcy przestają spłacać kredyty.

Banki orientują się w trendzie i zaostrzają kryteria przyznawania kredytów. Ale jest już za późno – mnóstwo ludzi pozostało z kredytami hipotecznymi, na spłatę których, przy rosnących przez inflację ratach i braku pracy nie mają środków.
Banki przejmują ich nieruchomości i wystawiają je na licytację. Znaczna liczba rzuconych na rynek domów, które banki chcą sprzedać za wszelką cenę powoduje kryzys na rynku nieruchomości i spadek wartości nieruchomości. Wielu ludzi zauważa, że wartość ich nieruchomości jest sporo niższa od kwoty kredytu, który staje się dla nich coraz trudniejszy do spłacenia. Dochodzą do wniosku „a niech bank bierze sobie ten dom – wyjdę na tym lepiej”. Rynek zalewa fala nieruchomości. Wiele z nich, pomimo nadzwyczaj niskich cen, w ogóle nie znajduje nabywców.

Kryzys rozlewa się na sektor budowlany, bankowy i ubezpieczeniowy. Indeksy giełdowe pikują i szukają dna – ale nie mogą go znaleźć. Do bankructw osób dochodzą coraz liczniejsze bankructwa firm – z początku małych, potem coraz większych, w tym nawet wielkich instytucji finansowych. Rządy nie wiedzą, co robić – ratować te firmy i ryzykować niewypłacalność budżetu, czy pozwolić im upaść ryzykując efekt domina?

A problem jest poważny. Przecież znaczna część pieniędzy krążących w gospodarce to pieniądze wirtualne – stworzone przez bank i nie posiadające pokrycia w świecie rzeczywistym.

Kryzys ten miał oczywiście swoje korzenie wiele lat wcześniej. Amerykańska gospodarka, produkując coraz mniej dóbr z jednej strony, a importując ropę za coraz większe kwoty z drugiej, pogrążała się coraz głębiej w długach. Długach nie do spłacenia.

bilans-platnosci-usa

Rys. Bilans płatności USA. Źródło: The Oil Drum.

dług usa

Rys. Dług Stanów Zjednoczonych.

Roczny deficyt handlowy USA sięgnął 1000 miliardów dolarów rocznie. Import coraz większych ilości drożejącej ropy (na poziomie 500 miliardów USD rocznie), kosztowna wojna na Bliskim Wschodzie i rozrzutna polityka w zakresie finansów publicznych podnosząca deficyt budżetowy do niewyobrażalnych rozmiarów 30 000 miliardów dolarów, doprowadziły do nakręcenia spirali inflacyjnej.

Ponadto bank centralny, powołany do kontrolowania płynności na rynku pieniężnym, pompował do banków komercyjnych miliardy dolarów. Stopa procentowa FED została ustalona na poziomie 1%, czyli poniżej poziomu inflacji – w istocie więc FED dotował udzielanie kredytów. Zalane tanim pieniądzem banki oferowały kredyty za pół darmo, w przekonaniu, że na pieniądzach pożyczonych na procent niższy od stopy inflacji nie można stracić. A co najgorsze, kredyt oferowano praktycznie każdemu, kto o niego wystąpił, nawet ludziom bez dochodu, bez pracy i bez majątku. Na tą kategorię niewiarygodnych kredytobiorców ukuto nawet termin NINJA – akronim ten pochodzi właśnie od angielskiego „no income, no job, no assetts” (brak dochodu, brak pracy, brak majątku). Doszło do tego wprowadzenie niezrozumiałych i trudnych do wyceny, nawet dla ekonomistów, spekulacyjnych instrumentów inżynierii finansowej.
A stało to się tak:

hipoteki-od-reki

Załamanie na rynku ryzykownych kredytów hipotecznych doprowadziło do tego, że tysiące amerykańskich rodzin nie radzących sobie ze spłatą pożyczek straciło domy. Zachwiał się też system bankowy w Ameryce – od początku roku 2008 upadło już kilkanaście banków komercyjnych. Amerykański rząd znacjonalizował też dwie największe korporacje gwarantujące kredyty hipoteczne (Fannie Mae i Freddie Mac) oraz największego amerykańskiego ubezpieczyciela – AIG. Zniknęła wielka piątka amerykańskich banków inwestycyjnych – Bear Stearns i Merril Lynch zostały przejęte, Lehman Brothers upadł, a Goldman Sachs i Morgan Stanley zajęły się bankowością detaliczną.

Pękniecie tej bańki kredytów hipotecznych i rynku nieruchomości uruchomiło lawinę zdarzeń i efekt domina spowodował rozlanie się kryzysu na inne sektory gospodarki i kraje – zgodnie z ogólnym scenariuszem kryzysu opisywanym w rozdziale. Banki straciły zaufanie do kredytobiorców, a nawet do siebie nawzajem, woląc zachować pieniądze u siebie, niż pożyczać je niewiarygodnym kredytobiorcom.

Problemy, które pojawiły się w USA za chwilę przeniosły się na inne kraje.
Ucierpieli ci, którzy utrzymywali wysokie stopy procentowe i ściągali do siebie olbrzymi kapitał zagraniczny, np. Islandia. W sytuacji kryzysu kapitał szybko się wycofał, nikt nie dał nowych pożyczek, co doprowadziło do de facto bankructwa kraju, zamaskowanego miliardowymi pożyczkami z innych krajów. Gospodarki bazujące na eksporcie dóbr trwałych nagle przestały znajdywać zbyt na swoje produkty (np. Niemcy i Japonia). W kłopoty wpadły kraje wytwarzające tanie dobra konsumpcyjne (np. Chiny). Problemy dotknęły też kraje surowcowe (np. Bliski Wschód, Rosja, Wenezuela).

Ale nawet, gdyby te problemy nie miały miejsca, do kryzysu i tak by doszło, tyle, że później i przy wyższych cenach ropy.

Już kilka lat temu osoby zajmujące się oil peak wskazywały, że problem braku energii drastycznie dotknie sektor finansowy. U podstaw wszelkiej działalności przemysłowej leży dostęp do taniej energii. Zaburzenia w dostępie do niej, a w szczególności drastyczny wzrost ceny powodują opisane wcześniej popchnięcie gospodarki w stronę recesji. W świecie po oil peak – świecie kurczących się zasobów energii (o ile na czas nie wypracujemy alternatyw), kurczyć się będzie też gospodarka. Co w przypadku gospodarki opartej na długu – takiej, jak obecna, oznacza brak możliwości spłacania rosnących długów i w konsekwencji katastrofę systemu.

Poniższa wypowiedź Colina Campbella pochodzi z 2005 roku.

The YouTube ID of lDNMjV6sumQ& is invalid.

Oczywiście system finansowy broni się, rozkładając ryzyko. Kiedy pojawił się problem, np. wiarygodności kredytów hipotecznych w USA, rynek stworzył szereg „instrumentów inwestycyjnych” rozpraszających ryzyko. Dołączyły do tego instytucje ubezpieczeniowe, a w końcu, kiedy i one zaczęły mieć problem – banki centralne państw. Dzięki rozłożeniu ryzyka system długo wytrzymywał napięcia, jednak, kiedy już doszło do krachu – rozsypał się na całej linii.

W rezultacie jesteśmy na początku kryzysu ekonomicznego, który jest porównywalny jedynie z Wielką Depresją lat ’30 XX wieku. Załamanie się systemu sięgnęło tak głęboko, że nawet będący wyrocznią ekonomistów Alan Greenspan, piastujący przez 20 lat stanowiska szefa Rezerwy Federalnej USA, podczas przesłuchania przed Kongresem USA w październiku 2008 stwierdził: „Wolny rynek załamał się. To mnie zaszokowało. Do dziś nie mogę zrozumieć, co się stało. (…) To jest finansowe tsunami, które zdarza się najwyżej raz na sto lat!”.

W ciągu ostatnich miesięcy byliśmy świadkami upadku banku inwestycyjnego Lehman Brothers, nacjonalizacji banków Fannie Mae i Freddie Mac, upaństwowienia giganta ubezpieczeniowego AIG, quasi-nacjonalizacji w następstwie bankructwa banku Washington Mutual, bankructwa szeregu linii lotniczych, wstrzymaniem pracy wielu hut czy fabryk samochodów. Rządy pompują w system bankowy i gospodarki tysiące miliardów dolarów. Gospodarki całych krajów, od Ukrainy po Islandię chwieją się w posadach lub stoją na skraju załamania.

Z rynku wyparowały już tysiące miliardów wirtualnych dolarów i euro, a bazująca na kredytach i konieczności stałego wzrostu gospodarka trzeszczy w szwach.

Obserwujemy rozpad systemu finansowego, który nie jest w stanie zapewnić utrzymania innych systemów – upadają całe gałęzie gospodarki i kraje, nie ma środków na inwestycje w odnawialne źródła energii, a nawet w konwencjonalne szyby i platformy naftowe i piaski roponośne.

Wszystkie mechanizmy związane z opartą o kredyty gospodarką wzrostu, które sprzyjały ekspansji ekonomicznej, w przypadku recesji, a szczególnie głębokiej depresji – zaczynają działać na niekorzyść. Nagle z rynku wyparowują olbrzymie kwoty wirtualnych pieniędzy – spada wartość nieruchomości, akcji i przedsiębiorstw. Ludzie i firmy zostają z olbrzymimi kredytami, ale nie są ich w stanie spłacić, bo przecież gospodarka nie rośnie i suma dostępnych pieniędzy jest coraz mniejsza.

Ludzie i firmy bankrutują. Rozłożenie ryzyka powoduje, że ubezpieczyciele nie są w stanie pełnić swojej funkcji, sytuację ratują więc banki centralne. W rezultacie pojawia się zagrożenie kryzysów fiskalnych i niewypłacalności całych państw. Zagrożone są też uzależnione od wzrostu systemy emerytalne. Obserwujemy to – od krajów afrykańskich, przez Ukrainę, Węgry, Grecję, Litwę, Łotwę po Islandię. Analitycy finansowi szacują już nawet prawdopodobieństwo niewypłacalności budżetu federalnego USA!

Recesja ekonomiczna spowodowała spadek zapotrzebowania na ropę i spadek jej ceny. Może to więc dobrze, że wystąpił kryzys ekonomiczny, a związany z nim spadek popytu opóźni wystąpienie rozdźwięku między zapotrzebowaniem na ropę, a jej wydobyciem. Przeczytaj, gdzie jesteśmy dziś.

Podobne wpisy

Więcej w Bez kategorii