ArtykulyPowiązania

Upadek Jemenu przedsmakiem tego, co nadchodzi

Autor dr Nafeez Ahmed jest dziennikarzem dochodzeniowym, analitykiem bezpieczeństwa międzynarodowego, dyrektorem Instytutu Badań i Rozwoju Strategii Politycznej. Wśród jego prac znajduje się m.in. książka pt. „Przewodnik po kryzysie cywilizacji.” Pozostałe artykuły autora: “Pentagon przygotowuje się na społeczne niepokoje wywołane wstrząsami klimatycznymi i energetycznymi”, “Geneza wojny w Syrii: Peak Oil, zmiany klimatyczne i polityka naftowa”, „Globalna epidemia zamieszek wywołana agonią tanich paliw kopalnych”, „Badanie na zlecenie NASA: Cywilizacja przemysłowa zmierza w stronę upadku”, „Porwanie w Afryce: mechanizm przyczynowy terroru”, „Militaryzacja Tajlandii symptomem przyspieszającego upadku systemu globalnego”, „Departamenty obrony przygotowują się na walkę z biednymi, aktywistami i mniejszościami”, „ISIS: Uzależniony od ropy Zachód i jego sojusznicy z Zatoki tworzą islamskiego Frankensteina”, „Rehabilitacja tortur

20 lutego 2015

Główne czynniki państwowego fiaska w Jemenie nie mają związku z islamistami, bojownikami Al-Kaidy czy Huti: mają one charakter strukturalny, systemowy i ostatecznie cywilizacyjny.

Witajcie w przyszłości post-naftowej

Opowieść o Jemenie jest ilustracją przewlekłego, nieubłaganego upadku. Około 2001 roku produkcja jemeńskiej ropy osiągnęła swój szczyt; od tamtego czasu spadła z 450 tysięcy baryłek dziennie (bd) do 259 tysięcy bd w 2010, natomiast w sezonie minionym wyniosła 100 tysięcy bd. Oczekuje się, że poziom zerowy osiągnie w ciągu dwóch lat.

Doprowadziło to do drastycznej redukcji eksportu ropy i tym samym poważnie uszczupliło dochody budżetowe rządu, które w 75% uzależnione są od zagranicznej sprzedaży nafty. Dochody z eksportu ropy stanowią również 90% rezerw walutowych kraju. Erozja dochodów po przekroczeniu wydobywczego szczytu zmniejszyła zdolność rządu Jemenu do utrzymania nawet podstawowych inwestycji socjalnych.

Już teraz sprawy mają się wyjątkowo źle: lecz kiedy ropa się skończy, brak planów i inwestycji w nowe, znaczące źródło dochodów publicznych sprawi, że zachowanie funkcjonującej struktury państwa stanie się całkowicie niemożliwe.

Niedobory wody

W Jemenie znika nie tylko nafta: to samo dzieje się z wodą. Jest to jedno z najbardziej ubogich w wodę państw na świecie. W 2012 roku przeciętny Jemeńczyk miał dostęp do zaledwie 140 metrów sześciennych wody rocznie, tymczasem średnia regionalna wynosi mniej niż 1.000 metrów sześciennych – co i tak plasuje się poniżej poziomu dostatecznego. Teraz, w 2015 roku, Jemeńczycy dysponują niespełna 86 metrami sześciennymi odnawialnych źródeł wody na osobę w skali roku.

Dzisiejsza sytuacja zaopatrzenia wodnego w Jemenie jest katastrofalna bez względu na przyjęty standard. W wielu miastach ludzie uzyskują dostęp do bieżącej wody jedynie co drugi tydzień. W najbliższych latach Sana może stać się pierwszą stolicą świata, której krany wyschną.

Zmiana klimatu zdążyła już odegrać dużą rolę w pogorszeniu regionalnych niedoborów wody. Od 1974 do 2004 roku świat arabski doświadczył wzrostu powierzchniowej temperatury powietrza od 0.2 do 2 stopni Celsjusza. Modele prognostyczne zapowiadają cieplejszy, bardziej suchy, mniej przewidywalny klimat, który może wywołać 20-30% spadek odpływu wody w regionie przed rokiem 2050, przede wszystkim z powodu skoków temperatury i redukcji opadów. [Należy pamiętać, że modele nie nadążają za tempem zachodzących przeobrażeń i prognozy te są już nieaktualne, przyp. tłum.]

Według Banku Światowego „spowodowane zmianą klimatu zaburzenia cyklu opadów deszczu” pogorszyły warunki suszy w Jemenie – spotęgowane dodatkowo szybkim wzrostem popytu na wodę, który warunkowany jest „rozrostem i intensyfikacją rolnictwa oraz szybką ekspansją centrów urbanistycznych.”

Katastrofa demograficzna

Jemen ma stosunkowo niewielką populację – 25 milionów ludzi. Aczkolwiek tempo jej przyrostu jest wręcz zawrotne.

W ubiegłym roku na konferencji zorganizowanej wspólnie przez Narodową Radę Ludnościową w Sanie i Fundusz Ludnościowy ONZ eksperci i urzędnicy ostrzegli, że w ciągu następnej dekady trendy demograficzne zburzą zdolność rządu do zaspokojenia podstawowych potrzeb ludności w zakresie edukacji, zdrowia i innych podstawowych usług publicznych.

Jednakże zawarta w ostrzeżeniu prognoza urzeczywistnia się już dzisiaj. Ponad połowa ludności Jemenu żyje poniżej granicy ubóstwa, bezrobocie ogólne wynosi 40%, a wśród ludzi młodych sięga 60%. W miarę jak kryzysy te podsycają rozlewające się po całym kraju konflikty, wynikły kryzys humanitarny dotyka około 15 milionów ludzi.

Poważny wpływ wysokiego tempa wzrostu liczebności populacji znalazł swoje odbicie w ekspansji upraw czuwaliczki jadalnej. Przy ograniczonych możliwościach ekonomicznych coraz więcej Jemeńczyków zajmuje się uprawą i sprzedażą tego łagodnego narkotyku, który zwielokrotnił zużycie wody do około 3.9 miliarda metrów sześciennych (mms), natomiast zaopatrzenie odnawialne wynosi zaledwie 2.5 mms.

Niedobór rzędu 1.4 mms jest kompensowany poprzez pompowanie wód podziemnych. Kiedy następuje wyczerpanie ich rezerw, nasilają się napięcia społeczne, lokalne antagonizmy, a nawet dochodzi do masowych przesiedleń, co z kolei karmi dynamikę szerszych sekciarskich i politycznych konfliktów między rządem, Huti, południowymi separatystami i bojownikami powiązanymi z Al-Kaidą.

Osłabia to również bezpieczeństwo żywnościowe. Jako że na blisko 40% irygowanych obszarów Jemenu uprawia się czuwaliczkę, rolnictwo żywione deszczem uległo od 1970 roku redukcji o około 30%.

Podobnie jak wiele innych krajów Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, Jemen staje się zależny od żywności importowanej, a jego gospodarka w coraz większym stopniu narażona jest na wahania globalnych cen żywności. Kraj importuje aktualnie ponad 85% swojego pożywienia, w tym 90% pszenicy i cały swój ryż.

W okresie obejmującym lata 2000-2008, rok upadku globalnego systemu bankowego, światowe ceny żywności wzrosły o 75%, a pszenicy o 200%. Od tamtego czasu ulegają one fluktuacjom, ale utrzymują się na wysokim poziomie.

Szalejące ubóstwo oznacza, że większości Jemeńczyków po prostu nie stać na zakup jedzenia. W 2005 roku Bank Światowy oszacował, iż jemeńskie rodziny przeznaczają przeciętnie od 55% do 70% swoich dochodów na pozyskanie żywności, wody i energii. Podczas gdy 40% tamtejszych gospodarstw domowych zaciągnęło żywnościowe długi, znakomita większość obywateli wciąż głoduje – wskaźnik chronicznego niedożywienia wynosi aż 58% i ustępuje jedynie afgańskiemu.

Powolny upadek

Przez z górą dziesięć lat Jemen doświadczał zintensyfikowanych przez zmianę klimatu, zbiegających się kryzysów – energetycznego, wodnego i żywnościowego – co przyspieszyło kryzys gospodarczy kraju, który przejawia się gwałtownie rosnącym zadłużeniem, nierównością i rozkładem podstawowych usług publicznych.

Epidemiczny poziom korupcji przyczyniający się do endemicznej niegospodarności i niekompetencji rządu oznaczał, że pozyskane przez aparat państwa znikome dochody w większości trafiły na konta w szwajcarskich bankach.

Załamanie dochodów, jakie nastąpiło w ślad za upadkiem przemysłu naftowego zmusiło włodarzy do okrojenia dopłat, a tym samym podwyższenia cen paliw i oleju napędowego. To z kolei podbiło ceny wody, mięsa, owoców, warzyw i przypraw. Wybuchły żywnościowe zamieszki.

Nie może być żadnych wątpliwości, iż powstanie bezwzględnych ruchów separatystycznych na całym obszarze Jemenu, w tym pojawienie się Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego (AKPA), stało się możliwe dzięki przewlekłemu upadkowi państwa. Proces ten napędzały przede wszystkim trendy, które występują na całym świecie: szczyt produkcji konwencjonalnej ropy, ekstremalne zjawiska pogodowe nasilające się wraz ze zmianą klimatu, wpływ niedoborów wody i żywności oraz pogłębiający się kryzys gospodarczy.

Ponieważ rząd nie dostarczył nawet najbardziej podstawowych dóbr i usług, utracił swoją legitymację – powstałą próżnię wykorzystali bojownicy.

„Wojna” z wygłodzonymi, spragnionymi i bezrobotnymi Jemeńczykami

Prowadzona w Jemenie amerykańska „wojna z terrorem” jest zatem idealnym studium porażki: porażki „wojny z terrorem” jako strategii; porażki Jemenu jako państwa; porażki neoliberalnych recept gospodarczych; i ostatecznie porażki analizy sytuacyjnej, która przejawia się egocentrycznym brakiem zrozumienia, w jaki sposób i dlaczego ponosimy porażkę.

Przez ostatnich kilka dekad kolejne administracje Stanów Zjednoczonych subsydiowały te porażki, podpierając skorumpowane, autorytarne reżimy. Zamiast uznania fundamentalnych czynników upadku państwa, zajmowano się zewnętrznymi symptomami poprzez wspieranie uprawnień policji i wojska, przynależących do skazanych na fiasko i nielegalnych struktur państwowości.

Poprzedni rząd Abdullaha Saleha skutecznie obaliły protesty społeczne w 2011 roku; przywódca musiał oddać władzę wiceprezydentowi Mansourowi Hadiemu. Ale Saleh, znajdujący się obecnie na czarnej liście Waszyngtonu za sponsorowanie „terroryzmu” i „destabilizowanie” Jemenu swoim konspirowaniem z Huti, był wiernym sojusznikiem USA – nawet dobrowolnie wziął na siebie winę za prowadzone na terenie kraju ataki amerykańskich dronów, które pozbawiły życia tysiące cywilów.

Za swój główny cel Saleh postawił sobie konsolidację państwowej kasy kosztem reszty Jemeńczyków i bez skrupułów użył potężnej militarnej siły, aby zdławić ludowe powstania.

Sprawujący rządy Saleh wspierany był rokrocznie przez idącą w dziesiątki milionów dolarów amerykańską pomoc, która w 2010 osiągnęła 176 milionów dolarów – przeznaczonych na szkolenie żołnierzy i zwalczanie terroryzmu.

Jednak grupy takie jak Human Rights Watch (HRW) udokumentowały, iż pomoc wojskowa USA była wykorzystywana do bezwzględnego tępienia ruchów opozycyjnych i secesjonistycznych. Według HRW prowadzone na dużą skalę, regularne i konsekwentne bombardowania lotnicze i ostrzał artyleryjski odpowiadały za „wysoką liczbę ofiar wśród ludności cywilnej.” Siły rządowe przez wiele lat rutynowo otwierały ogień do nieuzbrojonych demonstrantów przed rokiem 2011 – zazwyczaj z bliskiej odległości i „bez ostrzeżenia.”

Dlaczego nasi przyjaciele kochają Al-Kaidę?

Nasz kwitnący romans z Salehem usprawiedliwiany był potrzebą zwalczania Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego, która niedawno przyznała się do zamachu w redakcji Charlie Hebdo w Paryżu.

Tymczasem reżim Saleha zapewniał schronienie terrorystom z Al-Kaidy przez dziesięciolecia, o czym doskonale wiedziały Stany Zjednoczone. Najpóźniej od 1996 roku Agencja Bezpieczeństwa Narodowego (National Security Agency – NSA) przechwytywała pełną komunikację między Osamą bin Ladenem i jego operacyjnym centrum Al-Kaidy z siedzibą w jemeńskiej Sanie, które funkcjonowało jako baza logistyczna koordynująca akcje terrorystyczne na całym świecie, w tym zamachy bombowe na ambasady USA w Afryce Wschodniej i atak na lotniskowiec USS Cole.

Wiele z tych terrorystycznych działań podjęto pod patronatem reżimu Saleha, co otwarcie opisał w 2010 raport Służby Badawczej Kongresu USA (Congressional Research Service). Dokument wyjaśnia, jak w 1994 roku za zgodą Waszyngtonu „prezydent Saleh wysyłał kilka brygad ‚arabskich Afgańczyków’ do walki z późnymi secesjonistami z południa.” W tym samym okresie bojownicy związani z Al-Kaidą „zaczęli uderzać w cele zlokalizowane wewnątrz kraju.”

Mimo to raport Kongresu zwraca uwagę, iż „Jemen nadal ukrywa agentów Al-Kaidy i odmawia ekstradycji kilku znanych bojowników ujętych na sporządzonej przez FBI liście najbardziej poszukiwanych terrorystów” – łącznie z osobami, które skazano za sabotowanie jemeńskich instalacji naftowych.

Były agent specjalny FBI Ali Soufan powiedział: „Jeśli Jemen naprawdę jest sojusznikiem, powinien postępować jak sojusznik. Zanim to nie nastąpi, należy dokonać ponownej ewaluacji pomocy oferowanej krajowi przez Stany Zjednoczone. Pokonanie Al-Kaidy będzie niemożliwe, skoro nasi ‚sojusznicy’ uwalniają skazanych zabójców obywateli USA i terrorystycznych strategów, otrzymując przy tym nasze finansowe wsparcie.”

Jednakże królicza nora jest znacznie głębsza. Według Jane Novak, zajmującej się analizą sytuacji w Jemenie, niemal natychmiast po tym, jak AKPA oficjalnie obwieściła swoje istnienie w formie partnerstwa między agentami Al-Kaidy z Arabii Saudyjskiej i Jemenu, Saleh „zawarł umowę z Aymanem Zawahirim,” panującym emirem Al-Kaidy.

„W trakcie ostatniej rundy negocjacji Saleh podobno poprosił bojowników, aby zainicjowali kampanię przemocy wymierzoną w ruch z południa kraju,” napisała Novak, której witryna została zablokowana przez władze Jemenu w 2007 roku. „Zgodnie z porozumieniem armia Jemenu miała dostarczyć broń i amunicję paramilitarnym siłom Al-Kaidy.”

Kopia komunikatu wewnętrznego AKPA uzyskana przez jemeńską publikację prasową ujawniła, iż Al-Kaida uprawomocniła walkę na rzecz państwa, odwołując się do wojny z 1994 roku.

„Al-Kaida Półwyspu Arabskiego wyjaśniła swoim zwolennikom, że prezydent Saleh chce, aby dżihadyści walczyli w imieniu państwa – zwłaszcza ci, którzy uczestniczyli już w działaniach wojennych w 1994 roku – przeciwko wrogom jedności: opozycjonistom z południa,” poinformowała Novak. „Nota wyjaśniła, że w zamian za to zaangażowanie AKPA uzyska uwolnienie więźniów i swobodę podróżowania do zagranicznych aren dżihadu.”

Chroniąc naszą ropę

Poparcie USA dla autorytarnej, posługującej się terrorem struktury jemeńskiego państwa trwa nieprzerwanie. Od chwili przybycia następcy Saleha, prezydenta Mansoura Hadiego – obalonego w wyniku zamachu stanu przeprowadzonego niedawno przez Huti – Obama autoryzował przekazanie rządowi Jemenu miliarda dolarów pomocy. Wsparcie to miało być modelowym przykładem udanej transformacji politycznej, oferującym sposób na poradzenie sobie z „Państwem Islamskim.”

Podobnie jak jego poprzednik Hadi nie był reformatorem. Doszedł do władzy dzięki fałszywym „demokratycznym” wyborom, w których był jedynym kandydatem – proces zaakceptowany przez USA, wynegocjowany przez Radę Współpracy Zatoki Perskiej (Gulf Cooperation Council – GCC). Kraje członkowskie Rady to jedne z najbardziej brutalnych dyktatur na świecie: Bahrajn, Kuwejt, Oman, Katar, Arabia Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie.

Dla Stanów Zjednoczonych najważniejszą, związaną z Jemenem kwestią jest strategiczne położenie kraju w kontekście światowego zaopatrzenia w ropę naftową. Jemen kontroluje cieśninę Bab el-Mandab, przez którą przepływa 8% światowego handlu, w tym 4% globalnych produktów naftowych. Przewrót Huti zagraża zdolności jemeńskiego rządu do kontrolowania cieśniny, może nawet wymusić jej zamknięcie, jeśli nastąpi eskalacja przemocy.

Zamknięcie cieśniny zwiększyłoby czas tranzytu i koszty z poważnymi konsekwencjami dla światowych cen ropy naftowej, których skok mógłby spowodować krach gospodarczy.

Największym problemem strategii w Jemenie jest więc obsesja na punkcie realizowania dotychczasowego scenariusza prowadzenia interesów, bez względu na jego głęboką patologiczność. Nasze globalne, chroniczne uzależnienie od paliw kopalnych karmi zmianę klimatu, która z kolei nasila regionalne niedobory wody i żywności. Oznacza ono również, iż musimy utrzymać posłuszny, autorytarny reżim w Jemenie, aby zagwarantować, że po władzę nie sięgnie tam antyamerykański rząd, który osłabi dostęp do strategicznego obszaru i zdestabilizuje światową gospodarkę.

Lecz właśnie egzekwowanie tej strategii wzmaga niestabilność Jemenu, intensyfikuje poczucie krzywdy, które rodzi sprzeciw, bunt, a nawet terroryzm; jego kulminacją był przewrót Huti.

Dopóki wszyscy uczestnicy kryzysu nie będą skłonni uznać i skonfrontować się z głębszymi jego przyczynami, dopóty nowa „rada tymczasowa” w Jemenie nie rozwiąże niczego. W najbliższych latach Jemen ulegnie rozpadowi, który przyspieszą amerykańskie starania zmierzające do wzmocnienia najbardziej represyjnych struktur państwa.

Kryzys Jemenu służy pod tym względem jako ponure ostrzeżenie przed poważnymi zagrożeniami, w obliczu których staną w najbliższych latach i dekadach inne państwa, nie tylko w regionie, ale na całym świecie.

Istnieje alternatywa. Jeśli pożądamy stabilnego rządu w Jemenie, to powinniśmy powtórnie zastanowić się nad skutecznością koncentrowania naszej pomocy na skorumpowanych, stosujących środki represji reżimach w imię walki z terroryzmem – procesu, który przyczynił się do zniszczenia społeczeństwa Jemenu.

Potrzebny jest nowy model oparty na budowaniu oddolnej odporności społecznej, umożliwiający tworzenie ram wzajemnej, międzyplemiennej współpracy politycznej i gospodarczej, upoważniający społeczności do wdrożenia najlepszych praktyk w zakresie lokalnej infrastruktury czystej energii, gospodarowania wodą oraz trwałej produkcji żywności.

Fakt, że do zwycięstwa wolimy dążyć strzelając, bombardując i mordując, w zmowie z despotycznymi reżimami, które pod naszym nosem i przy naszym wsparciu sponsorują terroryzm, ujawnia, jak głęboko tkwimy w sprowokowanych przez siebie urojeniach na temat niezrównoważonego charakteru naszego obranego kursu.

Niespełna dwa miesiące później…

Bombardujemy Iran? Jeszcze nie teraz; najpierw Jemen

Autor Pepe Escobar jest korespondentem Asia Times/Hong Kong i analitykiem współpracującym z licznymi witrynami i programami informacyjnymi na całym świecie.

8 kwietnia 2015

Operację „Decydująca Burza” – nazwa gloryfikuje w stylu Pentagonu upiorne przedstawienie Domu Saudów pt. „Zbombarduj Jemen” – można streścić pojedynczym paragrafem.

Najbogatszy naród arabski – Saudowie z petro-hacjendy – wspierany przez inne petro-mafie z Rady Współpracy Zatoki Perskiej oraz bogaty „Zachód,” rozpoczął nielegalne bombardowanie/wojnę/akcję kinetyczną przeciwko najbiedniejszemu narodowi arabskiemu w imię „demokracji.”

Ten absurd to dopiero początek.

Szef polityki zagranicznej Unii Europejskiej, nieszkodliwa niczym nieświeże cannoli Federica Mogherini, zdaje się być z lekka zaniepokojoną. Poczyniła uwagę, iż bombardowanie szpitali przez Arabię i „rozmyślne branie na cel i niszczenie prywatnych domów, obiektów edukacyjnych oraz podstawowej infrastruktury nie może być tolerowane.”

Cóż, UE toleruje identyczną destrukcję w Donbasie, dokonywaną przez zbirów z Kijowa, zatem z udawanego oburzenia La Mogherini nic nie wyniknie.

Czerwony Krzyż i Federacja Rosyjska domagają się przynajmniej tymczasowego zawieszenia broni, aby można było udzielić pomocy humanitarnej. Pomoc humanitarna jest niekompatybilna z rodową linią Domu Saudów. Tak więc po dwóch tygodniach saudyjskiej kampanii „szoku i przerażenia” obecna liczba 560 zabitych i 1.700 rannych jemeńskich cywilów (1) – dziesiątki z nich to dzieci – wzrośnie.

Daj mi Bab al-Mandab, skarbie

Zbombardujemy Iran? Nie teraz; nowa normalność to spuszczanie bomb na Jemen. Mimo to „zbombardujemy Iran” może powrócić w okamgnieniu. Bonza z Pentagonu Ash Carter potwierdził w zeszłym tygodniu, że „bierzemy pod uwagę każdą opcję,” nawet jeśli w czerwcu uda się w końcu osiągnąć porozumienie atomowe między Iranem i grupą 5+1. Zatem, gwoli przypomnienia, Pentagon potwierdza, iż negocjacje nuklearne są tylko białym szumem niezdolnym do przekreślenia kuszącej perspektywy kolejnej urzekającej wojenki na Bliskim Wschodzie.

Nie trzeba dodawać, że cywilizowany „Zachód” nawet nie mrugnął, kiedy „nasi dranie” Saudowie najechali i zaczęli shockować zabiedzonych Jemeńczyków. Żadnej Rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ. Nawet żadnego mandatu całkowicie zdyskredytowanej Ligi Arabskiej. Kogo to obchodzi? Zresztą amerykańskie „Imperium Chaosu” robi dokładnie to samo – w kółko i bezkarnie.

Rozszalała się histeria, czy Huti przejmą kontrolę nad cieśniną Bab al-Mandab – jednym z kluczowych, strategicznych, globalnych przewężeń na trasie energetycznych dostaw, równie istotnym, jak Cieśnina Ormuz i Kanał Sueski. Nonsens. Czego Saudowie by nie zrobili, nie ukrywanym przesadnie programem „Imperium Chaosu” jest utrzymanie stałej kontroli nad Bab al-Mandab, Zatoką Adeńską i Wyspami Sokotra.

Jest to częścią tego, co mogliśmy nazwać „Przewężenistanem” – wojnami rozgrywającymi się w pobliżu lub wokół wąskich gardeł zaopatrzenia energetycznego, opisywanymi niezmiennie oszukańczą terminologią Globalnej Wojny z Terrorem. Kraina amerykańskich grup ekspercko-doradczych jest bardziej bezpośrednia; uważnie śledzi poczynania marynarki wojennej USA. I o to w tym wszystkim chodzi; orwellowską „swobodę żeglowania” maskującą bezwzględną strategię odcinania geopolitycznego wroga – Iranu, Rosji i Chin, razem lub z osobna.

„Przewężenistan” jest wszędzie: wystarczy poobserwować tę wojnę lub wstępne działania sytuujące w sąsiedztwie Bab al-Mandab (ze skutkami wlewającymi się do Jemenu, Somalii, Erytrei, Etiopii, Dżibuti), Cieśniny Ormuz (chodzi o Iran), ale także Cieśniny Malakka (chodzi o Chiny), Panamy (chodzi o Wenezuelę), przyszłego kanału Nikaragui (chodzi o Chiny), Cieśniny Koreańskiej, Cieśniny Tajwańskiej, Wysp Kurylskich i Bałtyku, równie istotnego jak każda z wymienionych lokalizacji.

Wielka Szalona Armada

Służby wywiadowcze Arabii wiedzą, że Huti nie są w stanie kontrolować Bab al-Mandab – nie wspominając o tym, że Waszyngton nigdy by na to nie pozwolił. Saudyjczycy wariują, bo rebelia Huti w Jemenie – wspierana przez Teheran – może zasiać żywotne idee buntu wśród szyickiej większości we wschodnich prowincjach Arabii Saudyjskiej, gdzie znajduje się większość tamtejszej nafty.

I właśnie w tym punkcie pretekst Saudyjczyków do wojny sprzęga się z targającą imperium paranoją powstrzymania Iranu, Rosji oraz/lub Chin przed ugruntowaniem ewentualnej, strategicznej obecności w Jemenie, w Bab al-Mandab, z widokiem na Zatokę Adeńską.

W związku z powyższym dostojnik Pentagonu Carter po raz kolejny zapewnia, że „Stany Zjednoczone wspierają arabskie plany stworzenia zjednoczonej siły wojskowej w celu przeciwdziałania rosnącym zagrożeniom bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie, a Pentagon będzie z nią współpracował, gdy zbiegać się będą interesy USA i Arabii.” Tłumaczenie: daliśmy zielone światło naszym draniom, aby utrzymali „stabilność” na Bliskim Wschodzie. […]

Możliwe zbliżenie między Waszyngtonem i Teheranem – warunkowane zawarciem porozumienia w sprawie programu nuklearnego – a także fakt, iż bez Iranu nie ma znaczącej walki z ISIS/ISIL/Daesh w „Syraku,” nie osłabiają obłędu Saudyjczyków, którzy piorunem zmontowali Wielką Szaloną Armadę (WSA) – 100 odrzutowców, 150 tysięcy żołnierzy – z szacunkiem opisaną przez amerykańskie grupy ekspercko-doradcze jako „koalicja” 10 państw. Bez mrugnięcia okiem w stronę norm ONZ Saudyjczycy bezzwłocznie ogłosili Jemen strefą zakazu lotów.

Wraz z rutynowym bombardowaniem osiedli mieszkaniowych, obozu dla wysiedlonych al-Mazarq w Hadżdży, fabryki przetworów mlecznych w pobliżu Al-Hudajdy i innych celów cywilnych, nadeszły – a jakże – brutalne, wewnętrzne represje Saudyjczyków we wschodnich prowincjach, które przybrały postać szarży czołgów i strzelania na oślep w Al-Awamii; tamtejsi szyici nie mogą nawet pomyśleć o zorganizowaniu protestów przeciwko rzezi w Jemenie.

Krótko mówiąc, niezwykle bogaty, skorumpowany, średniowieczny reżim saudyjski zajęty jest wojną przeciwko własnym obywatelom. Zwyczajowo radykalni wahabiccy imamowie niestrudzenie wzniecają anty-szyicki i anty-irański pożar; w myśl doktryny Takfir to „apostaci,” natomiast Irańczycy są podrzędnymi „safawidami” – dość pejoratywne odwołanie do XVI-wiecznej dynastii Safawidów. Istotne jest, by pamiętać, iż Państwo Islamskie tak samo traktuje Irańczyków i szyitów. Można zapomnieć o tym, że odnotują to korporacyjne media zachodnie.

Generał i szejk

Dom Saudów utrzymuje, że chce przywrócić przebywający na wygnaniu rząd prezydenta Abd Rabbu Mansoura Hadiego. Lub, jak ujął to wzniośle saudyjski ambasador w Waszyngtonie Adel al-Jubeir, „chronić prawowite władze kraju.”

Opłacani po królewsku hagiografowie saudyjskiego lobby gorączkowo snują sekciarską opowieść o konfrontacji sunnitów z szyitami, która całkowicie ignoruje niewyobrażalną plemienną/klasową złożoność jemeńskiego społeczeństwa. Mówiąc w skrócie, ta śmiechu warta saudyjska obrona demokracji toruje drogę potencjalnej wojnie lądowej; długiej, krwawej i koszmarnie kosztownej wojnie lądowej.

Zgodnie z oczekiwaniami robi się jeszcze bardziej absurdalnie. Gen. Martin Dempsey, Przewodniczący Kolegium Połączonych Szefów Sztabów, został niedawno zapytany podczas przesłuchania przed Senacką Komisją Służb Zbrojnych, czy jest mu wiadomo o „jakimkolwiek ważnym arabskim sojuszniku, który aprobuje Państwo Islamskie.” Jego odpowiedź: „Wiem o głównych arabskich sojusznikach, którzy je finansują.”

Tłumaczenie: rząd USA nie tylko nie sankcjonuje i nie karze tych „sojuszników” (prawdziwy ubaw to nakładanie sankcji na Rosję), ale obdarza szczodrze logistycznym i „niezabójczym” wsparciem „koalicję,” która najpewniej walczy z tym samym Państwem Islamskim, które finansuje. Nikt tego nie zmyśla; tak oto niekończąca się wojna z terrorem pozostaje podarunkiem, który nie przestaje dawać.

Obserwujemy zatem, jak „Imperium Chaosu” ‚dyryguje zza kulis’ wojną w Jemenie i de facto ‚dyryguje zza kulis’ batalią z ISIS/ISIL/Daesh; czarną robotę wykonują irackie milicje wspomagane przez Teheran. Ukrytą agendą jest jak zawsze – nie inaczej – chaos; czy to w „Syraku,” czy wewnątrz Jemenu. Dodatkowy bonus; podczas gdy Waszyngton zaangażowany jest w wypracowanie nuklearnego kompromisu z Teheranem, nakręca równocześnie wymierzony w Teheran sojusz, wykorzystując do tego celu Dom Saudów.

Wietnam na pustyni?

Domowi Saudów rozpaczliwie zależy, aby Pakistan poszedł na całość, wysłał na wojnę bombowce, statki i liczny zastęp wojsk lądowych. Rijad uznaje Islamabad za wasala.

Wiele mówiącym zdarzeniem była zorganizowana przez najpopularniejszą prywatną stację telewizyjną Pakistanu debata z udziałem przedstawicieli wszystkich liczących się ugrupowań politycznych, w której ujawniły one swoje stanowiska. Konsensus osiągnięto rychło; Pakistan powinien pozostać neutralnym; działać jako mediator; i nie ekspediować żołnierzy, chyba, że pojawiłoby się „namacalne zagrożenie” dla pary świętych meczetów w Mekce i Medynie, do którego daleko. (Wspólna sesja parlamentu Pakistanu zdecydowała 10 kwietnia 2015, że kraj zachowa neutralność; przyp. tłum.)

Saudowie dwoją się i troją, zasypując gotówką pakistańskich kaznodziejów salafizmu i deobandi, aby nagłaśniali ich wojnę; w związku z tym z wizytą do Rijadu przybyła delegacja ulemów. Zgodnie z planem pomoc napływa już od zlokalizowanych w Pakistanie grup twardogłowych, które szkoliły się z Al-Kaidą i walczyły z talibami w Afganistanie; w końcu każda z nich finansowana jest przez wahabickich fanatyków.

Tymczasem na pierwszej linii frontu nadejść może prawdziwy przełom, bo Huti odpalają już przygraniczne rakiety w saudyjskie instalacje naftowe. W takiej sytuacji wszystko staje się możliwe – wiarygodności nabierają doniesienia o planach rozlokowania pocisków dalekiego zasięgu.

Takowy scenariusz oznaczałby, że zagraniczna agencja wywiadowcza wabi Saudyjczyków ku grząskim piaskom własnego Wietnamu w Jemenie, wystawiając ich przepompownie i pola naftowe na grad rakiet, z katastrofalnymi skutkami dla gospodarki światowej. Istotne jest, aby pamiętać, iż zmontowana przez Rijad Wielka Szalona Armada dzierży nie mniej niż 32% światowej produkcji ropy. To nie mogłoby skończyć się szczęśliwie.

Każdy w Jemenie posiada AK-47, nie wspominając o RPG i granatach. Teren jest partyzanckim rajem. Historia intonuje pieśń o zatwardziałych plemionach, które przez co najmniej 2000 lat tłukły się z obcymi najeźdźcami. Większość Jemeńczyków żarliwie nienawidzi Domu Saudów; większość podziela sentyment Huti, którzy ogłosili pod koniec lutego, że Dom Saudów i USA planują zniszczyć Jemen.

Powstanie Huti obejmuje zarówno sunnitów, jak i szyitów – co zupełnie obala narrację Arabii Saudyjskiej. Kiedy Huti przejęli Biuro Bezpieczeństwa Narodowego Jemenu, będące placówką CIA, znaleźli tam mnóstwo tajnych dokumentów, które „dyskredytują” jemeński rozdział wojny z terrorem. Jeśli chodzi o saudyjską armię, to zasługuje na miano kabaretowej. Poza tym zatrudnia pokaźny kontyngent – zgadliście – jemeńskich żołnierzy.

Operacja „Decydująca Burza” – kolejna nielegalna wojna na modłę pentagońską – pogrążyła już Jemen w bliźniaczych plagach wojny domowej i katastrofy humanitarnej. Pozostałości Al-Kaidy Półwyspu Arabskiego, a przede wszystkim ISIS/ISIL/Daesh (na zabój nienawidzące Huti i wszystkich szyitów) nie posiadają się z radości. „Imperium Chaosu” ma to w nosie; im bardziej rozległy chaos, tym lepiej dla zdefiniowanej przez Pentagon Długiej Wojny (z terrorem).

Ponad pięć lat temu napisałem, że Jemen jest nowym Waziristanem. Teraz zmierza w stronę Somalii. I wkrótce może stać się Wietnamem Domu Saudów.

(1) Według danych ministerstwa zdrowia kontrolowanego przez Huti, opublikowanych 23 kwietnia 2015, w nalotach zginęło dotychczas 951 osób. Ponad 100 ofiar to dzieci. Rany odniosło ponad 3.000 Jemeńczyków.

Źródło: Exignorant’s blog

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly