Artykuly

Ekonomia w Czasach Kryzysu: Czas Przemian

Aby wyjaśnić, jak będzie wyglądać transformacja naszej cywilizacji w kierunku bardziej zrównoważonego korzystania z zasobów natury posłużę się przykładem obrazującym jak złożony system (taki jak cywilizacja przemysłowa) zachowuje się w czasach wzrostu.

Wyobraź sobie, że jest rok 1928, a Ty od czternastu lat pracujesz jako urzędnik w Brytyjskiej Admiralicji. Twoje godziny pracy upływają na zliczaniu danych i pisaniu nudnych raportów. Chciałbyś awansować na wyższe stanowisko, ale do tego musiałbyś wykazać się większym wpływem w Admiralicji, a także zdolnościami przywódczymi.

Pewnego dnia wpadasz na sprytny plan. Udajesz się do działu personalnego i zgłaszasz, że z powodu nawału pracy, jaki na ciebie spadł w ostatnim czasie potrzebujesz do pomocy dwoje współpracowników. Jeśli budżet Admiralicji pozwala na nowe etaty, a ty masz szczęście, twoje podanie zostanie rozpatrzone pozytywnie i wkrótce możesz podzielić swoje zadania pomiędzy dwoje podwładnych. Od tej pory musisz dbać, aby praca była rozdzielona pomiędzy nich w taki sposób, aby żaden nie był na tyle samodzielny, aby móc wykonywać twoje dotychczasowe zadanie za ciebie. Byłby wtedy bowiem twoim konkurentem do awansu. Każdy z twoich dwojga podwładnych chce zająć twoje miejsce i wie, że aby tego dokonać musi wykazać się wpływem, oraz zdolnościami przywódczymi. Nie będziesz zatem zdziwiony, jeśli po pewnym czasie okaże się, że zadania, które niegdyś wykonywałeś sam, teraz wykonuje łącznie 7 osób.

Rys. 1. Zwiększenie zespołu piszącego raporty z 1 do 7 osób przynosi korzyści każdej z zatrudnionych osób, zaś koszty tej operacji zostają przerzucone na społeczeństwo. Co ciekawe żadna z osób piszących raport nie pozostaje bez zajęcia. Gdy szef zleca zadanie podwładnemu, obaj muszą poświęcić czas na ustalenie zakresu zadania i przekazanie efektu pracy po wykonaniu, podwładny musi bardziej przyłożyć się do zadania, aby wykonać je w sposób, jaki życzy sobie szef (a nie w sposób, w jaki sam by zadanie wykonał), a na końcu szef sam sprawdza i poprawia efekt końcowy. Dodatkowo szef musi poświęcić czas na szkolenie nowego pracownika, pilnowanie go, oraz organizowanie zastępstwa w czasie urlopu pracownika.

Każdy z aktorów tej historii zachowuje się w sposób racjonalny i działa zgodnie z regułami gry w swoim najlepszym interesie. Ty chciałeś zwiększyć swoją szansę na awans, więc zbudowałeś zespół, który nie wykonuje nic ponad to, co niegdyś wykonywałeś sam. Twoi podwładni zapragnęli zająć twoje miejsce, więc sami wykazali się inicjatywą i znaleźli sobie nowych podwładnych. Przyszli pracownicy Admiralicji dobrowolnie zgłosili się do pracy w instytucji, która oferuje bezpieczeństwo i komfortowe warunki pracy, pewność zatrudnienia do emerytury, a także całkiem przyzwoitą pensję i możliwości awansu.

W podobny do opisanego sposób działa każda ludzka organizacja która znajdzie się w środowisku nieograniczonych zasobów. Jeśli np. w średniowiecznej wiosce odkryte zostanie łatwo dostępne złoże węgla, to kowal, który niegdyś chodził do lasu po drewno do swojej kuźni może zatrudnić dwóch współpracowników – jednego do kopania węgla i drugiego do kopania rudy żelaza. Sam skupia się wtedy na wytopie i kuciu żelaza, dzięki czemu może wykonać znacznie więcej podków niż dotychczas. Jeśli złoża są odpowiednio bogate, to również kopacze mogą zatrudnić podwładnych, na przykład do wożenia urobku taczkami, lub kupowania jedzenia.

Póki warunki na to pozwalają, kuźnia będzie rosnąć, pochłaniając coraz większe ilości węgla, rudy żelaza i drewna konstrukcyjnego. W przeciwieństwie do Admiralicji, efektywność kuźni (mierzona produkcją stali lub raportów w przeliczeniu na pracownika) wzrasta wraz ze wzrostem złożoności. Dzięki temu kuźnia może eksportować i importować towary na coraz większą odległość oraz budować i utrzymywać coraz bardziej skomplikowane maszyny.

Współczesny świat działa jak jedna wielka Kuźnia, wewnątrz której powstało mnóstwo mniejszych i większych Admiralicji. Działalność Kuźni wymaga ciągłych dostaw surowców nieodnawialnych (np. węgla), surowców odnawialnych, które mogą być w sposób zrównoważony pozyskiwane tylko w ograniczonej ilości (np. drewna na narzędzia), oraz siły roboczej na tyle dobrze wynagradzanej i zmotywowanej, aby chętnie poświęcała swoje życie na pracę w Kuźni. Piece i kopalnie wchodzące w skład Kuźni produkują też odpady, które każdy stara się wywieźć poza swój teren, tak aby koszty z nimi związane ponosił ktoś inny (najlepiej ktoś spoza Kuźni).

Admiralicje teoretycznie nie potrzebują węgla, ani rudy żelaza, a jednak spotyka się je tylko tam, gdzie istnieją odpowiednio duże Kuźnie. To nie przypadek – tylko w miejscach, gdzie wytapia się bardzo dużo żelaza może zaistnieć zapotrzebowanie na admirałów, księgowych, bankierów, prawników i regulatorów. W początkowym okresie swojego istnienia Admiralicje pomagają organizować pracę Kuźni, ale szybko rozrastają się ponad swą rolę i zaczynają pasożytować na dochodach wypracowanych przez Kuźnię.

Wzrost zużycia zasobów przez Kuźnię powoduje wzrost ich jednostkowego kosztu, zwłaszcza jeśli są to zasoby nieodnawialne. Jeśli liczba pracowników Kuźni rośnie, to trzeba sprowadzać dla nich pożywienie z coraz większej odległości, a więc koszt każdego bochenka chleba rośnie. Jeśli węgiel na powierzchni się skończył, trzeba zejść pod ziemię, drążyć chodniki i stemplować ściany. Ze wzrostem kosztów częściowo można sobie radzić stosując bardziej skomplikowane technologie, lub importując część surowców z dalekich stron – krańcowym przykładem jest obecna cywilizacja przemysłowa wykorzystująca najbardziej skomplikowaną technologię w historii, oraz łańcuchy dostaw oplatające całą planetę.

Co się stanie, jeśli zasoby, z których korzysta Kuźnia zaczną się kończyć? Do pewnego stopnia może pomóc nowa technologia – jeśli skończyło się drewno na stemple, można podeprzeć strop kopalni stalowymi dźwigarami i kopać węgiel dalej. Jeśli dobra ruda żelaza się skończyła, można sięgnąć po kiepskiej jakości takonit, który przed wrzuceniem do pieca wymaga zmielenia, oddzielenia tlenków żelaza od skały płonnej przy pomocy elektromagnesu i sprasowania tlenku żelaza w pastylki. Można też postawić większe i bardziej skomplikowane piece, które zużywają trochę mniej węgla na tonę wytopionej stali, ale za to znacznie więcej węgla w przeliczeniu na piec.

Te wszystkie technologie umożliwiają przetrwanie Kuźni, a nawet pozwalają przez pewien czas zwiększać produkcję, ale powodują wzrost kosztów ponoszonych przez gospodarkę, bo coraz więcej zasobów trzeba poświęcać na radzenie sobie z problemami wyczerpywania złóż i rosnących hałd odpadów, a coraz mniej żelaza zostaje na inne potrzeby.

Na tym etapie Kuźnia nie jest już zarządzana przez Kowala-Założyciela, ani przez nikogo, kto kiedykolwiek pracował jako kopacz czy piecowy. Teraz zarząd nad poszczególnymi segmentami działalności przejęli admirałowie, księgowi, bankierzy, prawnicy i regulatorzy. Ich wiedza i kompetencje nie mają nic wspólnego z rudą, żelazem, czy węglem, są za to mistrzami w takim sterowaniu złożonymi systemami, aby osiągać korzyści ich kosztem.

Gdy strumień bogactwa wytwarzanego przez Kuźnię przestaje rosnąć, pierwszą troską admirałów jest taka reorganizacja pracy Kuźni, aby ilość trafiającego do nich bogactwa rosła dalej, a przynajmniej pozostawała na tym samym poziomie. Po pierwsze zmniejszają inwestycje w nowe piece – to akurat jest rozsądne, skoro podaż węgla już nie rośnie. Ponieważ Kuźnią zarządzają admirałowie i im podobni, większość zaoszczędzonych środków trafia do instytucji w rodzaju Admiralicji. Następnie obcięte zostają wynagrodzenia dla pracowników oraz środki na edukację, ochronę zdrowia i emerytury. Pracownicy Kuźni nie są w stanie temu zapobiec, bo nie mają takich wpływów jak Admiralicje, a ponieważ żaden z nich nigdy nie pracował poza Kuźnią, nie są w stanie wyobrazić sobie życia bez pieców i ich produktów. Admirałowie szukają też nowych źródeł przychodów dla Kuźni. Próbuje się zachęcić ludzi do zastąpienia innych materiałów żelazem nawet w tych zastosowaniach, gdzie lokalnie obrabiany kamień i drewno sprawdzają się zdecydowanie lepiej od produktów z Kuźni. Gdy marketing i moda nie działa, admirałowie stosują przymus. Mogą np. wydać rozporządzenie, że żywność produkowana przez rolnika używającego kamiennych narzędzi nie spełnia norm i nie wolno nią handlować.

Koszt utrzymania admirałów i im podobnych coraz bardziej zwiększa obciążenie dla systemów, które utrzymują ich przy życiu. Zabranie pieniędzy z funduszu remontowego pieców zwiększa koszty przestojów i wypadków. Obcięcie wynagrodzeń pracownikom sprawiło, że najlepsi odeszli już szukać innej roboty, a ci, którzy zostali, są coraz mniej zdolni i chętni do wykonywania swojej pracy. Nadmierna eksploatacja gleb i łowisk wokół Kuźni sprawia, że nie są już one w stanie dostarczać niezbędnej żywności.

W ostatnich latach istnienia Kuźni większość wysiłków jej pracowników skupia się wokół walki ze wszystkimi innymi o ostatnie ochłapy bogactwa pochodzące z szybów górniczych i pieców. Poszczególni pracownicy Admiralicji walczą zaś o utrzymanie swoich miejsc pracy kosztem kolegów. Naczelna Admiralicja spiera się o budżet z Korporacją Prawników. Prawnicy i regulatorzy nakładają nowe ograniczenia na robotników i rolników. Rolnicy i robotnicy wybierają spośród siebie charyzmatycznego lidera, który przejmuje władzę w Kuźni i pozbywa się bankierów i regulatorów, a następnie podpisuje porozumienie z prawnikami i admirałami i buduje swoją własną Admiralicję. Każdy, kto próbuje wyjść z konstruktywną inicjatywą i zaczyna jakąś produktywną działalność w obrębie Kuźni, szybko zostaje zduszony przez ludzi, którzy nie produkują nic, ale roszczą sobie prawo do każdego wypracowanego przez innych bogactwa.

Czy jest możliwe, aby wyczerpanie zasobów Kuźni skłoniło rządzących nią admirałów do ograniczenia wydobycia węgla, oraz obcięcia własnych przywilejów? Teoretycznie tak, ale każdemu z rządzących bardziej opłaca się dążyć w kierunku katastrofy. Szef 7-osobowego zespołu z przykładu na początku mógłby np. zwolnić część swoich podwładnych i sam zacząć wykonywać ich pracę. Ale admiralicja wyżej ceni tych, którzy przyczyniają się do „postępu” i „rozwoju” organizacji, a nie tych, którzy pracują wydajnie. Szeregowy pracownik ma niższą szansę na podwyżkę i wyższą szansę na zwolnienie, a im więcej pozytywnej inicjatywy przejawia, tym więcej obowiązków nakłada się na jego barki. Podobnie robotnicy – chcą oni utrzymać swój standard życia osiągany dzięki produktom z Kuźni, a jedyną metodą na to jest walka ze wszystkimi wokół. Klasa średnia próbuje walczyć z wpływami admirałów i im podobnych, ale nie ma wpływów pozwalających jej zbyt wiele wskórać. Zamiast tego walczy więc między sobą, oraz odbiera ostatnie przywileje tym poniżej. Dla niektórych obciążenia związane z życiem w Kuźni stają się większe, niż korzyści, jakie otrzymują z systemu, a więc podejmują logiczną decyzję o opuszczeniu Kuźni i rozpoczęciu życia bez węgla.

Gdzie należy się ustawić, gdy Kuźnia zaczyna chylić się ku upadkowi? Najlepiej jak najdalej od Kuźni. Ci, którzy umieją żyć bez żelaza, a przy tym nie mają nic wartego krad…opodatkowania przez admirałów i prawników z Kuźni, prawdopodobnie przetrwają upadek Kuźni bez większych przeszkód (choć ciągle będą ponosić skutki zanieczyszczeń z Kuźni, a ich dzieci mogą zginąć z rąk bandytów z ruin Kuźni).

A co z nami, pracownikami Kuźni?

Pewna część z nas zdecyduje się wyprowadzić z dala od Kuźni zabierając ze sobą tylko te narzędzia z żelaza, które są przydatne poza Kuźnią. To rozsądne i chwalebne, życzmy im powodzenia. Niektóre technologie opracowane w obecnej Kużni mogą być utrzymywane również przez społeczności, które nie korzystają z węgla. Inne technologie są zbyt skomplikowane, aby można było z nich korzystać w świecie po paliwach kopalnych, ale są na tyle trwałe, że przynajmniej przez kilka pokoleń mogą służyć emigrantom z huty. Część wiedzy naukowej i kulturalnej wytworzonej w Kuźni również zostanie zachowana po jej upadku – jeśli tylko znajdą się ludzie, którzy przechowają ją przez najtrudniejszy okres.

Ci z nas, którzy zdecydują się pozostać w Kuźni, powinni przygotować się na ciężkie czasy. Niebawem ilość żelaza dostępna każdemu z nas zacznie się zmniejszać, a admirałowie zrobią wszystko, co w ich mocy, aby zatrzymać dla siebie jak najwięcej żelaza naszym kosztem. Będą zniechęcać i zabraniać nam używania drewna nawet tam, gdzie żelazo ewidentnie się nie sprawdza. Będą zmuszać nas do coraz cięższej pracy za coraz niższe wynagrodzenie. Prędzej, czy później pozbędziemy się admirałów i im podobnych (marny będzie ich los), ale na ich miejsce przyjdą ludzie jeszcze gorsi. Ponieważ prawie wszystkie technologie które znamy opierają się na żelazie, ostatni władcy Kuźni będą zajęci wyłącznie rabowaniem żelaza gdzie się da i opłacaniem nim swoich najemników.

Po upadku Kuźni jeszcze przez jakiś czas żelazo będzie krążyć w obiegu, choć wobec braku kopalń, pieców, czy nawet dymarek, jego jakość i ilość będzie się szybko pogarszać. W świecie pełnym rabusiów nikt nie produkuje więcej, niż jest mu niezbędnie potrzebne, a posiadanie wartościowych przedmiotów przynosi zgubę. Gdy ostatni kawałek żelaza wart rabunku zostanie zrabowany i podzielony na mniejsze, skończą się czasy rabusiów i zaczną lepsze czasy dla tych, którzy pracują i wytwarzają. Krajobraz po upadku Kuźni będzie pełen hałd odpadów, wyjałowionych gleb i zubożonych ekosystemów, jednak nasza planeta radziła już sobie z podobnymi problemami i wiele gatunków (w tym nasz) będzie potrafiło w takim środowisku przetrwać i się rozwijać.

Ale nie wszędzie upadek jest tak dramatyczny. Wokół Kuźni będą rozwijać się nowe osady, w których potomkowie emigrantów z Kuźni będą wytapiać żelazo przy użyciu lokalnych surowców, zaspokajać wszystkie swoje potrzeby przy użyciu odnawialnej energii i cieszyć się życiem takim, jakie jest. Będą używać innego zestawu technologii, niż pracownicy Wielkiej Kuźni – część technologii z czasów węgla nie daje się dostosować do nowej sytuacji, część technologii można by nadal utrzymywać, ale po co, skoro ograniczone zasoby można zagospodarować innymi technologiami z lepszym efektem?

Końcem dotychczasowego porządku nigdy nie jest powrót do punktu wyjścia, ale nowy porządek. Ludzie, którzy przetrwają upadek Kuźni zbudują dla siebie inny świat, który będzie różny zarówno od Wielkiej Kuźni, jak i od czasów sprzed Kowala-Założyciela. Gdybyś zapytał ich, jak żyje im się w świecie bez węgla i jego produktów, odpowiedzieliby „Normalnie”. Tak samo odpowiedziałby Twój dziadek, gdybyś zapytał go, jak się żyło bez ciągłych powiadomień na smartfonie, albo gdyby to dziadek zapytał Ciebie, jak żyje ci się bez codziennych dostaw swieżego mleka pod drzwi Twojego domu.

Dlatego uważam, że Czas Wielkich Przemian jest również czasem nadziei. To od dzisiejszych wyborów zależy, jak będzie wyglądało życie po węglu. Nowy świat nie będzie tworzony przez Admirałów ani polityków, ale przez tych, którzy odważą się zrezygnować z części przywilejów, jakie daje Kuźnia, aby zachować zasoby, wiedzę i cenne umiejętności dla przyszłych pokoleń. Warto iść tą drogą. 

Bernard Swoczyna

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly