ArtykulyRozwiązania systemowe

Oceany znów muszą stać się dzikie

Ilustr. 1: Gigantyczna małża w wodach Australii. Źródło: Centralna Agencja Wywiadowcza, Wikimedia Commons, domena publiczna.

Gigantyczne małże – nazywane na Fidżi vasua – były tam tak przełowione, że w latach 80. uważano je lokalnie wymarłe.

Sprowadzono więc małże z Australii. Zaczęto je hodować w niewoli, by kolejne pokolenia wypuszczać na rafy koralowe wokół wyspy. Co prawda małżom nadal zagrażają legalne i nielegalne połowy, ale jeśli są starannie strzeżone, to jako gatunek radzą sobie dobrze. Jak przekonuje biolog morska dr Helen Scales, stały się wręcz symbolami zdrowych raf koralowych w dobrze zarządzanych morskich obszarach chronionych.

Przywrócenie olbrzymich małż wodom Fidżi jest stosunkowo rzadkim przypadkiem tego, co na lądzie nazywamy ponownym zdziczeniem. Choć pomysłów jest wiele – jak na przykład sprowadzenie szarych wielorybów na Atlantyk lub pelikanów kędzierzawych do Wielkiej Brytanii – jak dotąd tylko kilka z nich zostało wypróbowanych.

Zadanie jest o tyle trudne, że zazwyczaj wymaga wyhodowania zwierząt morskich w niewoli, by następnie wypuścić je na wolność. W przypadku wielu gatunków, jak chociażby żarłacza białego czy narwali, trudno to sobie nawet wyobrazić. „Próby sprowadzenia ostatnich kilku morświnów vaquita do niewoli z Zatoki Kalifornijskiej zakończyły się w 2017 r. okropnym niepowodzeniem, kiedy jeden wpadł w panikę i musiał zostać natychmiast uwolniony, a drugi szybko zmarł na atak serca wywołany stresem” – wspomina Scales.

Patrz też Requiem dla vaquita

A jednak próbują

Mimo to kolejne próby są podejmowane. Indonezja może wkrótce stać się miejscem pierwszego na świecie wypuszczenia rekinów hodowanych w niewoli. Rekiny brodate – bo o nich mowa – to gatunek zagrożony w dużej mierze z powodu przełowienia i rosnącego popytu na zupę z płetw rekina. W tym przypadku szanse na sukces są o tyle większe, że rekiny brodate dobrze rozmnażają się w niewoli, a zamiast rodzić młode, składają jaja, które w transporcie są o wiele prostsze. Modele pokazują, że wprowadzenie nowych osobników pomogłoby w odrodzeniu gatunku, którego przyszłość wokół wysp Raja Ampat jest poważnie zagrożona.

Ilustr. 2: Rekin brodaty. Źródło: Daniel Sasse, Wikimedia Commons, domena publiczna.

Inna inicjatywa zakłada zwiększenie populacji krytycznie zagrożonych i niezwykle rzadko spotykanych na Morzu Północnym płaszczek. Jeśli z badań okaże się, że samodzielne migracje są mało prawdopodobne, następnym krokiem będzie rozważenie możliwości wypuszczenia płaszczek hodowanych w niewoli. Żeby do tego doszło, konieczne jest jednak rozwiązanie problemu intensywnych połowów w tym regionie. W tym celu rozważane jest wsparcie przemysłu rybnego w dostosowaniu sprzętu tak, by przypadkowe łapanie płaszczek było trudne, a jeśli do niego dojdzie – istniała możliwość ich ostrożnego uwolnienia.

Ciekawym przypadkiem jest też jesiotr morski, którego w Europie poławia się od wieków. Około 1,6 miliona młodych jesiotrów wypuszczono do wody już jakiś czas temu, ale celem jest co innego: złożenie tarła w rzece. Ostatni raz tarło jesiotra morskiego widziano w ujściu rzeki Gironde we Francji w 1994 r. Teraz wypuszczone młode są już w takim wieku, że znów mogą wyruszyć wzdłuż rzek. W czasie trwającego lata naukowcy będą szukać dowodów na to, czy tak się stało.

Dzikość podtrzymuje życie

„Dzikość to nasz system podtrzymywania życia. Im zdrowsza planeta, tym więcej może przynieść ludziom korzyści i pozwolić nam odżyć” – tłumaczy dr Enric Sala, ekolog morski i autor książki „Natura natury: Dlaczego potrzebujemy dzikiej przyrody”.

I dodaje: „Nawet gdybyśmy dzisiaj powstrzymali niszczenie środowiska, nadal stracilibyśmy wiele gatunków dzikich zwierząt. Nie wystarczy chronić to, co dzikiego nam pozostało – aby wyjść z bałaganu, który sami sobie stworzyliśmy, musimy też na masową skalę przywracać przyrodę. Straciliśmy już wiele gatunków, ale natura może się odnowić, jeśli jej na to pozwolimy. Ocean mógłby się w dużym stopniu odrodzić w ciągu zaledwie 10 lat.

Ponowne zdziczenie kluczowych ekosystemów morskich na całym świecie może co roku zatrzymać 1,83 miliarda ton węgla – 5% obecnych globalnych emisji antropogenicznych.

Z tegorocznego raportu Marine Conservation Society (MCS) i Rewilding Britain wynika, że wody przybrzeżne samej Wielkiej Brytanii zajmują 500 000 km2 i magazynują ponad 200 mln ton CO2. To o 50 milionów ton więcej niż dwutlenek węgla zmagazynowany we wszystkich lasach Wielkiej Brytanii.

Szacuje się, że ochrona 30% planety kosztowałaby 140 miliardów dolarów rocznie. „To ułamek kosztów walki z pandemią COVID-19 i mniej niż co roku świat wydaje na gry wideo. Pomyśl o tym” – podsumowuje Sala.

Tylko 13%

Tymczasem według mapy obszarów dzikiej przyrody, którą opublikowano w czasopiśmie Current Biology w 2018 r., zaledwie 55 z 500 mln km2 oceanów można nadal zaklasyfikować jako dzikie. To zaledwie 13% ich powierzchni.

W morzach przybrzeżnych, gdzie działalność człowieka jest najbardziej intensywna, dziczy prawie już nie ma. Reszta w znacznej mierze skupia się wokół biegunów i w pobliżu odległych krajów wyspiarskich Pacyfiku, które zamieszkuje mało ludzi.

„Pożywienie, środki do życia i prawie trzy czwarte tlenu atmosferycznego są uzależnione od oceanów, a ponad 2,8 miliarda ludzi polega na owocach morza jako ważnym źródle białka” – piszą autorzy badania.

Istnieją dowody, że obszary dzikiej przyrody są bardziej odporne na wzrost temperatury mórz i blaknięcie koralowców. Oprócz tego dają też naukowcom prawdziwy punkt odniesienia dla zdrowia systemu, dostarczając ważnych informacji do przywracania zdegradowanych ekosystemów wodnych.

Według badań zaledwie 4,9% morskiej dziczy znajduje się obecnie w obszarach chronionych. Ale nawet najbardziej rygorystyczne i najlepiej zarządzane rezerwaty morskie nie mogą utrzymać takiego samego poziomu różnorodności, jak obszary dzikiej przyrody. Rezerwaty są często za małe, a gdy zwierzęta wypłyną poza ich granicę, ponownie narażone są na zgubną działalność człowieka.

Ochronić to, co pozostało

Rybołówstwo przemysłowe obejmuje 55% oceanu, a więc obszar czterokrotnie większy niż ten wykorzystywany przez rolnictwo lądowe. W wielu miejscach połowy stały się tak intensywne, że prawie wyginęły duże drapieżniki i charyzmatyczne gatunki, takie jak żółwie morskie. A z roku na rok jest coraz gorzej. Udoskonalenia technologiczne umożliwiły ludziom łowienie ryb w najdalszych zakątkach wód międzynarodowych, a obszary Arktyki dawniej pokryte całorocznym lodem, dziś są otwarte dla połowów i żeglugi, bo lód topnieje.

Ilustr. 3: Statki przepływające przez Ocean Arktyczny. Źródło: Straż Przybrzeżna USA, domena publiczna, Wkimedia Commons

„Dzikość morska pomijana jest zarówno w globalnych, jak i krajowych strategiach ochrony. Często zakłada się, że obszary te są wolne od zagrażających procesów i dlatego nie stanowią priorytetu w działaniach ochronnych. Nasze wyniki pokazują, że to mit – dzikie obszary w oceanie i na lądzie są szybko tracone, a ochrona tego, co pozostaje, jest kluczowa” – podkreślają twórcy badania.

Ich zdaniem ochrona dzikiej przyrody będzie wymagała połączenia wysiłków krajowych i międzynarodowych, a podstawowym celem musi być ograniczenie skutków obecnych zagrożeń, takich jak rybołówstwo komercyjne, żegluga, wydobywanie zasobów i spływ zanieczyszczeń z lądu.

Szymon Bujalski

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly