Artykuly

ABC kryzysu gospodarczego w czasach koronawirusa (2/4): Skąd się biorą pieniądze

Artykuł 1: Wzrost gospodarczy

Wszystkie liczące się waluty świata od dolara i euro po złotówki to tzw. „pieniądz fiducjarny” (łac. fides – wiara). Pieniądz taki to emitowany przez rząd legalny środek płatniczy, co zwykle jest ujęte ustawowym stwierdzeniem typu: „Odmowa przyjęcia dolarów (euro itp.) jako zapłaty jest nielegalna, a dolary (euro itp.) są jedyną akceptowalną formą zapłaty podatków”. Pieniądz fiducjarny nie jest prawnie wymienialny na cokolwiek innego, nie posiada wartości sam w sobie, nie ma też ustalonej wartości względem czegokolwiek mierzalnego.

Termin „pieniądz fiducjarny” wyraża fakt, że taki pieniądz jest czerpany z niczego, czyli nie ma oparcia w dobrach materialnych (jak np. kruszcu), a jego wartość ma źródło w dekretowanym prawnie monopolu wykorzystywania go na danym obszarze jako legalnego środka płatniczego i wynikającej z tego wierze ludzi, że jest to środek płatniczy o określonej wartości.

Pieniądz istnieje więc obecnie jedynie jako byt matematyczny, zwykle elektroniczny, bez odniesienia do czegokolwiek w świecie rzeczywistym. Pieniądze mają wartość, bo tak mówi prawo, a także – przede wszystkim – ponieważ wszyscy akceptują to jak coś oczywistego.

Wybitny ekonomista John Kenneth Galbraith powiedział kiedyś, że „Proces powstawania pieniądza jest tak prosty, że aż umysł ludzki go odrzuca”. Przyjrzyjmy się temu procesowi bliżej.

Wyobraź sobie, że dzierżąc w ręku 100 euro (na razie nie wnikając, skąd się one wzięły), wchodzisz do placówki banku X. Zakładasz konto i wpłacasz swoje pieniądze (na ilustracji zielona strzałka w lewym dolnym rogu). Bank ma teraz u siebie Twoje 100 euro.

Ilustracja 1. Droga 100 euro w systemie bankowym. Wpłacane do banku depozyty (dla ustalenia uwagi zawsze 100 euro) są oznaczone zielonymi strzałkami. Pobierane z banku pożyczki (kredyty) są oznaczone na czerwono. Niebieskie strzałki pokazują płatności pomiędzy osobami uczestniczącymi w obiegu pieniądza.

Bank nie zarabia pieniędzy, trzymając je w sejfie – zarabia, pożyczając pieniądze dalej na wyższy procent niż ten, jaki płaci za depozyt. Niech bank X pożyczy pieniądze panu B – dokładnie 100 zł. Pan B otrzymuje z banku szeleszczący banknot stuzłotowy i płaci nim panu C, np. za wymianę wanny w łazience. Pan C nie chce trzymać pieniędzy w skarpecie, gdyż podgryza je inflacja, robi więc całkiem logiczną rzecz – wpłaca 100 zł do banku Y na konto, na pewien procent. Być może zresztą pieniądze pana B zostały od razu przelane na konto C drogą elektroniczną, stając się jego depozytem.

Początkowe 100 zł – wpłacone przez pana A – znowu wróciło do systemu bankowego.

Teraz pan D pożycza 100 zł z banku Y i płaci nimi panu E, który nie wpłaca ich do banku, lecz robi zakupy w sklepie firmy F – i dopiero ona wpłaca zarobione 100 zł na swoje konto w banku Z. Pan G bierze w banku Z kredyt, jednak ponieważ ma pewne nadwyżki finansowe, wpłaca pieniądze na swoje konto w banku X. Bank wpłacone pieniądze z przyjemnością pożyczy panu H.

Pieniądze krążą w systemie bankowym, ludzie nimi płacą, robią lokaty, biorą kredyty – samo życie, prawda? Nic niezwykłego.

Ale czy wszystkie te pieniądze są prawdziwymi pieniędzmi

Oczywiście, że tak – odpowiesz. Jeśli wpłacasz pieniądze do banku – wpłacasz przecież żywą gotówkę. Jeśli masz w banku depozyt, to wiesz, że to Twoje zaoszczędzone pieniądze. Jeśli pożyczasz pieniądze, również pobierasz z banku szeleszczące banknoty (lub mogłeś to zrobić, ale sam wybrałeś przelew elektroniczny). Jeśli jesteś hydraulikiem, prawnikiem lub właścicielem sklepu spożywczego, któremu zapłacił Twój klient, możesz mieć pełne przekonanie, że są to Twoje ciężko zarobione pieniądze. Zatem dla wszystkich uczestniczących w tym łańcuszku pieniądze są jak najbardziej prawdziwe.

Jednak jeśli przyjrzysz się bliżej całemu procesowi, stwierdzisz bez trudności, że z początkowych 100 zł pana A na różnych kontach powstało w sumie 400 zł. Osoby A, C, F i G mają depozyty po 100 zł – razem 400 zł depozytów. Na naszym rysunku prześledziliśmy losy naszych 100 zł w czterech kolejnych operacjach bankowych, ale nic nie stoi na przeszkodzie, żeby zostały złożone kolejne depozyty (i następnie udzielone z nich kredyty) u dziesięciu osób… dwudziestu… albo u stu… W ten sposób pierwotne 100 zł stałoby się podstawą stu nowych kredytów (z jak najbardziej prawdziwych pieniędzy, prawda?) po 100 zł, z czego 9 900 zł (czyli 99%) powstałoby w systemie bankowym jako dług.

Zastanawiając się nad całym procesem, zauważysz też, że gdyby wszystkie osoby, które posiadają depozyty, równocześnie przyszły podjąć swoje pieniądze, bank nie wypłaciłby ich, ponieważ po prostu by ich nie miał.

Możesz też spostrzec, że cały proces działa doskonale, dopóki kredytobiorcy nie zalegają ze spłatą kredytu, ponieważ może to prowadzić do sytuacji, w której bank nie będzie miał pieniędzy na wypłaty.

Dlatego też, aby zapewnić stabilność systemu bankowego i zapobiec załamaniu sektora finansowego, prawo nakazuje bankom przestrzegać pewnych reguł minimalizujących ryzyko niewypłacalności.

Zgodnie z prawem bank jest zobowiązany utrzymywać fundusze własne na poziomie nie niższym niż wniesiony do banku kapitał założycielski (w Unii Europejskiej i polskim systemie bankowym jest to kwota 5 milionów euro). Ponadto bank musi posiadać w rezerwie kapitał własny (środki należące do banku, pochodzące od założycieli lub z osiągniętych zysków) nie mniejszy niż pewien procent wartości udzielonych kredytów – w Polsce jest to 8% (precyzyjniej rzecz biorąc 8% wartości „aktywów ważonych ryzykiem”, ale nie będziemy tu wchodzić w detale). Banki nie mogą też pożyczać dalej całości zebranych depozytów, lecz jedynie ich część, resztę zostawiając sobie w rezerwie. Ponieważ bank zostawia u siebie w rezerwie jedynie część depozytu, działający w ten sposób system bankowy określa się mianem „systemu rezerw częściowych”. Prawo może też wymagać wpłacania pewnej części depozytów do banku centralnego (w Polsce jest nim NBP) – poziom tych rezerw określa się mianem stopy rezerw obowiązkowych.

W Stanach Zjednoczonych bank, zgodnie z prawem, musi zatrzymać u siebie w rezerwie 10% depozytu, a pożyczyć dalej innym osobom lub firmom może jedynie pozostałe 90%. Jeśli więc wpłaciłeś do banku 100 dolarów, bank może pożyczyć dalej 90 dolarów. Pieniądze te najpewniej wrócą do systemu bankowego, który udzieli następnie pożyczki na 81 dolarów, potem na 72,9 dolara i tak dalej. W sumie początkowe 100 dolarów może urosnąć do kwoty 1000 dolarów, z czego 90% powstanie jako dług. W obiegu będzie więc 900 dolarów (a 100 w rezerwie bankowej).

Jeśli uważasz, że 10% stopa rezerw obowiązkowych jest zbyt mała i umożliwia tworzenie zbyt dużych ilości pieniędzy, prowadząc do zbyt wysokiego ryzyka dla systemu bankowego, to może zainteresuje Cię, że w większości krajów ta stopa jest jeszcze niższa niż w USA. W Polsce stopa rezerw obowiązkowych wynosi 3,5%. Oznacza to, że nasz system bankowy może rozmnożyć początkowy depozyt 1000 zł w 28 571 zł, z czego w rezerwie pozostanie 1000 zł, a 27 571 zł będzie krążyć w gospodarce jako pieniądz stworzony w formie kredytów. W wielu krajach rezerw obowiązkowych w ogóle nie ma, co teoretycznie może prowadzić do tworzenia nieskończenie wielkiej ilości pieniędzy.

Pieniądze tworzone są jako dług.

I odwrotnie – kiedy dług jest spłacany, pieniądze znikają

Cały proces tworzenia pieniądza można by w zasadzie odwrócić, wracając tym samym do sytuacji wyjściowej. Można by, gdyby nie jeden drobny szczegół – odsetki. Powiększają one całkowitą kwotę, którą trzeba spłacić. W przypadku np. długoterminowych pożyczek hipotecznych kwota, którą trzeba oddać, może być znacznie większa od pierwotnej kwoty pożyczki.

Skąd więc biorą się pieniądze na spłatę odsetek? Wyjaśniając to, przy okazji rozwiążemy też zagadkę, skąd wzięło się początkowe 100 zł, które pan A wpłacił jako pierwszy depozyt do banku X. Pieniądz pozostaje w gestii państwa – to jego władze, a formalnie bank centralny, tworzą pieniądz i określają ramy jego używania. Powiedzmy, że nasz sejm lub kongres USA potrzebuje więcej pieniędzy do wydania, niż faktycznie ma w formie bieżących przychodów lub oszczędności. To nic nowego – politycy zawsze znajdą jakiś powód do wydania pieniędzy.

Skąd wziąć te pieniądze? Podnoszenie podatków jest bardzo niepopularne wśród wyborców, grozi też przeniesieniem się interesów do szarej strefy, a więc spadkiem przychodów z podatków. Rząd ma jednak wygodną furtkę – może wyemitować obligacje rządowe, czyli pożyczyć pieniądze na procent.

Krajowe i międzynarodowe instytucje finansowe, rządy innych krajów, a czasem nawet obywatele kupują te papiery, pieniądze z ich sprzedaży trafiają do budżetu państwa, z którego są przeznaczane na mniej lub bardziej ważne cele.

Ale mieliśmy mówić o tym, jak powstają pieniądze, a przecież za obligacje płaci się pieniędzmi, które już istnieją. Tworzenie pieniędzy zachodzi w następnym kroku – wykupując obligację, rząd wykonuje przelew w wysokości ceny wykupu obligacji. Obligacja zamieniła się w pieniądze.

Skąd rząd wziął na to pieniądze? Po prostu wyczarował je, „wykupując” swój dług – czyli stworzył pieniądze.

Nie do wiary? Oto cytat z publikacji Rezerwy Federalnej: „Kiedy Ty lub ja wypi­sujemy czek, na naszym koncie muszą istnieć środki pieniężne niezbędne do jego pokrycia, ale gdy czek wypisuje Rezerwa Federalna, nie istnieje żaden depozyt, na podstawie którego czek mógłby być pokryty. Kiedy Rezerwa Federalna wypisuje czek, tworzy pieniądze.”

W ten właśnie sposób powstało oryginalne 100 euro (dolarów/franków/jenów itp.), któ­re trafiło do kieszeni pana A. W sumie to nic dziwnego, dokładnie tak funkcjonuje „pieniądz fiducjarny”. Jeśli uważasz, że to skomplikowane, możesz też patrzeć na to jak na drukowanie pieniędzy przez państwo – jak się ma maszyny do drukowania pieniędzy i prawo ich użycia, tworzenie pieniądza staje się naprawdę proste.

Mamy więc dwa sposoby tworzenia pieniędzy: pierwszym jest jego tworzenie przez bank centralny w formie oprocentowanych obligacji, a drugim – tworzenie pieniądza w formie długu w systemie bankowym opartym na rezerwach częścio­wych.

Dług musi zostać oddany z odsetkami. I już banku w tym głowa, żeby były one wyższe od stopy inflacji – bank przecież nie jest od dokładania do interesu.

Dzięki temu, że tworzone przez rząd pieniądze mogą stanowić zabezpieczenie pieniędzy tworzonych przez bank, od strony finansowej nie ma żadnych ograni­czeń dla wzrostu ilości pieniądza. W systemie bankowych rezerw częściowych ba­zujących na złocie ograniczenie takie istniało – tutaj go nie ma.

Tak więc wszystkie pieniądze (złotówki, dolary, euro, …) zostały stworzone jako oprocentowany dług. Prowadzi to do nadzwyczaj interesującego stwierdzenia: Każdego roku musi być tworzona taka ilość nowego pieniądza, aby była co najmniej wystarczająca na pokrycie odsetek od wcześniejszego zadłużenia.

Skąd mogą się wziąć te nowe pieniądze? Z nowych pożyczek oczywiście. Rok po roku w systemie musi przybywać pieniędzy, co wymusza zaciąganie coraz większej liczby nowych pożyczek, a następnie ich spłatę z wciąż rosnącymi kwotami odse­tek, i tak dalej. Rok po roku niespłacony dług powiększa się o naliczane odsetki, więc dług rośnie co roku co najmniej o procent równy jego oprocentowaniu.

Z samej swojej konstrukcji nasz system finansowy jest podręcznikowym przykładem funkcji wykładniczej. Musi on nieustannie rosnąć – po prostu dlatego, że tak został zaprojektowany.

Bez ciągłego strumienia nowych pieniędzy zaciągnięte długi nie mogłyby zostać uregulowane, a niespłacone długi rozprzestrzeniłyby się po całym systemie, dopro­wadzając do jego upadku. Ponieważ niespłacone pożyczki są piętą achillesową syste­mu pieniężnego opartego na długu, wszystkie instytucje i siły polityczne w naszym społeczeństwie zorientowane są na działania mające za wszelką cenę nie dopuścić do takiego obrotu spraw.

Warto też zauważyć, że skoro pieniądze powstają jako dług, to ktoś gdzieś za niego odpowiada. Gdy Warren Buffett zarobi kolejny miliard dolarów, gdzieś po­jawi się dług w tej wysokości. W najprostszym przypadku może to być konkretna osoba fizyczna lub firma. Jednak jeśli dług tworzy państwo, to nie są to pieniądze parlamentarzystów czy premiera, lecz podatników. To Twój dług, a także Twoich dzieci, którym przypadnie on w udziale.

Ponieważ pieniądze są tworzone jako dług, kształt krzywej całkowitej ilości pie­niądza wyraźnie naśladuje krzywą długu. Stworzenie pierwszego biliona (tysią­ca miliardów) dolarów w USA zajęło 300 lat. Obecnie kolejne biliony powstają w ciągu miesięcy.

Dolar jest walutą światową, ale analogiczne procesy zachodzą też w innych kra­jach. Podaż pieniądza na świecie rośnie więc wykładniczo.

Ilustracja 2. Podaż pieniądza na świecie w latach 1971–2010.M0 – baza monetarna, obejmuje gotówkę w obiegu wyemitowaną przez banki centralne
M1 – obejmuje M0 + depozyty płatne na żądanie
M2 – obejmuje M1 + wkłady oszczędnościowe o terminie zwrotu do 2 lat włącznie
M3 – obejmuje M2 + depozyty długoterminowe

Zwróć uwagę, że większość pieniądza (M1, M2 i M3) należy do kategorii depozytów, czyli powstała jako dług w systemie bankowym. Wyemitowane przez banki centralne pieniądze bazy monetarnej to tylko kilka procent całości krążącego w obiegu pieniądza – reszta pieniędzy powstaje w systemie bankowym.

Dla polityków taki system zarządzania stroną finansową państwa jest bardzo wygodny, ponieważ umożliwia wydawanie pieniędzy, których tak naprawdę nie ma. W tym systemie rząd może używać opartego na rezerwach częściowych systemu bankowego jako praktycznie nieograniczonego źródła kredytu – wystarczy, że będzie tworzył dość rezerw papierowych, aby zapewnić rezerwy częściowe. Wskutek tego ilość pieniądza szybko rośnie, co wywołuje systemową inflację.

Inflacja to dla polityków dodatkowa korzyść – można na nią patrzyć jak na spryt­nie zakamuflowany podatek, odbierający społeczeństwu część oszczędności, a przy tym zupełnie nieuświadamiany przez większość ludzi. Inflacja pełni też ważną rolę w stymulowaniu wydatków. Ponieważ pieniądze z roku na rok tracą wartość, nie opłaca się trzymać ich w skarpecie, zamiast tego pieniądze muszą wrócić do systemu bankowego w formie lokat, pracować jako inwestycje i napędzać wzrost gospodarczy.

Umiarkowana, nieprzekraczająca kilku procent rocznie inflacja nie napotyka oporu społecznego – praktycznie wszyscy przechodzą nad nią do porządku dziennego. Politycy i biurokraci mogą wydawać dodatkowe pieniądze, kupując sobie poparcie społeczeństwa i grup lobbingowych, społeczeństwo zaś, które w zasadzie powinno protestować, siedzi cicho, bo pełno jest w nim grup interesu, korzystających ze „szczodrości” państwa, a już na pewno nieżyczących sobie zmniejszenia wydatków z budżetu państwa na ich rzecz. Ponadto wielu skuszonych reklamami ludzi, przez lata konsumując więcej, niż zarabiali, nagromadziło tak wielkie góry długu, że nie mają nic przeciwko temu, że ich dług się dewaluuje.

Nikt nie protestuje, a wszyscy cieszą się z krótkoterminowych korzyści. I mało kto pomyśli, że na długą metę to droga do bardzo poważnych problemów społecz­nych. Najbogatsi, pożyczając pieniądze na procent i korzystając z inżynierii finan­sowej, bogacą się coraz bardziej, podczas gdy rzeczywiste dochody klasy średniej i niższej spadają, a odsetki od systemowego długu (zarówno osobistego, jak i pań­stwowego) obciążają ich dochody. W efekcie produktywna część społeczeństwa ma się coraz gorzej, a nierówności narastają.

Sprzyja temu przyspieszenie operacji gospodarczych i ich dematerializacja. Kiedyś wzbogacenie się wymagało dość mozolnego prowadzenia operacji gospo­darczych, handlowych lub finansowych. Dziś w dobie powszechnej komputery­zacji bankowości, giełd i handlu, znajdujących swoje ukoronowanie w liczonych w milisekundach transakcjach finansowych wysokiej częstotliwości, wykonywanych przez działające au­tonomicznie programy komputerowe, i równie szybkich miliardowych przelewach środków między kontynentami, bariery logistyczne dla szybkiej akumulacji do­wolnie dużych środków zanikły.

Tak więc w wyniku narastania nierówności klasa średnia ma coraz mniej pie­niędzy, a najbogatsi coraz więcej. Bogaci za pośrednictwem rosnącego systemu bankowego pożyczają swoje nadwyżki finansowe przedstawicielom klasy średniej, w ten sposób pozwalając im na dalszą konsumpcję, choć kosztem coraz większego zadłużania się. Proces ten nie może trwać w nieskończoność – w pewnym mo­mencie dochodzi do kryzysu finansowego, mającego poważne konsekwencje dla gospodarki.

O tym w kolejnym artykule A gdyby gospodarka przestała rosnąć… czyli przepis na kryzys

Marcin Popkiewicz

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly