Artykuly

Wzrost czy rozwój?

Koniec wzrostu w obecnym modelu finansowym oznacza załamanie gospodarcze, a dalszy wzrost w obecnej postaci to rosnące wykładniczo zużycie zasobów i koszty środowiskowe. W tym drugim scenariuszu również wzrost się skończy, a nasze dzieci otrzymają w spadku świat z wyczerpanymi zasobami i totalnie zdegradowanym środowiskiem. Do kryzysu dojdzie tak czy inaczej i będzie on katastrofalny, choć z punktu widzenia krótkowzrocznych polityków wybór tego scenariusza ma nieodpartą zaletę: krach będzie dopiero za jakiś czas.

Niezależnie od tego, jak trudny ten dylemat nam się wydaje, nie da się go już dłużej zamiatać pod dywan. Najważniejsza w tym wszystkim jest odpowiedź na pytanie: „Na czym nam właściwie zależy?”.

Na wzroście rozumianym jako przepuszczanie coraz większej ilości zasobów przez coraz większą gospodarkę – nawet jeśli pogarsza to jakość życia i zagraża bezpieczeństwu? To droga, na której ciężko pracujemy, żeby mieć więcej dóbr materialnych, którymi nawet nie mamy czasu się cieszyć. Postęp na tej drodze mierzymy konsumpcją materialną i wzrostem PKB.

A może jednak zależy nam na rozwoju rozumianym jako dobrobyt osiągnięty przez stworzenie bezpiecznego, zdrowego, czystego i twórczego świata? Na tej drodze postęp mierzymy naszym zadowoleniem z życia i nie musimy nakręcać wzrostu PKB – możemy pracować mniej, produkować rzeczy trwalsze i robić ich mniej – na co będzie potrzeba mniej energii i zasobów.

Ironią jest, że kiedy mierzenie dobrobytu oparto na wzroście PKB, załącznikiem do tej koncepcji było bardzo poważne ostrzeżenie. Jeden z głównych architektów tego wskaźnika, ekonomista Simon Kuznets, otwarcie mówił o jego ograniczeniach, podkreślając, że wzrost dochodu narodowego nie mierzy jakości życia i pomija ważne i rozległe części gospodarki, gdzie wymiana nie ma charakteru monetarnego – rodzinę, opiekę i pracę społeczną – czyli elementy tworzące cywilizację.

Opracowanych zostało wiele innych wskaźników, np. MDP (Measure of Domestic Progress – Miernik Postępu), ISEW (Index of Sustainable Economic Welfare – Indeks Zrównoważonego Dobrobytu Gospodarczego), Green GDP (Zielony PKB) czy GPI (Genuine Progress Indicator – Wskaźnik Autentycznego Postępu). Biorą one pod uwagę korzyści wynikające z czasu wolnego, pracy w domu, pracy wykonywanej bezpłatnie przez wolontariuszy (np. Wikipedii, oprogramowania open source, dużej części stron WWW, wielu usług internetowych), uwzględniają korekty na rozwarstwienie dochodów, odejmują koszty społeczne (takie jak wzrost przestępczości, korki uliczne czy rozpad rodzin) i środowiskowe (takie jak zanieczyszczenie powietrza czy wody) oraz dokonują poprawek na długoterminowe inwestycje i rozwój zrównoważony.

Warto zauważyć, że wskaźniki MDP, ISEW czy GPI w krajach rozwiniętych osiągnęły szczyt kilka dekad temu, kiedy ludzie byli szczęśliwsi, rodziny trwalsze, zasobów było więcej, a poziom przestępczości i natężenia ruchu samochodowego był niższy. Dla porównania w tym czasie PKB wzrósł nawet kilkukrotnie.

Wszystkim tym wskaźnikom zarzuca się, że arbitralnie szacują wiele korzyści i strat, podczas gdy PKB jest od strony finansowo-matematycznej łatwy do policzenia. To prawda. Mierzymy więc to, co potrafimy policzyć (pieniądze). Skoro zaś to mierzymy, to naturalną koleją rzeczy zwiększanie tego czegoś (czyli PKB) staje się celem, do którego dążą ekonomiści, politycy i społeczeństwa. Postępujemy zupełnie jak pijak, który szuka kluczy pod latarnią, bo tam jasno, a nie tam, gdzie należałoby ich szukać. Politycy w krajach uprzemysłowionych są też niechętni stosowaniu takich mierników na większą skalę z prostego powodu – ponieważ pokazują one dobrobyt w dużo ciemniejszych barwach niż PKB. Rząd, który chwali się swoimi sukcesami, wskazując na wzrost PKB, nagle okazałby się rządem, za którego kadencji rzeczywisty stan życia się pogarsza.

Gdy przyjrzymy się jakości życia w funkcji bogactwa i konsumpcji, zobaczymy intrygujący obraz

Rysunek 1. Zależność wskaźnika rozwoju HDI od zamożności. Źródło: International Human Development Indicators, UNDP; USDA Economic Research Service.

W biednych krajach wzrost gospodarczy przynosi wyraźną poprawę jakości życia. Jednak przy dalszym wzroście poziomu konsumpcji materialnej zależność ta słabnie, a następnie wręcz zanika. Kiedy już zaspokojone są potrzeby podstawowe, to nie poziom konsumpcji decyduje o tym, czy będziemy zadowoleni z naszego życia.

Rysunek 2. Indeks szczęśliwych lat życia (iloczyn oczekiwanej długości życia i poziomu zadowolenia z życia) w funkcji ilości zużywanych zasobów w globalnych hektarach na osobę (powierzchnia lądu i morza potrzebna do rekompensacji zasobów zużytych na konsumpcję i absorpcję odpadów). Czerwone kwadraty to bogate kraje o PKB na osobę powyżej 30 tysięcy dolarów rocznie. Wysoką konsumpcją wykańczamy zasoby, degradujemy środowisko, eksterminujemy inne gatunki. I nawet nas to nie cieszy. Źródło Happy Planet Index.

Sztuką, którą zamierzamy osiągnąć, przeprowadzając rewolucję energetyczną, jest zapewnienie społeczeństwu długiego, spokojnego i szczęśliwego życia wysokiej jakości, przy znacznie zmniejszonym zużyciu zasobów. Oznacza to, że na rysunku 2 nasz kraj przesunie się zdecydowanie w lewo i lekko w górę. Rozpowszechnienie energetyki obywatelskiej, darmowy transport publiczny czy dywidenda węglowa bezpośrednio wpływają na eliminowanie ubóstwa energetycznego i zmniejszanie stopnia nierówności.

Znaczenie tego jest nie do przecenienia. Z czym związana jest bowiem wysoka jakość życia w krajach rozwiniętych? Z poziomem konsumpcji materialnej czy z równością społeczeństw?

Rysunek 3. Indeks problemów obejmuje długość życia, umiejętność liczenia, czytania i pisania, śmiertelność dzieci, zabójstwa, liczbę więźniów, macierzyństwo nastolatek, poziom zaufania społecznego, otyłość, choroby umysłowe, uzależnienie od alkoholu i narkotyków oraz możliwości awansu społecznego. U góry: w funkcji dochodu na osobę, u dołu: w funkcji nierówności dochodów. Nie jest przy tym szczególnie istotne, w jaki sposób społeczeństwo osiąga wysoki poziom równości (na przykład Japonia vs. kraje skandynawskie). Podobne wzorce pojawiają się również, kiedy badamy inne indeksy jakości życia, na przykład indeks dobrostanu dzieci UNICEF czy odsetek młodzieży porzucającej naukę lub zależności dla mniejszych obszarów w konkretnym kraju, na przykład stanów w USA. Źródło Richard Willkerson, How Economic Inequality Harms Societies, Ted Talk.

W krajach o wysokim stopniu nierówności dochodów żyje się w permanentnym napięciu, silniejsza jest też presja na manifestowanie statusu i konsumeryzm. Co istotne, w krajach z wysokim stopniem nierówności gorzej żyje się również bogatym. Czy kogoś dziwi, że większy stopień równości podnosi wzajemne zaufanie, sprzyja działalności społecznej i ogólnie wyższemu poziomowi zadowolenia z życia w stosunku do krajów, gdzie nieliczna elita zagarnia bogactwa, kontroluje system polityczny i stoi ponad prawem? Nie powinniśmy przechodzić nad tym do porządku dziennego, zwłaszcza że i w naszym kraju od rozpoczęcia kryzysu sytuacja stopniowo się pogarsza. W 2008 roku Polaków żyjących w skrajnej biedzie było 2,1 miliona, a w 2015 roku było to już 2,8 miliona – pomimo wzrostu PKB prawie o 20%.

Im szybciej pożegnamy się z presją na wzrost i zastąpimy go rozwojem, tym lepiej.

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly