ArtykulyNegocjacje klimatyczne

Klimatyczny stan wyjątkowy. Apelować do Rządu jest bardzo fajnie, ale jeszcze fajniej jest działać

Warszawa – idąc w ślady Krakowa i Łodzi – apelowała wczoraj do Rady Ministrów oraz Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej o podjęcie zdecydowanych działań w związku z kryzysem klimatycznym.

Osobom, które zareagowały na tą wiadomość entuzjastycznie chciałbym nieśmiało zwrócić uwagę, że ta deklaracja nic warszawskich radnych nie kosztuje, a jej wpływ na rzeczywistość jest póki co raczej niewielki. Jak wiadomo, nasz rząd nie jest na razie przesadnie skory do ambitnych działań w celu spowalniania zmiany klimatu. Dobrze pokazał to niedawny sprzeciw Polski w kwestii wspólnej unijnej polityki klimatycznej.

Stolica powinna więc raczej wziąć przykład z USA, gdzie pomimo wojny ze zdrowym rozsądkiem, przyzwoitością i środowiskiem, jaką od paru lat toczy administracja Donalda Trumpa, wiele miast i całych stanów na własną rękę, nie oglądając się na rząd federalny podejmuje różne działania mające na celu zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych.

Warszawa również może w kwestii ochrony klimatu nie tylko apelować o działania do władz centralnych, ale sporo zrobić we własnym zakresie.

Na przykład dobrze wiadomo, że w stolicy bardzo dużo dwutlenku węgla (CO2) emitują samochody osobowe. W dodatku emitują go kilkukrotnie więcej niż wszystkie autobusy [1] i tramwaje [2] razem wzięte. A szczególnie dużo emitują, kiedy stoją w korkach lub przez dłuższy czas szukają miejsca do parkowania.

Od dawna też dobrze wiadomo, co należy z tym problemem zrobić – zmniejszyć liczbę aut osobowych na warszawskich ulicach. Ulicach, które bynajmniej nie są z gumy, i takiej ilości pojazdów jak obecnie po prostu nigdy nie obsłużą.

Jak to można osiągnąć, to chyba również wszyscy dobrze wiemy – zniechęcać ludzi do korzystania z prywatnych samochodów osobowych, co już od dawna dzieje się w miastach zachodniej Europy.

Przy okazji zmniejszenia emisji gazów cieplarnianych poprawiłaby się jakość powietrza, miasto stało by się przejezdne, bezpieczniejsze i bardziej dostępne dla pieszych.

Pisaliśmy o tym tyle razy, że naprawdę nie wypada tego kolejny raz powtarzać. No może tylko tyle, że na rozgrzewkę i dobry początek Warszawa mogłaby zacząć wreszcie egzekwować obecnie obowiązujące przepisy. Choćby te dotyczące wjazdu aut osobowych na buspasy czy parkowania.

Do tej pory takich działań Władze Warszawy praktycznie nie podejmowały, ani za obecnej kadencji, ani za poprzednich. Na wytyczenie nowych buspasów czeka się tu latami, korki są gargantuiczne, a powietrze gęste od spalin. Dlaczego? Po prostu większość polskich polityków – także w Warszawie – boi się kierowców, a przecież co chwile są jakieś wybory. No bo wiadomo, zmotoryzowani to grupa głośna wpływowa i przez lata nadreprezentowana w debacie publicznej, w mediach i polityce. Więc po co ich drażnić?

Co z tego, że większość Warszawiaków ograniczenia dla aut osobowych przyjęła by z aprobatą. Co z tego, że wiadomo, że wszystkim nie dogodzisz. Ucieszysz osobę myślącą o transporcie progresywnie, to zasmucisz lub zirytujesz red. Maziarskiego. W praktyce „od zawsze” ważne okazuje się nie to, jak jest naprawdę, ale to co na ten temat sądzą stołeczni politycy. A wiele wskazuje, że ich ogląd sytuacji pochodzi przynajmniej sprzed kilku lat.

Cokolwiek jednak myślą sobie politycy, działania w obszarze transportu – i to działania dość radykalne – są konieczne z wielu powodów, przede wszystkim właśnie ze względu na ochronę klimatu. Warszawscy radni podobno dostrzegają skalę zagrożenia, jaką niesie destabilizacja klimatu (a przynajmniej tak wynika z przyjętego stanowiska Rady miasta st. Warszawy ws. ogłoszenia klimatycznego stanu wyjątkowego).

Nie mieliby więc chyba nic przeciwko szerokiej akcji informacyjnej, edukacyjnej w temacie zmiany nawyków transportowych mieszkańców stolicy na bardziej przyjazne dla klimatu. Taką kampanię Warszawa powinna jak najszybciej przeprowadzić. Wszyscy warszawscy kierowcy na pewno swoich przyzwyczajeń nie zmienią, ale spora część zapewne tak, a w dodatku wzrośnie akceptacja dla koniecznych zmian. W końcu stan wyjątkowy to stan wyjątkowy. Żartów nie ma, i jeśli mielibyśmy podejść do kryzysu klimatycznego tak poważnie, jak wymaga tego powaga sytuacji, to powinno się po prostu zakazać poruszania się po mieście prywatnymi samochodami osobowymi. Nie, naprawdę nie żartuję.

Oczywiście motoryzacja to nie jedyne źródło emisji CO2 na terenie stolicy. Jednak najłatwiej, najszybciej i najtaniej uzyskać zmniejszenie emisji gazów cieplarnianych właśnie z motoryzacji.

Innym bardzo ważnym źródłem gazów cieplarnianych, a więc i obszarem działań dla miasta jest ogrzewanie budynków. Tu kluczowa jest efektywność energetyczna – termomodernizacja wraz z wymianą źródeł ciepła. Jeśli chodzi o wymianę źródeł ciepła, to tu może być podobnie jak z wymianą taboru autobusowego – z punktu widzenia ochrony klimatu zysk będzie niewielki nawet w przypadku pompy ciepła. Ale przynajmniej zmniejszy się emisja szkodliwych dla zdrowia zanieczyszczeń, takich jak pył. A przecież Warszawa i tak jest zobligowana do wymiany palenisk przez mazowiecką uchwałę antysmogową.

Nie od rzeczy byłoby też poważne potraktowanie oszczędzania energii elektrycznej i wody. Podobnie jak i autentyczna troska o drzewa w mieście, które chronią nasze zdrowie i życie w trakcie letnich upałów. Kurtyny wodne i poidełka, choć same w sobie bardzo fajne, drzew nie zastąpią.

Z kolei instalowanie odnawialnych źródeł energii – przede wszystkim ogniw fotowoltaicznych i „solarów” na warszawskich budynkach pozwoliło by zmniejszyć zapotrzebowanie na „brudną” energię z węgla. Szczególnie w lecie, kiedy to akurat potrzebujemy więcej energii ze względu na klimatyzację.

Warszawa zupełnie nie radziła sobie do tej pory z dużo mniejszy wyzwaniem – poprawą jakości powietrza, czyli walką ze smogiem. Trzeba więc mieć naprawdę spore pokłady optymizmu by serio uwierzyć w szybkie i skuteczne działania Ratusza w kwestii ochrony klimatu.

Deklaracja rady miasta wygląda więc bardziej na element kampanii wyborczej, czy szerzej: strategii politycznej, mającej zmobilizować młodych wyborców. Czyli tych, którzy do tej pory polityką się nie interesowali, ale którym nie jest obojętna kwestia walki ze zmianą klimatu. Nie jest obojętna po prostu dlatego, że boją się o swoją przyszłość. I całkiem słusznie – jest się czego bać. Katastrofa klimatyczna – jeśli nie daj Boże do niej dojdzie – to coś co na razie trudno nam sobie wyobrazić. Więcej, to może być coś gorszego niż nasze najgorsze obawy i przeczucia.

Przypisy

[1] Warszawa wymienia tabor autobusowy, i po stołecznych ulicach jeździ coraz więcej autobusów na sprężony gaz ziemny (CNG), hybrydowych i elektrycznych. Jeśli popatrzymy na emisję zanieczyszczeń takich jak pył czy tlenki azotu (bo akurat interesuje nas walka ze smogiem) to taka wymiana taboru jest bardzo dobrym krokiem – te pojazdy są „czyste”. Jednak z punktu widzenia emisji CO2 wymiana autobusów z napędzanych silnikami Diesla na gazowe lub elektryczne (w przypadku polskiego miksu energetycznego opartego na węglu… ) nie robi wielkiej różnicy. Napis „jestem ekologiczny” który często widzę w Warszawie na autobusach napędzanych CNG jest po prostu „ekościemą”, oszustwem, a w najlepszym przypadku półprawdą. Ze względu na wycieki gazu ziemnego (składającego się głównie z metanu) przy jego wydobyciu i transporcie, ten nośnik energii jest dla klimatu równie szkodliwy co węgiel.

[2] W Polsce tramwaje emitują oczywiście CO2 poprzez kominy elektrowni i elektrociepłowni.

Źródło: SmogLab

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly