Artykuly

Grecka tragedia i zaklinanie rzeczywistości

Grecka tragedia

Partia Syriza, która objęła rządy w Grecji, odważyła się powiedzieć to, co w zasadzie dla uważnych obserwatorów gospodarki światowej było oczywiste już od dawna. „Jestem ministrem finansów kraju bankruta”, oświadczył Yanis Varoufakis, nowy grecki minister finansów.

Tak szczere wypowiedzi są obecnie w polityce prawdziwą rzadkością. Tym bardziej, że implikacje nazwania czarnego czarnym w tym przypadku idą baaardzo daleko. Przyznanie, że olbrzymia ilość długu Grecji, możliwa dzięki gigantycznemu drukowaniu pieniędzy przez banki centralne, jest matematycznie niespłacalna, niesie za sobą poważne implikacje dla innych krajów, które znajdują się w analogicznej sytuacji. W Europie dotyczy to Włoch, Portugalii, Irlandii, Hiszpanii, a pewnie też Francji i Wielkiej Brytanii. Na świecie na liście tej znajdują się nie tylko Wenezuela czy Puerto Rico, ale też Japonia i USA. Szczerość władz Grecji zagraża stabilności całego światowego systemu finansowego.

Próby uciszenia polityków Syrizy jak na razie są nieskuteczne. I pewnie tak pozostanie, bo są to w większości outsiderzy spoza systemu politycznego, nie mający nawyku tańczenia, jak im zagrają międzynarodowe instytucje finansowe.

Zegar tyka. Pozostające obecnie w dyspozycji rządu Grecji jakieś 2 mld euro wystarczą może na kilka tygodni. A co potem? Bez pomocy zewnętrznej Grecja ogłosi (w takiej czy innej formie) bankructwo. Posiadaczy długu Grecji i instytucje finansowe, które wpadły na pomysł zarobku na instrumentach zabezpieczających dług Grecji (CDS) czeka zimny prysznic. Najlepsze, co mogą w tej sytuacji zrobić (podobnie zresztą, jak wszyscy ci, którzy mają zdeponowane środki w greckich bankach), to zabierać stamtąd wszystko, co jeszcze zdołają. Zresztą już się to dzieje – można zastanawiać się tylko, dlaczego niektórzy wciąż z tym zwlekają.

Dotychczas ucieczkę depozytów z greckich banków kompensowały pieniądze EBC. Jednak dopływ do Grecji środków z tego źródła właśnie się kończy – EBC ogłosił, że przestaje akceptować jako zabezpieczenie obligacje rządu Grecji. Te aktywa właśnie… przestały być aktywami, na razie dla EBC. Hiszpania i parę innych krajów powinny zacząć planowanie awaryjne, szczególnie, że ich banki są „szczęśliwymi” posiadaczami dziesiątek miliardów euro w greckich obligacjach.

Kolejnym standardowym krokiem w takich sytuacjach jest blokada przepływów finansowych, mająca uchronić banki przed kompletnym załamaniem.

Grecja i EBC (a wraz z nim kraje kredytodawcy, szczególnie Niemcy) stoją naprzeciw siebie i żadna ze stron nie zamierza ustąpić. Greccy wyborcy dobitnie wyrazili swoją wolę – nie życzą sobie dalszych lat, a może i dekad zaciskania pasa. Rząd Grecji nie może ustąpić (nawet gdyby tego chciał). Z drugiej strony ustąpienie Grekom i pozwolenie na głęboką restrukturyzację długu stworzy precedens i wyśle sygnał innym (znacznie większym) krajom, takim jak Hiszpania czy Włochy, że też warto zawalczyć o takie pozbycie się zadłużenia.

Choć malutka gospodarka Grecji to tylko 1% całości gospodarki UE, to jednak przyznanie, że nie jest ona (i nie będzie) w stanie spłacić swojego zadłużenia jest bardzo niebezpieczne. Dlaczego? Ponieważ większość krajów na świecie jest w tej samej sytuacji. Ludzie władzy boją się tego, co się zdarzy, gdy nagle wyparuje cała sterta niespłacalnych roszczeń finansowych. Rozwiązują więc (tymczasowo) problem, zaprzeczając mu, portretując przy tym rząd Grecji jako bandę wariatów.

Udawanie, że nie ma problemu, staje się jednak coraz trudniejsze, a wirus przenosi się na inne kraje. W Madrycie zorganizowana przez partię Podemos demonstracja ściągnęła 100 000 uczestników. Stawka rośnie.

Ponurym akcentem jest to, że czas na w miarę bezbolesne rozwiązywanie problemu strukturalnie olbrzymiego poziomu długu był wiele lat temu, przed kryzysem 2008 roku. Co gorsze, zamiast potraktować ten kryzys jak sygnał ostrzegawcze, decydenci zdecydowali się rozwiązać problem długu… jeszcze większą ilością długu.

Grecja po prostu okazuje się najsłabszym ogniwem systemu finansowego wymagającego nieustannego wzrostu wykładniczego, jego piętą achillesową (skoro już jesteśmy przy Grecji). Z braku wzrostu długi nie mogą być spłacone, matematyka dyktuje, że roszczenia zostaną zresetowane. Pozostaje pytanie, w jaki sposób to się obędzie i kto za to zapłaci. Banki oczywiście chcą, żeby byli to obywatele Grecji, Ci zaś, żeby straty wzięły na siebie instytucje finansowe. Co się stanie? Zobaczymy. Grecka tragedia trwa.

Czym tu się przejmować?

Skoro nie mieszkamy w Grecji i nie mamy w greckich bankach pieniędzy, to czy w ogóle nas to dotyczy i powinniśmy uważnie śledzić zachodzące zdarzenia? Uważam, że absolutnie tak.

Stan niewypłacalności państwa nie jest czymś dotyczącym jedynie Grecji. Problem Zbyt-Wielkiej-Ilości-Długu dotyczy większości państw na świecie. Grecja po prostu jest tylko na tej drodze trochę dalej.

Z perspektywy megatrendów sprawa jest równie prosta, co poważna: wieczny wzrost wykładniczy na skończonej planecie jest niemożliwy. Tymczasem nasz system monetarny i bankowy mogą istnieć tylko w warunkach wzrostu wykładniczego. Dzieje się tak nie z powodu pazerności bankierów czy życzeń polityków, lecz z powodu samej konstrukcji systemu, w którym pieniądze powstają jako oprocentowany dług. Jeśli nie ma wzrostu – długi nie mogą zostać spłacone.

Kiedy wzrost ilości długu się zatrzymuje i system staje w obliczu krachu, następuje panika finansowa, system bankowy zaczyna się sypać, a w odpowiedzi władze próbują zrobić co w ich mocy, żeby do tego nie dopuścić. To zadanie niewykonalne.

Przewrócenie się wystarczająco dużej kości domina, by pociągać za sobą kolejne spowoduje reakcję łańcuchową w światowym systemie finansowym zerując roszczenia finansowe – a właściwie redukując je do poziomu odpowiadającemu rzeczywistości (z jednoczesnym destrukcyjnym wpływem na realną gospodarkę). Jak długo ten proces będzie trwał? Dekady? Lata? Miesiące? Trudno powiedzieć – światowy system finansowy jeszcze czegoś takiego nie przerabiał. Jednak im dłużej trwa wzrost ilości długu i roszczeń gromadzących się w światowym systemie finansowym, tym większy będzie musiał być reset na drodze od oczekiwań do rzeczywistości.

Grecja po prostu ujawnia błąd konstrukcji systemu powstawania pieniądza wymagającego wiecznego wzrostu wykładniczego. Wcześniej czy później system taki zderza się z granicami – i właśnie je osiągamy. Udawanie, że jest inaczej jest strategią przysłowiowego strusia chowającego głowę w piasek.

Jak to się rozegra?

Prawdopodobnie w różnych miejscach kryzysy gospodarcze i finansowe będą miały swoją własną specyfikę. Niektóre miejsca zostaną dotknięte szybciej i mocniej. Pierwszych problemów można oczekiwać na obrzeżach systemu – słabsze kraje i firmy będą pierwsze w kolejce. Lista kandydatów do zderzenia jest długa: Wenezuela? Puerto Rico? Hiszpania? Portugalia? Japonia?

Kryzys zresetuje większość roszczeń, zaszkodzi też realnej gospodarce. Jednak destrukcja pieniądza nie oznacza (pominę tu scenariusze w stylu „MadMaxa” i „Drogi”) destrukcji rzeczywistego majątku, lecz przede wszystkim jego transfer. Ziemie rolne, domy, złoża minerałów itp. nie znikną – ale zmienią właścicieli.

Czy dojdzie do resetu w formie deflacji czy hiperinflacji? W tym pierwszym scenariuszu ludzie i instytucje nie zobaczą swoich pieniędzy. W tym drugim i owszem, ale za obecną górę pieniędzy można będzie kupić co najwyżej paczkę gumy do żucia. Do deflacji dojdzie, jeśli góra długu załamie się szybciej, niż banki centralne będą drukować pieniądze. Do hiperinflacji, jeśli masowe drukowanie zakończy się sukcesem – podkopując przy tym zaufanie do waluty.

Deflacja w czekającej nas skali, wymagająca resetu po kilku dekadach zapożyczania się bez pamięci, zniszczyłaby firmy, instytucje i kraje. Bardzo możliwe więc, że tam, gdzie dojdzie do deflacji, drugim aktem dramatu będzie hiperinflacja, bo przerażone banki centralne w panice zaczną drukować na całego.

Krótko mówiąc: banki centralne drukują na potęgę, tworząc górę długu, którą mógłby usprawiedliwić jedynie dalszy szybki i długotrwały wzrost gospodarczy. Jednak świat i jego zasoby nie rośnie. Napięcia w systemie stają się coraz większe.

Wzrost gospodarczy jaki znamy z przeszłości był zależny od rosnących dostaw tanich zasobów, szczególnie ropy. Nie możemy na to już więcej liczyć. Możemy mieć tanią ropę, ale wtedy nie będziemy mieć wzrostu wydobycia. Możemy też (być może) wzrost wydobycia ropy, ale kosztem jej wysokich cen. Na rosnące wydobycie ropy przy jej niskich cenach nie mamy już co liczyć. To przeszłość. Konsekwentnie więc, możemy spodziewać się, że stopy wzrostu gospodarczego z przeszłości to już przeszłość. Mając to na uwadze, możemy chłodnym okiem ocenić szanse sukcesu banków centralnych, które pracowicie tworzą coraz więcej roszczeń do owoców przyszłego wzrostu gospodarczego.

Jeśli nadeszłaby epoka długotrwałego wysokiego wzrostu gospodarczego, rynki finansowe będą stabilne. Jeśli nie, czeka je duże rozczarowanie, a raczej chaos.

Kiedy dotrze do nas, że rozwiązania, które sprawdzały się w przeszłości, w warunkach taniej energii, zasobów i zdrowego środowiska, w dzisiejszych realiach nie działają, a wręcz są szkodliwe?

Na razie wciąż żyjemy w świecie, w którym osoby prezentujące pogląd, że wieczny wykładniczy wzrost gospodarczy jest oczywistą niemożliwością, są uważane za dziwaków. Dziwne.

Inspiracja Greece Exposes The Global Economy’s Achilles Heel

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly