Artykuly

Prof. Piotr Skubała: Zgubiło nas to, że oderwaliśmy się od natury

Ilustr.1: Piotr Skubała. Źródło: materiały prywatne.

– Zdjęcie Ziemi z Księżyca stało się wręcz symbolem ruchu ochrony środowiska. Można powiedzieć, że dostaliśmy kolejną okazję, żeby to dostrzec i zrozumieć, bo teraz mamy zdjęcie Ziemi z Marsa. I to jest malutka kropeczka. To jeszcze bardziej uzmysławia, czym jest Ziemia – jedyna żywa planeta, jaką znamy. Malutki punkcik, na którym jest wszystko: ludzie, kultura, umysł, filozofia, sztuka, cała przyroda. Tylko czy my to zrozumiemy? Czy wreszcie się przebudzimy? – zastanawia się prof. Piotr Skubała z Wydziału Nauk Przyrodniczych na Uniwersytecie Śląskim.

Szymon Bujalski: Jak nazwać człowieka jako gatunek – jesteśmy raczej zarazą, pasożytami, błędami w ewolucyjnym systemie, niewinnymi osobami, które nie wiedzą, co czynią?

Piotr Skubała: Nie wiem, czy zadowolę swoją odpowiedzią: jesteśmy homo bacterius. Nasze ciało to w znacznym stopniu bakterie, nasze organella komórkowe to też kiedyś były bakterie. Nazywając nas tak, dajemy prawdziwy obraz tego, czym jesteśmy – jesteśmy przyrodą, naturą. Powstaliśmy z niej i jesteśmy jej integralnym elementem.

Czyli jesteśmy po prostu zlepkiem bakterii?

Czymś więcej. Jesteśmy superorganizmem, holobiontem. Składamy się z wielu istot, które tworzą nasze ciało, naszą istotę, jaką dumnie nazwaliśmy homo sapiens (z przesadą, bo nie jesteśmy gatunkiem tak do końca rozumnym – widzimy przecież, do czego doprowadzamy). Ale oprócz bakterii nasze ciało tworzą i budują również takie organizmy, jak grzyby – średnio każdy z nas ma w sobie 67 gatunków grzybów, które odgrywają ważną rolę w utrzymaniu nas w zdrowiu. W naszym ciele występują również wirusy. W ogromnej liczbie, bo 1018, czyli miliard miliardów. Część naszego ciała stanowią również roztocza, które także odgrywają ważną rolę. Prawdopodobnie składamy się z kilku-kilkunastu tysięcy różnych stworzeń. Jesteśmy więc jedną z nitek cudu, jakim jest życie na naszej planecie.

Niestety, zapomnieliśmy o tym. Nasze działania prowadzą do destrukcji tego świata, a przez to do destrukcji nas samych, naszego gatunku. Mówię o tym, ponieważ zrozumienie, że jesteśmy częścią sieci życia, jest kluczowe dla podjęcia odpowiednich kroków i naprawy świata. A mimo to wciąż żyjemy w iluzji, że jesteśmy gdzieś poza naturą, że jesteśmy od niej oddzieleni, oderwani.

Inne zwierzęta też składają się z podobnie złożonych konstrukcji, ale tylko my osiągnęliśmy umiejętność tak skutecznego niszczenia wszystkiego wokół.

Niestety, wyłamujemy się z praw natury. Dlaczego tak się dzieje, dlaczego mamy wolną wolę, którą wykorzystujemy częściej w celu niszczenia życia wokół nas niż jego pielęgnacji i rozwijania? Nie wiem.

A może – pytając górnolotnie – z natury jesteśmy po prostu źli? Może tak łatwiej?

Dla mnie przyczyną tego zła i braku brania odpowiedzialności za nasze działania jest właśnie ta wspomniana iluzja, że przyroda i my to jakieś dwa oddzielne byty. Dlatego tak ważne jest, byśmy jako gatunek ludzki na nowo poczuli się częścią biosfery, częścią życia.

To bardzo dobra myśl, ale jak to osiągnąć w praktyce? W skali tak wielkiego świata i tylu miliardów ludzi?

Nie wiem.

Pewnie ten, kto rozwiąże ten problem, dostanie Nobla.

Problem w tym, że jeśli tego nie zrobimy, to choć spróbujemy, naprawa nie do końca nam się uda lub dokonamy jej za późno. Musimy zrozumieć, że ta planeta to nasz jedyny dom, nasz skarb, o które trzeba zacząć się troszczyć. No ale właśnie – jak to zrobić…?

Gdy pytam o to studentów, padają różne odpowiedzi, czasami rodem z science fiction. Potem mówię im coś, co tą fikcją naukową już nie jest: najlepiej wysłać daną osobę w przestrzeń kosmiczną, żeby zobaczyła Ziemię z oddali. Okazuje się, że to działa.

Dlaczego tak uważasz?

Kiedyś dostałem książkę od pastora z Australii. Znalazłem w niej cytaty kilkudziesięciu astronautów, którzy byli w przestrzeni kosmicznej. Teraz od wielu lat cytaty te zbieram z kolejnych źródeł i kolekcjonuję. Niemal wszystkie dowodzą przemiany duchowej, jaka dokonała się w umyśle tych astronautów. To coś bardzo charakterystycznego. Osoby te zdały sobie sprawę właśnie z tego, o czym mówię – że to jest ten dom, ten skarb. I że naszym obowiązkiem jest troska o planetę.

O tym sam w książce „Życie na naszej planecie” pisał David Attenborough – że gdy ludzie pierwszy raz zobaczyli zdjęcia Ziemi z kosmosu, zdaliśmy sobie sprawę, że żyjemy na ograniczonej fizycznie planecie, która jest bardzo mała.

Zdjęcie Ziemi z Księżyca stało się wręcz symbolem ruchu ochrony środowiska. Można powiedzieć, że teraz dostaliśmy kolejną okazję, żeby to dostrzec i zrozumieć, bo teraz mamy zdjęcie Ziemi z Marsa. I to jest malutka kropeczka. To jeszcze bardziej uzmysławia, czym jest Ziemia – jedyna żywa planeta, jaką znamy. Malutki punkcik, na którym jest wszystko: ludzie, kultura, umysł, filozofia, sztuka, cała przyroda. Tylko czy my to zrozumiemy? Czy się wreszcie przebudzimy?

Ostatnio coraz bardziej dociera do mnie, jak bardzo zapominamy, że jesteśmy zwierzętami, którymi kierują wciąż te same mechanizmy, jakie kierują lwem, gorylem czy słoniem. Wciąż natychmiastowa gratyfikacja jest tym, co nasz mózg ceni najbardziej. To krótkie „tu i teraz” – że zjedliśmy, napiliśmy się, daliśmy sobie natychmiastową przyjemność – jest dla naszych mózgów o wiele ważniejsze niż „tam i kiedyś”. Być może w tym tkwi problem? Choćbyśmy nie wiem, jak bardzo starali się pozycjonować jako ktoś więcej niż zwierzęta, to jednak kierują nami te same pierwotne mechanizmy. Tylko że w ręku mamy guzik do bomby atomowej.

Ale jednemu nie można zaprzeczyć – oprócz tego, że szarpią nami różne mechanizmy, jak chęć bogacenia się czy zjedzenia – to jesteśmy zdolni także do tego, żeby się ograniczyć, żeby korzystać z zasobów tej planety w sposób umiarkowany, przemyślany. Bo przecież wiele osób to robi. Jako gatunek jesteśmy więc zdolni do współpracy i sensownego, dobrego działania w trosce o nasz gatunek czy wszystkie inne.

Jesteśmy zdolni do tego jako gatunek, czy jednak jako konkretne jednostki, grupy społeczne?

No tak… Czy jesteśmy zdolni jako gatunek, to faktycznie się dopiero okaże. Wiadomo, że te działania nie mogą być jednostkowe, że musi to być masowy ruch, który zmieni nasz świat. Ten rok może nam dać pewnego rodzaju odpowiedzi na te pytania. Najpierw odbędzie się konferencja do spraw bioróżnorodności w Chinach, podczas której przekonamy się, co zostanie postanowione w kwestii ochrony przyrody, a później odbędzie się szczyt klimatyczny w Glasgow. Te dwa kluczowe problemy – kryzys klimatyczny i kryzys bioróżnorodności – zostaną więc poruszone. A czy zapadną decyzje, jakie są konieczne? Patrząc na dotychczasowe doświadczenia, myślę, że pójdziemy kroczek do przodu, ale to będzie za mało.

Historia zatacza bardzo szybkie koła. Co roku mamy szczyt, który ma być przełomowym, na którym na pewno wszystko się zmieni i jest najważniejszy, po czym dzieje się mało, więc za rok znowu mówimy, że tym razem musi zajść wielka zmiana, po czym znowu jej nie ma, więc za rok…

Tak niestety jest. Niedawno w Unii Europejskiej przegłosowano jednak strategię na rzecz bioróżnorodności 2030. Ona stwarza nadzieję, że zatroszczymy się o naszą przyrodę. Wiem, że tego typu obietnice – nie tak spektakularne i ambitne – już się nie udawały, ale teraz sytuacja jest jednak bardziej dramatyczna, jest też coraz większa rzesza osób, którym naprawdę zależy.

Gdzie w takim razie widzisz nadzieję na to, że nie wszystko stracone?

Na pewno w tej unijnej strategii bioróżnorodności, która jest największym manifestem ochrony przyrody, z jakim się do tej pory spotkałem. 10 czy 15 lat kompletnie nie spodziewałbym się, że UE coś takiego zaproponuje, do głowy by mi nie przyszło, że usłyszę z ust polityków tego typu deklaracje. Jest w tym więc jakaś nadzieja, bo nie wypływa to z ust moich, twoich czy innych zaangażowanych, działających osób, tylko z poważnej, europejskiej instytucji.

Nadzieję niewątpliwie daje też przebudzenie pewnej części społeczeństwa. Osobiście przejrzałem na oczy w 1992 r. Liczba informacji, aktów prawnych czy osób, które myślały wtedy podobnie, była niezwykle skromna. W tej chwili tego typu osób, książek, raportów, wydarzeń, rozmów jest bez liku. To ogromna różnica. Świat się zmienił. Przynajmniej tak to odbieram. Osobiście nie jestem dzisiaj traktowany jako dziwak, odludek, który mówi o sprawach ekologii, a wiele osób wzięło tego typu hasła na sztandary.

Ile dajesz szans na to, że zaczniemy działać w porę i uchronimy się przed najgorszym?

Nie muszę mówić o tym subiektywnie, bo to można zbadać za pomocą konkretnych modeli komputerowych. I są takie badania, na które zresztą często się powołuję. Jedno z nich ukazało się w 2019 r. Autorzy wzięli pod uwagę tylko jeden aspekt niszczenia naszego świata, jakim jest wylesianie. Stwierdzili, że ten aspekt jest wiarygodny, bo dane są dokładne i wiele rzeczy można przewidzieć. Modele naukowe pokazały, że jeśli tempo deforestacji się nie zmieni, to w ciągu od dwóch do czterech dekad nasza cywilizacja po prostu się załamie. Szanse, że do tego dojdzie, oceniono na 90%. To bardzo niepokojąca liczba.

Mogę też przywołać badania z ubiegłego roku. Autorzy przebadali 30 000 gatunków bezkręgowców, kręgowców i roślin oraz określili dla nich optimum termiczne i wilgotnościowe w okresie lat 1850-2100. Na tej podstawie wyliczyli, kiedy te gatunki znajdą się poza strefą komfortu i po prostu nie będą w stanie żyć, wypadną z ekosystemu. Z modeli wyszło, że przy obecnych politykach około 2030 r. ekosystemy w strefie tropikalnej zaczną się rozsypywać jak domek z kart, a później przeniesie się to na wyższe szerokości geograficzne. W strefie umiarkowanej ma to nastąpić około 2050 r.

W przypadku emisji gazów cieplarnianych też wiadomo, że mamy budżet węglowy, który wystarczy nam mniej niż 10 lat, by spróbować uchronić się przed ogrzaniem temperatury o 1,5°C.

Dokładnie.

Do kogo możemy mieć największy żal, że zmierzamy w przepaść? Polityków i korporacji, którzy unikają działań i starają się usilnie, byśmy nie zdawali sobie sprawy ze skali problemu? Czy nas samych, że nas to po prostu za mało obchodzi?

To wina naszego gatunku jako takiego, po części moja i twoja też, bo też w tym uczestniczymy. Choć staram się nad tym pracować, nie jestem szczęśliwy ze śladu węglowego czy śladu ekologicznego, jaki mam. Także myślę, że każdy z nas ma jakiś grzech na sumieniu. Ale niewątpliwie ktoś nas usadowił w takiej sytuacji. Nasi przodkowie stworzyli świat, na którym się pojawiliśmy. W takim otoczeniu żyjemy, że musimy sięgać po samochód, czasami polecieć samolotem. Teraz próbujemy z tej matni jakoś wybrnąć. Zgrzeszyliśmy jako gatunek ludzki, pogubiliśmy się. I będziemy musieli odpokutować.

Pogubiliśmy się, bo gubi nas chciwość, krótkowzroczność, egoizm?

Zgubiło nas to, że oderwaliśmy się od natury, od naszych źródeł. W tej chwili niewątpliwie tym, co niszczy ten świat, jest nadkonsumpcja.

Politycy i korporacje od lat wiedzą jednak, jaki jest wpływ ich działań na klimat. Przeciętni Kowalski i Nowakowa nie muszą tego wiedzieć ani nawet nie muszą przejmować się innymi. Tak jest bardzo często. Ale jeżeli tacy są ludzie, którzy decydują o losie całych społeczeństw, narodów, to mamy problem.

Przypomniałeś mi historię o tym, że w 1965 r. klimatolodzy ostrzegali prezydenta Lyndona Johnsona o skutkach katastrofy klimatycznej, ale prezydent USA nic z tym nie zrobił, nie zareagował.

Exxon też wiedział od lat 70. o swym wpływie na klimat…

… Ale ukrył te raporty. Szokuje mnie, jak długo tego typu informacje się nie przebijają, jak bardzo na to nie reagujemy. Można powiedzieć, że jako ludzkość zareagowaliśmy przecież dopiero w 1992 r. w Rio de Janeiro, gdzie przyjęto konwencję o zmianie klimatu. Mieliśmy więc prawie 100 lat bez reakcji na to, co świat nauki donosi…

Strajki klimatyczne, nieposłuszeństwo obywatelskie ze strony Extinction Rebellion, pozwy klimatyczne… Popierasz tego typu inicjatywy?

Popieram każde działanie, które służy przyrodzie, biosferze, ludziom i które daje jakąś nadzieję, że ten świat uratujemy. Nie będę krytykował nauczyciela, który uczy dzieci, że trzeba segregować śmieci, bo to też jest dobre, ale zdaję sobie sprawę, że jeśli wszyscy będą podejmować tylko tego typu działania, a nie dokona się zmiana systemu, to doprowadzimy do katastrofy. Czasami myślę, że w sytuacji, w której się znaleźliśmy, wszyscy powinniśmy wesprzeć działania Extinction Rebellion. Czas dojrzał do tego, że mogą nas uratować być może tylko tego typu radykalne działania, jak blokowanie niesłusznych działań ludzkich i inicjatyw. Dlatego jestem pełen szacunku dla takich radykalnych działań i nieposłuszeństwa obywatelskiego. Extinction Rebellion było zresztą zakładane m.in. przez naukowców.

Żeby wyjść z obecnej sytuacji, potrzeba nam więc przede wszystkim zmian systemowych, zmian indywidualnych, czy obu na raz?

Ameryki nie odkryję – jedne i drugie zmiany są ważne. Zmiany indywidualne są efektem tego, że dana osoba zaczyna rozumieć powagę problemu. Potem szuka się przyjaciół, którzy myślą podobnie, organizują się w grupy – i wtedy powstaje presja na zmiany systemowe, które są konieczne do przeprowadzenia. Jedno i drugie jest więc ze sobą sprzężone. Ale jednocześnie nie podoba mi się, gdy politycy mówią: zbierajcie śmieci, wyłączajcie światło i oszczędzajcie wodę, bo to jest super. Znany nam świat przy takich drobnych zmianach zginie.
Mam przy tym dwie refleksje związane z tym, czego jako gatunek ludzki musimy się nauczyć.

Jakie?

Pierwsza to eksperyment opisany przez Garrett Hardina w 1968 r. w miesięczniku The Science. To tzw. tragedia wspólnego pastwiska. Wielokrotnie robiłem już własną wersję tego eksperymentu z dziećmi, młodzieżą, studentami, dorosłymi. Ten eksperyment pokazuje, że aby przetrwać, jako gatunek musimy nauczyć się dwóch rzeczy: umiarkowanie korzystać z zasobów środowiska i współpracować.

Na czym polegał ten eksperyment?

Hardin opisał go na przykładzie pastwiska, na którym pasie się 100 krów. Jeden z hodowców chciał być sprytny i wprowadził na pastwisko jedną krowę więcej, niż powinien, żeby mieć większe zyski. Potem to samo zrobili więc inni. W efekcie pastwisko po jakimś czasie zostało zniszczone. Pierwszy hodowca, jak i wszyscy pozostali, zostali bez niczego.

Ja wykorzystuję do tego eksperymentu orzechy, które symbolizują drzewa, pokarm, energię, wodę i inne elementy, jakich potrzebujemy do życia. Wkładam więc do miseczki dziewięć orzechów, zapraszam trzy osoby i mówię, że na mój sygnał każdy ma prawo korzystać z zasobów środowiska w dowolny sposób. Każdy może wziąć tyle orzechów, ile chce, bo my w ciągu życia też korzystamy z zasobów tak, jak nam się podoba. Zwykle jest niestety tak, że w pierwszej turze orzechy znikają – kto pierwszy, ten lepszy. Tłumaczę więc, że zasoby tej planety zostały właśnie wyczerpane, przez co nie mogą się odtworzyć, bo nie mają z czego. W pewnym momencie zapraszam kolejne trzy osoby i udaję się z nimi na konferencję w celu podpisania reguł korzystania z zasobów planety. Ustalamy, że każdy bierze po jednym orzechu, góra dwa. Kiedy uczestnicy eksperymentu się do tego stosują, dokładam tę samą ilość orzechów, symbolizując to, co na planecie się dzieje: drzewa odrastają, ryby się rozmnażają, zasoby się odtwarzają. A każdy wciąż ma liczbę orzechów, która mu w zupełności wystarcza.

Jako ludzkość musimy więc zrozumieć, że żyjemy na planecie o umiarkowanych, ograniczonych zasobach, a ich eksploatacja w obecnym tempie doprowadzi do unicestwienia naszego gatunku. Musimy też nauczyć się współpracować ze sobą, ustalić pewne reguły. Próbujemy to robić na różnych konferencjach, które przecież temu służą, tylko jak wiemy kiepsko to wychodzi.

To pierwsza refleksja. A druga?

Kto wie, czy nie jest ważniejsza. To tzw. planetarianizm – pojęcie, które wymyślił prof. Marek Oziewicz. To Polak od wielu lat pracujący na Uniwersytecie w Michigan w USA, którego poznałam jeszcze w Polsce. Oziewicz, znawca literatury science fiction, jeździ po świecie z wizją, że musimy umieć sobie wyobrazić, że jesteśmy w stanie stworzyć bezpieczne, szczęśliwe życie na tej planecie. I że możemy sobie wyobrazić, jakby miało ono wyglądać. Widzę, że ta idea zyskuje popularność wśród humanistów.

Więc jak taki świat miałby wyglądać?

Ostatnio przygotowałem ćwiczenie na ten temat. Proszę studentów, żeby wyobrazili sobie 2050 r. Zakładamy, że będziemy mieli zeroemisyjną gospodarkę, a przynajmniej 50% naszej planety będzie oddana przyrodzie. Jednocześnie proponuję, by pomyśleli o bolączkach, które dostrzegają i zamienili je na alternatywę. Ze swojej strony mam przygotowane kilkanaście różnych pomysłów. To na przykład świat, w którym dieta roślinna jest powszechna, a jedzenie mięsa praktycznie odeszło w niepamięć. Świat, w którym głównym środkiem transportu w mieście jest rower, ewentualnie tramwaj czy autobus. Świat, w którym wszyscy troszczymy się o przyrodę, traktujemy ją jako święte miejsce. Świat, w którym ograniczyliśmy poruszanie się samolotami, latając nimi tylko wtedy, kiedy jest to konieczne. Świat, w którym segregowanie śmieci to oczywistość. Świat, w którym mamy czas na rozmowy ze sobą, na spacery, na naukę języków obcych, grę na fortepianie czy gitarze. Świat, w którym nie gonimy za pieniędzmi i nie spędzamy większości dnia w pracy. Kurczę, czy nie fajnie byłoby mieć taki świat?

Wspominałeś, że zmiana w twoim życiu nadeszła w 1992 r. Jak do tego doszło?

Zielona brama otworzyła się przede mną, gdy miałem ponad 30 lat. To bardzo późno. Jestem więc przekonany, że każdy z nas i w każdym wieku może się zmienić. Ja miałem to szczęście, że spotkałem na swojej drodze konkretnych ludzi, że dostałem do ręki konkretne książki. Gdyby nie to, być może wciąż byłbym takim człowiekiem, jak wcześniej.

Co to za osoby?

To były znane osoby. M.in. profesor Henryk Skolimowski – ekofilozof, który właśnie w 1992 r. wrócił do Polski. Przez zupełny przypadek znalazłem się na konferencji pod Warszawą, na której on się pojawił. Zaszokowało mnie, że osoby na niej obecne nie jadły mięsa, a to, co profesor mówił, było dla mnie bardzo odkrywcze. Ta drzemiąca w nim empatia, ta troska o przyrodę i świat…

Wkrótce po tej konferencji trafiłem do miasteczka edukacji ekologicznej w Rogoźniku, gdzie spotkałem dr Ryszarda Kulika – psychologa, który już wtedy był na ekologicznej ścieżce. On też nie jadł na stołówce mięsa. Rozmowy z nim również dały mi bardzo wiele.

Jednocześnie przed doktoratem musiałem zdawać egzamin z filozofii. Wybrałem sobie za temat filozofię ekologiczną, o której nic nie wiedziałem, dlatego musiałem poszukać tytułów. Zacząłem więc czytać książki o filozofii ekologicznej i stwierdziłem: jakie to fantastyczne przemyślenia, jakie to piękne i mądre. Urzekły mnie więc słowa w tych książkach, urzekły mnie różne myśli profesora Skolimowskiego czy Ryszarda Kulika. Od tego momentu nie miałem już wyjścia.

Ilustr.2: Piotr Skubała. Źródło: materiały prywatne.

Jako ludzie bardziej zauważamy negatywne komunikaty, wywołują one silniejsze emocje. Ale tym, co może pchać nas do zmiany, co może nas motywować i sprawiać, że wszystko staje się bardziej znośne, jest chyba właśnie poznawanie osób, które myślą podobnie i działanie razem z nimi na rzecz większego dobra.

Niewątpliwie tak jest. Mogę powiedzieć, że stałem się w pełni szczęśliwym człowiekiem dopiero w momencie, gdy zetknąłem się z tymi ideałami, o których wspominałem przed chwilą. Gdy przestałem jeść mięso, gdy zacząłem zmieniać swoje życie – dopiero wtedy doświadczyłem, że teraz moje życie nabiera sensu. Żyjemy w strasznym świecie, dzieją się i za chwile będą działy straszne rzeczy związane ze zmianą klimatu, ale osobiście nie wpadam w depresję, nie czuję się źle i nieszczęśliwy, bo te idee i wartości są dla mnie źródłem radości. Troska o przyrodę, o świat, o ludzi to dla mnie najgłębszy sens życia.

Zły system edukacji to jedno ze źródeł naszych problemów?

Pod koniec lat 80. w liceach polskich był taki przedmiot, jak ochrona środowiska. Uczyłem go przez dwa lata. Trochę na niego narzekałem, ale sama idea, by uczyć czegoś takiego, była jednak czymś cennym. A teraz tego nie ma. Potem w latach 90. mieliśmy ścieżkę międzyprzedmiotową pt. edukacja ekologiczna, która nie była obowiązkowa, ale nauczyciele mogli ją wybrać. Teraz też tego nie ma. Współczesna młodzież nie uczy się o tym, że źle gospodarujemy planetą, że ją niszczymy. Nie uczy się tego, jak zacząć się troszczyć o nasz wspólny dom. Młodzież się tego domaga, ale bardzo cieszy mnie, że głosy te płyną z bardzo różnych stron. Miejmy nadzieję, że doczekamy się tej zmiany. To w ogóle zadziwiające, w jakich czasach żyjemy – że młodzież tego rodzaju postulaty zgłasza do dorosłych. To pokazuje, że ten świat stanął na głowie.

Młodzi nie chcą pogodzić się z jedyną wizją świata, jaką wmawia im większość dorosłych.

W trakcie warsztatów czy wykładów sięgam często do czterech praw natury Barry Commonera, które opisał w książce „The Closing Circle” („Zamykający się krąg”) i spopularyzował je w społeczeństwie amerykańskim. Pytam uczestników warsztatów, co oni uważają za najważniejsze prawo natury, fundament, który rządzi światem i który każdy powinien wynieść ze szkoły, mieć zapisany w sercu. Pytanie to zadaję osobom w różnym wieku. Jak myślisz, w której kategorii wiekowej najłatwiej doczekać się odpowiedzi?

W przedszkolakach?

No właśnie – wśród dzieciaków. Oni to powiedzą. A to prawo, które wyróżnił Commoner, brzmi „everything is connected to everything else”, czyli „wszystko jest połączone ze wszystkim innym”. My, dorośli, zapominamy o tej kluczowej wiedzy. A dzieciaki to wiedzą.

Jak w takim razie skutecznie zachęcać ludzi, by włączali się w różnego rodzaju inicjatywy i uznali problem zmiany klimatu za swój?

Czasami w czasie wykładów używam słowa „kryzys”. Bo świat jest w kryzysie – kryzysie klimatycznym, kryzysie środowiskowym, mówi się o kryzysie planetarnym. Przywołuję wtedy chiński zapis słowa kryzys, który składa się z dwóch symboli. Pierwszy oznacza zagrożenie, a drugi – szansę. Obecny kryzys daje nam drugą szansę pokazania, że naprawdę jesteśmy mądrym, rozumnym gatunkiem. Żyjemy w czasach szczególnych, w których możemy udowodnić, że jednak jesteśmy homo sapiens i możemy uratować ten świat. Mamy wielką misję do wykonania.

Z perspektywy pana Krzysztofa czy pani Moniki misja ratowania świata może brzmieć jednak poważnie i przytłaczająco. A jak działać w skali mikro? By ludzie zrozumieli, że walczą nie o planetę, co jest szalenie trudnym wyzwaniem, ale o lepsze życie dla siebie i bliskich?

Podjęcie działań, o których mówiłem w czasie naszej rozmowy, daje szansę, że nasze życie będzie w przyszłości szczęśliwe. Niepodejmowanie tych działań daje nam gwarancję cierpienia gatunku ludzkiego.

Jeżeli więc ty – człowieku, który to czytasz – marzysz o konsumpcji, wakacjach na Karaibach, wielkiej willi z basenem, to będziesz głęboko nieszczęśliwy. Ta planeta nie jest już w stanie zaspokoić tego rodzaju pragnień. Jeżeli chcesz być szczęśliwy, to myśl o wakacjach nad polskim jeziorem, miej czas na spacer i doceń to, co masz wokół. W tym naturę.

Piotr Skubała – profesor nauk biologicznych z Wydziału Nauk Przyrodniczych na Uniwersytecie Śląskim. Ekolog, akarolog, etyk środowiskowy, edukator ekologiczny. Więcej w Wikipedia

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly