ArtykulyPowiązania

Ile zapłacimy za analfabetyzm matematyczny

Zrozumienie naszej skomplikowanej rzeczywistości i kierujących nią megatrendów wymaga dużej wiedzy i obycia z liczbami. Od zrozumienia niuansów wzrostu wykładniczego, przez kwestie zasobów, tempa ich zużywania i koncepcji zrównoważonego rozwoju po choćby podstawową świadomość działania naszego systemu finansowo-gospodarczego – brak zrozumienia liczb i umiejętności czytania wykresów stanowi poważną barierę zrozumienia przeszkadzającą w wyjściu poza poziom „machania rękami”.

Bez ilościowego zrozumienia stojących przed nami problemów nawet nie będziemy wiedzieli, że w ogóle są, na ile są poważne, ile czasu mamy, żeby coś z nimi zrobić i w którą stronę powinniśmy pójść, żeby je rozwiązać (i nie stworzyć przy okazji nowych). To nie kwestia „wyczucia”, lecz konkretów. Również dyskusjom o rozwiązaniach często towarzyszy niezrozumienie liczb. Słyszymy, że „w Arktyce i u wybrzeży Brazylii są OLBRZYMIE złoża ropy” (ale co to znaczy olbrzymie – czy wystarczą? komu? na jak długo?), „energii mogą dostarczyć nam biopaliwa i wiatraki” (ale ile pól trzeba obsiać rzepakiem i jaki procent kraju zastawić wiatrakami?). Nawet w codziennym życiu wielu ludzi nie umie policzyć stopy zwrotu z inwestycji w efektywność energetyczną – choćby w żarówkę energooszczędną czy lodówkę klasy A++, o termomodernizacji domu już nie wspominając.

Podobnie z rozwiązaniami – jeśli chcemy znaleźć wyjście z sytuacji pozwalające zachować nam zbliżony do obecnego poziom życia, z jednoczesnym osiągnięciem zrównoważonej gospodarki, nie zużywającej zasobów szybciej niż te się odtwarzają, to musimy radykalnie poprawić efektywność energetyczną urządzeń, zmienić infrastrukturę i sposób wytwarzania energii. Nie dysponujemy obecnie technologiami, które by nam na to pozwoliły – dopiero należy je rozwijać. Nie pomogą tu zastępy PRowców, speców od marketingu czy bankowców – potrzebujemy rozwiązań technicznych.

Przeczytałem ostatnio dwa artykuły, pokazujące ogrom problemu: Matura z matematyki tak łatwa, że szkodliwa pl oraz Miliardowe rachunki za analfabetyzm matematyczny pl . Przeczytajmy:

Matura z matematyki tak łatwa, że szkodliwa
Sami uczniowie, twierdzą, że program z matematyki w szkole średniej został tak okrojony, że zupełnie nie są przygotowani do studiów.
„Matura z matematyki, tak jak się spodziewałam, była dosyć prosta” – mówiła wczoraj Joanna Falkowska, która zdawała egzamin na poziomie rozszerzonym w IV LO w Bydgoszczy. Jej zdaniem liceum zupełnie nie przygotowało jej do rozpoczęcia studiów na kierunkach ścisłych. „Jeżeli chciałabym się wybrać na Politechnikę, musiałabym poświęcić część wakacji na wkuwanie matematyki, aby uzupełnić to, czego nie nauczono mnie w szkole” – mówi. „To skutek nieustannego zmniejszania wymagań i odchudzania podstawy programowej. Na zajęciach przygotowujących do matury prowadzący pokazywał nam zadania, które wydawały się nam dość trudne, po czym informował, że wszystkie one pochodzą z egzaminu wstępnego do liceum sprzed kilkunastu lat” – opowiada dziewczyna.

matura-z-matematyki

Podobne przemyślenia ma Agnieszka Lewalska z Gdyni. „Kiedy podczas przygotowań do matury widzieliśmy zadania z pochodnymi albo ciągami, nie robiliśmy ich, bo wiedzieliśmy, że nie będą wymagane na egzaminie dojrzałości. Ale wiem, że to niezbyt mądre, bo to materiał bardzo przydatny na studiach” – mówi.

Problem zauważyli już wykładowcy akademiccy. „Bez kursów wyrównawczych dla studentów pierwszego roku w ogóle nie da się prowadzić zajęć. Kiedy tego nie robiliśmy, studenci nie zdawali egzaminów, a my nie mieliśmy kogo uczyć” – tłumaczy prof. Teresa Winiarska z Politechniki Krakowskiej. W zeszłym roku Politechnika skorzystała z pieniędzy unijnych i wprowadziła zajęcia wyrównawcze z matematyki dla wszystkich. Przez pierwsze trzy tygodnie roku akademickiego studenci zamiast przerabiać program, nadrabiali braki ze szkoły średniej. „Poziom, od którego zaczynamy zajęcia, zakłada, że uczniowie kończą liceum z konkretną wiedzą. Jeszcze kilka lat temu tę wiedzę posiadali, ale coraz więcej zagadnień jest wykreślanych z podstawy programowej. I to akurat tych, bez których nie da się uczyć” – mówi Winiarska.

Jej słowa potwierdza prof. Łukasz Turski z PAN i Uniwersytetu Kardynała Wyszyńskiego.
„Przychodzi do nas młodzież, której jeszcze raz wszystko trzeba tłumaczyć. Ale to nie jest wina tych młodych ludzi. To wina nieodpowiedniego programu nauczania w szkole” – mówi.

Miliardowe rachunki za analfabetyzm matematyczny
Pomimo nobilitującej etykietki „królowej nauk” matematyka od lat przeżywa kryzys zaufania. Samo wypowiedzenie tej nazwy wywołuje u niemałego odsetka społeczeństwa konfuzję lub niechęć. Dziedzina powszechnie jawi się jako niezrozumiała czy wręcz bezużyteczna. Tymczasem materialne straty z matematycznego analfabetyzmu powstają niemal na każdym kroku i kumulują się w grube miliardy.

Pieniądze traci nie tylko szeregowy obywatel wyobcowany ze świata liczb, ale cała gospodarka, cierpiąca na chroniczny niedobór absolwentów nauk ścisłych. Bycie matematykiem dziś nie jest trendy. Zasadnicza większość tytułuje się humanistami, przy czym ile jest w tym faktycznego, kompetentnego humanizmu to już całkowicie odmienna sprawa. Rosnące współczynniki scholaryzacji ładnie wyglądają na graficznych prezentacjach, wywołując poczucie dumy z dokonanego postępu. Jednakże gospodarka jako taka czerpie z tego nikłe korzyści, ba ponosi wymierne straty. Strukturalne niedopasowanie zdobywanych profili wykształcenia do potrzeb (znaczna liczebna nadwyżka „humanistów” nad „ścisłowcami”) w połączeniu z drugo- bądź trzecioligową jakością studiów na wielu prywatnych szkółkach „wyższych” li tylko z nazwy, stanowi kluczowy hamulec w postępie, ograniczając innowacyjność. Z kolei czołowe ośrodki naukowe nie są w stanie zaoferować wystarczającej podaży absolwentów, by pokryć zapotrzebowanie gospodarki na matematyków, fizyków czy programistów.

Pochylając się nad diagnozą obecnego stanu rzeczy warto zejść do fundamentów, czyli szkoły podstawowej i gimnazjum. Pomimo postępującej informatyzacji (coraz liczniejsze pracownie komputerowe), rozwijającej się współpracy z zagranicznymi ośrodkami (wymiany uczniów), w matematyce czas się wręcz zatrzymał. Jak nie było tak nadal nie ma szerokiego gremium nauczycieli matematyki, którzy stylem prowadzenia zajęć potrafiliby zafascynować uczniów. W systemie zalegają setki belfrów skrytych pod przedemerytalnym płaszczem, którym obce jest nie tylko podnoszenie swoich kwalifikacji, ale pedagogiczna innowacja zmierzająca do uatrakcyjnienia lekcji. Jednocześnie wśród kadry nauczycielskiej nie ma zastępowalności pokoleń, gdyż za głodowe 1-1.5 tyś. miesięcznie nikt o zdrowych zmysłach nie będzie się spalał dla samej idei.

W sposobie prowadzenia lekcji brakuje błysku kreatywności. Nie ma woli ukazania konkretnych sytuacji życiowych, w których teoria znajduje praktyczne zastosowanie. Suche operacje na ułamkach, bądź kładzenie nadmiernego ciężaru na wkuwanie definicji odstręcza uczniów od przedmiotu już w dość wczesnej fazie nauki.

Marginalizacji matematyki dokonuje sam system edukacyjny, w którym to jakiś czas temu pewna pani minister nieodpowiedzialnie zniosła obowiązkową maturę z tego przedmiotu. W ten sposób dano uczniom podświadomy przekaz: matematyka to abstrakcyjne i zbędne peryferie wykształcenia, nie warto sobie nią zawracać głowy. Nie negując istnienia uczniów bardzo zdolnych oraz wszechstronnych, ogólnie hoduje się całe szeregi niby-humanistycznych analfabetów matematycznych.

Młody człowiek mający wieloletnią traumę bądź awersję do matematyki zaistniałą z wymienionych wyżej powodów, dostaje się na studia i przeżywa matematyczny koszmar w jeszcze boleśniejszej wersji. Braki w wiedzy kumulują się, programy nauki przedmiotów ścisłych traktowane są – zwłaszcza w wielu szkołach niepublicznych – po macoszemu. Skutek jest taki, że ich mury opuszczają setki inżynierów bądź magistrów (swoją drogą tytuły te podlegają ostatnio silnej jakościowej erozji) mających być kadrą menedżerską w biznesie. Tymczasem nadal są oni w większości matematycznie goli, bez znajomości pojęcia mediany, całki oznaczonej, średniej kroczącej i wielu innych praktycznych elementów, nie wyłączając podstaw rachunku prawdopodobieństwa oraz matematyki finansowej. W społeczeństwie ktokolwiek wykazujący matematyczną elokwencję jest traktowany jak dziwak lub w najlepszym razie otrzymuje westchnienie podziwu i niezrozumienia.

Edukacyjna machina wydrenowana z nauk ścisłych kręci się dalej, a niedobór takich absolwentów w gospodarce powiększa się również w Europie Zachodniej.

Każdy rok dalszej, zarówno systemowej jak i społecznej negacji roli matematyki w naszym życiu wystawiać będzie nam wszystkim coraz wyższe rachunki. Pokrętnie szukając oszczędności tam gdzie ich nie ma, lekką ręką bez umiejętności kalkulacji naiwnie tracimy dużo większe sumy. Uświadomienie sobie zarówno przez elity, jak i zwykłych obywateli, że bez podstawowej matematycznej ogłady w życiu daleko się nie zajdzie tak samo jak bez znajomości ojczystego języka, powinno urosnąć do rangi priorytetu nie cierpiącego dalszej zwłoki.

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly