ArtykulyPowiązania

Politologia klimatyczna. Co stanie się, kiedy okaże się, że planeta nie może utrzymać ośmiu miliardów ludzi, a tyle ich będzie?

Na uniwersytetach pojawiła się nowa dyscyplina naukowa. To politologia klimatyczna, która nieco przypomina budowanie historii alternatywnych – takich jak te, które opowiadają o tym, co było, gdyby II wojnę światową wygrali Niemcy – tylko w przyszłości. Zajmujący się nią ludzie, próbują odpowiedzieć na pytanie, jak zmieni się system światowy, gdy zrobi się zbyt gorąco.

U podstaw dyscypliny stoi przekonanie, że przewidywane skutki zmiany klimatu są tak duże, iż można być pewnym, że znacząco wpłyną na porządek polityczny. Ma ono solidne podstawy. Wszak przykłady już widać i wymienia się wśród nich choćby wojny związane ze zmniejszającymi się zasobami i coraz częstszymi suszami. W tym i suszą w Syrii, którą wiąże się z wojną i falą imigracji do Europy. Falą, która wstrząsnęła europejskim, w tym i polskim, systemem politycznym.

Wstrząsnęła, a była to tylko jedna fala. Do tego niewielka, kiedy porównać ją z prognozami mówiącymi o dziesiątkach i setkach milionów uchodźców, którzy będą zmierzać głównie na północ. Nie za bardzo można się więc dziwić, że specjaliści zajmujący się relacjami władzy i polityką, zaczynają coraz głośniej stawiać pytania dotyczące tego, jakie skutki może to wywołać. Ale też choćby o polityczny efekt kurczących się zasobów żywnościowych. Albo przesuwania stref klimatycznych, co spowoduje, że niektóre państwa chcąc przetrwać, będą musiały postarać się o nową przestrzeń. Ale też o nowe ideologie polityczne, które będą mogły opowiedzieć świat, kiedy ludzie zorientują się, że dzisiejsza opowieść o stałym, nieograniczonym wzroście jest przeszłością.

Nieco tylko upraszczając sprawę podstawowe pytanie, które się stawia, brzmi tak: co stanie się, kiedy okaże się, że planeta nie może utrzymać siedmiu, ośmiu, dziewięciu miliardów ludzi, a tyle nas na niej będzie? Jak zareagują państwa narodowe? Kto straci, kto skorzysta? Czy będzie się dało nadal utrzymać łączącą dziś świat opowieść o tym, że wszyscy ludzie są równi i tak samo potrzebni. A może w takiej sytuacji wyłoni się zupełnie nowa opowieść tłumacząca rzeczywistość. Wszak – ostatnio mocno zwraca na to uwagę Yuval Noah Harari – dzisiejszy porządek wartości i wyobrażeń, który opiera się na liberalnej demokracji i przekonaniu o równości ludzi nie jest pierwszym. Może się nam więc wydawać, że jest oczywistym i ostatnim, ale wcale tak nie musi być. I raczej nie będzie.

Bezpieczny autorytaryzm

Do odpowiedzi ciekawszych, przynajmniej z perspektywy politycznych teoretyków, należy idea Geoffa Manna i Joela Wainwrighta. Wyłożyli ją w książce, która nosi tytuł „Klimatyczny Lewiatan”. Ten jest bezpośrednim i nieprzypadkowym odwołaniem do dzieł Tomasza Hobbesa, który pisał w XVII wieku. Anglik należy do klasyków myśli politycznej, a zawdzięcza to swojemu udziałowi w debacie o pochodzeniu państwa. Jego istnienie wyjaśnił w taki sposób, że założył, iż w tzw. stanie pierwotnym – ten jest czymś w rodzaju prehistorii – ludzie żyli w sytuacji, gdy każdy był każdemu wrogiem i życie człowieka było „samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie”.

Było też pełne strachu. Ludzie podjęli więc decyzję, że zrezygnują ze swojej wolności, by zyskać bezpieczeństwo. To miał zapewnić król, czyli państwo. Opowieść, to było jednym ze źródeł sukcesu Hobbesa, zapewniała uzasadnienie dla rozwoju nowożytnych organizacji państwowych. Podobna sytuacja, przekonują teraz Mann i Wainwright, może się zdarzyć w związku ze zmianą klimatu. „W na nowo niebezpiecznym świecie obywatele przehandlują wolności za bezpieczeństwo, stabilność i jakieś ubezpieczenie przez skutkami klimatycznej deprywacji, powołując do życia (…) nowy byt, ten będzie nową formą suwerenności mogącej walczyć przeciwko nowym zagrożeniom świata natury”, streszczał ich koncepcję David Wallace-Wells w nowej „The Unihabitable Earth”. Co oznacza tyle, że do łask wrócą systemy autorytarne. Być może, twierdzą niektórzy, na poziomie całej planety.

Teorii i pomysłów jest jednak oczywiście więcej. Dziś trudno rozsądzać, które z nich są najbardziej prawdopodobne. Jedne zakładają umocnienie się w granicach państw narodowych i próby odgrodzenia się od zewnętrznych efektów zmian klimatycznych. Inne mówią o powstaniu międzynarodowych systemów kontroli oraz ograniczenia skutków rozpadu ekosystemu. A jeszcze inne wskazują na to, że pojawi się coś pośredniego, a więc w siłę wzrosną niektóre dzisiejsze mocarstwa (tu wymienia się np. Chiny, z którymi zmiany mają się obejść stosunkowo lekko) lub kraje, które mają imperialne ambicje (jako głównego, a niekiedy jedynego, beneficjenta potencjalnych zmian wskazuje się niekiedy Rosję) i to one zdominują światową politykę. Tak naprawdę jest to jednak dziś kompletne political fiction i odpowiedzi krążą wokół budowania historii alternatywnych.

Tym co jest istotne nie są tutaj jednak odpowiedzi, ale dobre pytania.

A co, kiedy wygra antykonsumpcjonim?

Te bowiem dają okazję do refleksji, która będzie potrzebna. O jednym już wspomniałem. Ale mam też inne. Załóżmy na chwilę, że walkę o rząd dusz w Europie wygra opowieść o świecie Grety Thunberg i XR. Opowieść, której fundamentem – i co przemawia do mnie wyjątkowo mocno – jest głęboki antykonsumpcjonizm, którego celem jest nie ograniczanie skutków rozpadu ekosystemu, ale jego ratowania. Przemawia, bo uważam, że zapędziliśmy się w szale konsumpcji i zamiast pytać „ile masz?”, powinniśmy częściej pytać „ile potrzebujesz?”. Ale wracając do tematu i zabawy w alternatywne wizje rzeczywistości. Wyobraźmy sobie Europę, w której wygrała ta opowieść o świecie: nie ma w niej elektrowni węglowych, loty ograniczono do minimum, po mieście podróżuje się tylko transportem zbiorowym lub rowerem, hamburger jest melodią przeszłości i generalnie panuje przekonanie, że trzeba zrobić wszystko, co możliwe, by uratować ekosystem. Niezależnie od tego, kto i gdzie mu zagraża – przekonują politycy – zagraża nam wszystkim. Jednocześnie podobne zasady wprowadzają na przykład Chiny, których system polityczny określa się mianem oświeconego autorytaryzmu. Ale tego samego nie da się powiedzieć na przykład o Rosji lub dowolnym innym kraju świata, w którym emisje CO2 wciąż rosną i który decyduje się na przykład na otwarcie nowej, potężnej elektrowni węglowej. Co stałoby się w takiej sytuacji? Jak ułożyłyby się relacje między państwami i jak wyglądałaby reakcja?

Political fiction? Oczywiście. Jeszcze.

Tomasz Borejza, SmogLab

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly