ArtykulyNegocjacje klimatyczne

Negocjacje klimatyczne – trudna droga naprzód

Zmiany klimatu stanowią poważne wyzwanie dla świata polityki. Ryzyko rosnących kosztów społecznych i gospodarczych sprawia, że konieczne jest podjęcie odpowiednich działań zaradczych, m.in. w takich dziedzinach, jak ograniczanie emisji gazów cieplarnianych, przeciwdziałanie masowemu wylesianiu czy adaptacja do zmian klimatu. Wiele naukowych prognoz alarmuje, że działania takie powinny być podjęte niezwłocznie. Jednak dotychczasowy postęp w dziedzinie zapobiegania zmianom klimatu jest niewystarczający, a decyzje polityczne nie są chętnie podejmowane.

Negocjacje klimatyczne

Negocjacje klimatyczne. Fot. ONZ

Choć wszystkie państwa zgodziły się, że konieczne jest ograniczenie wzrostu temperatury (do poziomu nie więcej niż +2oC w stosunku do czasów sprzed masowej industrializacji), to wciąż nie osiągnięto kompromisu w kluczowych sprawach, takich jak skala zobowiązań do redukcji emisji i ich rozłożenie w czasie, czy finansowanie pomocy dla najbardziej zagrożonych. Rozbieżne interesy gospodarcze i odmienne priorytety rozwojowe najważniejszych światowych potęg, a także niezwykle złożona materia rozmów sprawiają, że negocjacje klimatyczne posuwają się powoli, decyzje konieczne do szybkiego uruchomienia globalnej transformacji w kierunku gospodarki niskoemisyjnej wciąż są odkładane.

Przy analizie ewolucji procesu negocjacji klimatycznych warto zwrócić uwagę na fundamentalne zmiany, jakie w nim zaszły w ostatnich latach. Po pierwsze kraje rozwijające się (a przynajmniej część z nich) z mało aktywnych obserwatorów rozmów stały się jednym z głównych rozgrywających. Żadne rozwiązanie, które nie będzie uwzględniało w zadowalający sposób interesu tej grupy państw nie ma szansy na akceptację. Druga zmiana jest pochodną pierwszej. W przeważającej części negocjacje przestały dotyczyć zagadnień ekologicznych (jak chronić klimat planety), a w coraz większym zakresie koncentrują się na budowie nowej architektury gospodarczej i rozkładzie sił politycznych w ujęciu globalnym. Stało się to jaskrawo widoczne w Kopenhadze, kiedy porozumienie wypracowywane było pomiędzy Stanami Zjednoczonymi a grupą państw rozwijających się, przy niemal całkowitej marginalizacji Rosji i Unii Europejskiej. Także w Durbanie punktem zwrotnym rozmów było uzyskanie zgody Chin, a następnie Indii na zapis, który stwarza nadzieje na włączenie krajów rozwijających się do systemu prawnie wiążących limitów emisji.

Kluczowe kwestie wzbudzające największe kontrowersje w ramach procesu negocjacyjnego nie zmieniają się i dotyczą w istocie podziału odpowiedzialności za zmiany klimatu i zobowiązań z niej wynikających między krajami rozwiniętymi, a rozwijającymi się. W daleko idącym uproszczeniu można je sprowadzić do następujących pytań:

  • Jaki poziom redukcji swoich emisji zgodzą się zaakceptować kraje rozwinięte?
  • Na ile główne kraje rozwijające się (w tym Chiny, Indie, Brazylia) gotowe są ograniczyć wzrost swoich emisji?
  • Jak dużą pomoc finansową i technologiczną na działania służące ograniczaniu emisji i adaptacji do zmian klimatu w krajach rozwijających mogą zaproponować kraje rozwinięte?
  • W jaki sposób ta pomoc będzie finansowana i kto będzie nią zarządzał?

Proces negocjacji pokazuje, że zobowiązania międzynarodowe są pochodną polityk krajowych głównych sił zaangażowanych w negocjacje, a nie odwrotnie. Żaden z największych graczy nie zgodzi się na traktat, który nałożyłby nań głębsze lub szybsze ograniczenia emisji, niż te które mieszczą się w logice ich wewnętrznej polityki energetycznej i gospodarczej. Umowy międzynarodowe nie są skutecznym instrumentem wymuszania zmian, dla których nie ma akceptacji na poziomie krajowym, czego dowodzi przykład Kanady opuszczającej właśnie protokół z Kioto, czy Stanów Zjednoczonych, które nigdy tego porozumienia nie ratyfikowały. Tak więc głównym problemem nie jest niska efektywność międzynarodowego procesu negocjacji klimatycznych, ale brak politycznej determinacji w planowym ograniczaniu roli paliw kopalnych w światowej gospodarce. W większości krajów wpływ sektora paliwowo-energetycznego na politykę rządów jest zbyt silny, by mieć nadzieję na jakościowy przełom w niedalekiej przyszłości. Taka zmiana wymagałaby stworzenia masy krytycznej „zielonego” biznesu i nowych sił politycznych o profilu zbliżonym do europejskich partii zielonych, które mogłyby stanowić skuteczną przeciwwagę dla tradycyjnych grup interesów. Ponadto należy pamiętać, że osiągnięcie ambitnych celów redukcyjnych nie jest możliwe w krótkim czasie, nie tylko ze względu na brak woli politycznej, lecz również z uwagi na olbrzymie koszty inwestycyjne, których będzie wymagać taka transformacja. Równie poważną barierą są także trudności z dostępem do odpowiednich technologii i infrastruktury oraz niewystarczające zdolności instytucjonalne potrzebne do zarządzania procesem budowy gospodarki niskoemisyjnej.

Negocjatorzy nowego porozumienia nie będą mieli łatwego zadania, gdyż nowy traktat, żeby był skuteczny musi zostać zaakceptowany przez wszystkie kluczowe strony: w tym Stany Zjednoczone, bez których globalne porozumienie nie ma racji bytu oraz kraje rozwijające się, które muszą przyjąć – inaczej niż w protokole z Kioto – jakąś formę ograniczenia rosnących emisji. Aby przyszłe negocjacje zakończyły się sukcesem wszystkie uczestniczące w nich strony powinny zgodzić się, co do podstawowych zasad:

  • Fundamentem nowego porozumienia muszą być równość w dostępie do atmosfery jako zasobu i wspólna odpowiedzialność za ograniczenie emisji gazów cieplarnianych. (Wspólna odpowiedzialność nie oznacza, że wszystkie strony muszą podejmować takie same działania ograniczające emisje).
  • W imię sprawiedliwości międzypokoleniowej konieczne jest zaprzestanie przerzucania kosztów przeciwdziałania zmianom klimatycznym na następne pokolenia.
  • Zobowiązania redukcyjne powinny uwzględniać odpowiedzialność za dotychczasową emisję oraz muszą być dostosowane do zdolności do ponoszenia kosztów i możliwości podejmowania działań przez poszczególne strony konwencji.
  • Prowadzone działania powinny służyć także zapewnieniu wystarczającego dostępu do energii, żywności, opieki zdrowotnej, wody i innych podstawowy potrzeb człowieka.

Jest jeszcze za wcześnie, by przesądzać o konkretnych zobowiązaniach poszczególnych stron, a nawet o strukturze nowego traktatu. Bez wątpienia konieczna będzie jakaś forma odejścia od coraz mniej przystającego do dzisiejszej rzeczywistości podziału świata na dwie grupy państw: rozwinięte i rozwijające się (a przynajmniej gruntowna modyfikacja składu tych grup). Być może model wypracowany na potrzeby protokołu z Kioto – tzn. zestaw indywidualnych celów redukcyjnych dla poszczególnych państw – da się zaadoptować również dla przyszłego porozumienia. Ale może okazać się to niemożliwe, bo w podejściu tym kryje się wiele ułomności, a konieczność radykalnego ograniczenia emisji będzie wymagać zupełnie nowych, kreatywnych rozwiązań.

Wydaje się, że niezależnie od tego, jak ostatecznie zostaną podzielone zobowiązania redukcyjne, architektura nowego traktatu, jeśli miałby być on skuteczny w długim horyzoncie czasowym, musi uwzględniać takie kwestie, jak odpowiedzialność za dotychczasowe emisje i poziom emisji per capita jako baza do określania wysiłku redukcyjnego oraz mechanizm umożliwiający włączenie krajów rozwijających się do systemu wiążących zobowiązań oparty na pomocy rozwojowej i transferze technologii. Nie można też zapominać, że uzgodnienie nowego traktatu – o ile w ogóle do niego dojdzie – stanowić będzie dopiero początek żmudnej drogi do dekarbonizacji światowej gospodarki. Tymczasem casus Kanady jest trzeźwiącym ostrzeżeniem, że dotrzymanie umów nierzadko okazuje się sprawą znacznie trudniejszą niż samo ich wynegocjowanie.

Mirosław Sobolewski

pl Źródło: Chrońmy Klimat

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly