ArtykulyNegocjacje klimatyczne

Mobilizacja klimatyczna jak mobilizacja wojenna

Jesteśmy atakowani przez Zmianę Klimatu. Konieczna jest pełna mobilizacja

Coraz częściej pojawia się opinia, że nie uchronimy się przed nadciągającą katastrofą klimatyczną jeśli na całym świecie nie nastąpi wyjątkowa mobilizacja społeczna, organizacyjna i gospodarcza. Mobilizacja podobna do tej, jaka miała miejsce w trakcie II wojny światowej w USA i Wielkiej Brytanii.

Jakiś czas temu mówiła o tym Alexandria Ocasio-Cortez – młoda, charyzmatyczna członkini Izby Reprezentantów Stanów Zjednoczonych. Ale Ocasio-Cortez nie była ani jedyną, ani nawet pierwszą osobą, która wypowiadała się w takim tonie. Trzy lata temu ukazał się artykuł Billa McKibbena o wymownym tytule:

„Jesteśmy atakowani przez zmianę klimatu, a naszą jedyną nadzieją jest zmobilizować się tak, jak zrobiliśmy to w czasie II wojny światowej.”

Czy jednak porównanie kryzysu klimatycznego do wojny jest uzasadnione?

Czy to nie lekka przesada? Bo z pewnością nie wszystkim ten punkt widzenia się podoba, a Ocasio-Cortez i McKibben byli za takie porównania niejednokrotnie mocno krytykowani.

Tak, na co dzień często używamy określeń takich jak np. „wojna z plagą alkoholizmu” czy „walka z ubóstwem”. Ale może faktycznie lepiej zostawić tak mocne słowo na sytuacje, kiedy naprawdę spadają bomby i leje się krew? Analogia do działań zbrojnych jest tu jednak nie tylko jak najbardziej na miejscu, ale wręcz może być bardzo pożyteczna, pouczająca i owocna.

Wojna o której mowa od dawna już trwa

Nasz przeciwnik – Zmiana Klimatu – zadaje nam coraz częstsze i mocniejsze ciosy. Są to na przykład fale upałów – takie jak ta, która nawiedziła w tym roku Indie czy Zachodnią Europę. A także susze i problemy z dostępem do wody pitnej, co aż zbyt dobrze widać nie tylko w Indiach, ale też w Polsce.

Obecnie na świecie ponad 800 milionów ludzi (spośród których 150 mln to dzieci) cierpi z niedożywienia lub głodu, a jako jedną z głównych przyczyn takiego stanu rzeczy eksperci ONZ wskazują właśnie na zmiany klimatyczne.

Na całym świecie Zmiana Klimatu szykuje się również do zatapiania terenów nadbrzeżnych. To będzie się działo już zaraz, już za chwilę, zmuszając miliony ludzi do emigracji z miejsc gdzie do tej pory mieszkali. Na przykład z zamieszkanej przez ok. 130 mln ludzi delty Gangesu. Albo z Egiptu, gdzie ogromna część liczącej już 95 mln. osób populacji mieszka w delcie Nilu.

Masowe migracje z takich terenów mogą zacząć się zresztą znacznie wcześniej, jeszcze zanim zostaną całkowicie zalane. Zacznie wcześniej mogą się bowiem one przestać nadawać się do uprawy ziemi choćby na skutek rosnącego zasolenia. Jakie to będzie miało następstwa, nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć.

McKibben zauważa, że jeśli nazistowskie Niemcy groziłyby dziś spowodowaniem zniszczeń tak znacznych i o tak globalnym zasięgu, Ameryka i jej sojusznicy już przygotowywaliby się do wojny na pełną skalę.

Konsekwencją wspomnianych zjawisk będą też najprawdopodobniej tradycyjne wojny

Czyli takie, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni, takie w których jedni ludzie giną z rąk innych ludzi. Nawet nie tyle będą, co już są! Dobrym przykładem jest tu wojna domowa w Syrii, uważana za jeden z pierwszych konfliktów zbrojnych, którego pośrednią przyczyną było globalne ocieplenie (a konkretnie rekordowa susza).

Dlatego nie powinno nas dziwić, że wojskowi z Pentagonu ostrzegają: zmiana klimatu zagraża nie tylko bezpieczeństwu instalacji wojskowych USA, ale też szerzej bezpieczeństwu narodowemu Stanów Zjednoczonych i innych państw.

(Swoją drogą, ciekawe jak by na to stanowisko Armii USA zareagowali dziennikarze „do Rzeczy” i „Gazety Polskiej”, twierdzący że „klimatyzm” to lewacka histeria i wymysły ekooszołomów?)

Nie powinno nas więc też może dziwić to, że coraz więcej osób chce traktowania zbrodni przeciwko środowisku na równi ze zbrodniami przeciw ludzkości.

Jeśli przegramy decydującą bitwę, nie uratuje nas już nic

Jeśli Zmianie Klimatu uda się odnieść rozstrzygające zwycięstwo, czyli jeśli dojdzie do katastrofy klimatycznej, do destabilizacji systemu klimatycznego, to konsekwencje będą dużo bardziej tragiczne niż konsekwencje jakiejkolwiek wojny w historii ludzkości.

Będą równie tragiczne jak skutki globalnej wojny termojądrowej albo uderzenia w Ziemię asteroidy – prawdopodobny koniec naszej cywilizacji, a może i zagłada gatunku ludzkiego. Wielu ludzi uważa że już jest za późno, i nie ma sensu walczyć, bo nasz koniec jest już nieuchronny. Ale to nieprawda. Wciąż mamy szansę, pod warunkiem jednak, że walkę ze Zmianą Klimatu podejmiemy na serio.

Możemy – jak McKibben – nazwać tę walką III wojną światową. Możemy mówić też o wojnie z katastrofą klimatyczną lub – tu ukłon w stronę ruchu Extiction Rebellion – o buncie przeciwko wymieraniu.

Jeśli już jednak zgodzimy się, że sytuacja jest bardzo poważna i że faktycznie potrzebujemy takiej kwazi-wojennej mobilizacji, pojawia się pytanie jak miałaby ona w praktyce wyglądać?

Przemysł idzie na wojnę

Może więc najlepiej przypomnieć to, do czego nawiązują McKibben i Ocasio-Cortez. W największym skrócie: w latach 1941-45 najpotężniejsza na świecie gospodarka amerykańska została przestawiona na tory wojenne. Na przykład fabryki produkujące do tej pory samochody osobowe zaczęły produkować czołgi, działa, samoloty, okręty i inne rodzaje broni. A produkcję aut na rynek cywilny wstrzymano na całe cztery lata.

I w ogromnej mierze to właśnie potęga amerykańskiego przemysłu, a nie wyjątkowe męstwo czy przewaga techniczna Amerykanów sprawiły, że wygrali oni wojnę. Prawdą jest jednak – i trzeba to uczciwie przypominać – że Amerykanie, Brytyjczycy i ich zachodni sojusznicy (w tym Polacy) wygrali też, a może przede wszystkim dlatego, że główny ciężar wojny i związanych z tym gigantycznych strat przyjął na siebie (oczywiście nie dobrowolnie…) Związek Radziecki.

To samo powinno stać się dziś

Zarówno w USA, jak i w Unii Europejskiej, Japonii, Indiach, Chinach, a nawet w Brazylii i Rosji! I w każdym innym kraju na świecie. Tyle że zamiast sprzętu wojskowego powinniśmy dostarczać rozwiązania służące zmniejszeniu zużycia energii i jej bezemisyjne źródła. Powinniśmy też wstrzymać produkcję i budowę wszystkiego, co nie jest absolutnie konieczne dla naszej egzystencji i skutecznej walki ze Zmianą Klimatu.

Konieczna jest zmiana paradygmatu

Czy się to spodoba wciąż licznym wyznawcom neoliberalizmu, czy też nie, musimy też jak najszybciej zapomnieć raz na zawsze o absurdalnej i szkodliwej wizji ciągłego wzrostu gospodarczego mierzonego wyłącznie przez PKB. Musimy przestać myśleć w kategoriach „co się opłaca” – opłaca w obecnym systemie ekonomicznym, w którym najważniejszy jest zysk i koszt wyrażony w walucie typu dolar, euro, juan, złoty itd. I gdzie iluzja nieskończonych zasobów wraz z upartym ignorowaniem realności „kosztów zewnętrznych” w oczywisty sposób od lat pchają nas ku katastrofie. We wciąż obowiązującym, głęboko fałszywym i niemoralnym paradygmacie wszelkie próby ratowania ludzkości przez zagładą najwyraźniej po prostu się nie opłacają.

(Na przykład, na ostatnim szczycie G20 Donald Trump zaprzeczał, jakoby ignorował problem globalnego ocieplenia, ale stwierdził że podjęcie odpowiednich działań to już nie za bardzo wchodzi w grę, bo mogło by to zaszkodzić amerykańskiej gospodarce…)

Jedyne o co powinniśmy dziś pytać i na co patrzyć, to to czy wystarczy nam surowców, wykwalifikowanych pracowników, czasu i miejsca by zrealizować coś, co jest nam naprawdę potrzebne, konieczne do życia? I jaki będzie ślad węglowy każdego naszego przedsięwzięcia? Czy na pewno akceptowalny?

Podobieństw między próbami powstrzymania katastrofy klimatycznej a mobilizacją w obliczu wojny światowej jest więcej niż tylko konieczność zupełnej reorganizacji produkcji przemysłowej czy szerzej: gospodarki. Warto pójść tym tropem ciut dalej niż zrobił to McKibben w swoim oryginalnym tekście.

Klimatyczne „Lend-Lease” lub Plan Marshalla

Jeśli mielibyśmy konsekwentnie ciągnąć analogię z drugą wojną światową widzianą z perspektywy USA, to należało by też uruchomić współczesną wersję programu Lend-Lease. Były to dostawy amerykańskiego sprzętu wojennego, żywności i paliwa do ZSRR w czasie II wojny światowej, które bardzo pomogły Sowietom w odniesieniu zwycięstwa nad Niemcami.

Trzeba jak najszybciej zacząć pomagać w walce z globalnym ociepleniem krajom mniej zamożnym i gorzej rozwiniętym. Na przykład dostarczając do krajów rozwijających się technologie z branży OZE (panele fotowoltaiczne, wiatraki), urządzenia do elektrolizy wody czy też rozwiązania agrotechniczne. Lub know-how i zaplecze technologiczne niezbędne do produkcji takich urządzeń na miejscu. Choćby po to, by do wytwarzania energii elektrycznej kraje rozwijające się nie korzystały ze swoich złóż paliw kopalnych. Z punktu widzenia krajów rozwiniętych to przecież znacznie korzystniejsze niż mierzenie się z konsekwencjami dodatkowych emisji gazów cieplarnianych, prawda?

Ocasio-Cortez porównywała zresztą mobilizację w obliczu kryzysu klimatycznego nie tylko z mobilizacją w czasie II wojny światowej, ale też z Planem Marshalla.

Chodźmy jeszcze krok dalej. Poza marchewką powinien być i kij: na kraje odmawiające uczestnictwa w globalnej transformacji, czyli na te, które nie zmniejszają swojej emisji gazów cieplarnianych (czyli na te, które walczą po stronie przeciwnika!) powinna być wywierana zdecydowana presja ze strony reszty wspólnoty międzynarodowej. Być może nawet łącznie z groźbą interwencji zbrojnej?

Tu już może niebezpiecznie dryfujemy w stronę czegoś co z dzisiejszej perspektywy jest niestety czystą, oderwaną od rzeczywistości political fiction.

Pomijając już wątpliwości natury etycznej, trudno sobie wyobrazić taką interwencję zbrojną lub choćby straszenie nią w stosunku na przykład do Chin, Rosji czy Indii. Jednak tu i w każdym innym przypadku mogły by zadziałać ostre sankcje gospodarcze lub wręcz zupełny bojkot ekonomiczny.

Póki co, kraje rozwinięte wysyłają jednak do krajów rozwijających się raczej odpady niż pożyteczne technologie. Cła i wojna handlowa nie służą do karania za nadmierne emisje gazów cieplarnianych, ale ochronie własnych interesów. A jeśli Stany Zjednoczone, Francja lub Wielka Brytania grożą komuś interwencją zbrojną, to często z mało szlachetnych pobudek (kontrola nad złożami ropy naftowej i gazu ziemnego), a nie w celu ratowania nas wszystkich przed katastrofą klimatyczną.

Wreszcie, nie bardzo widać też, kto by miał być globalnym liderem w wojnie ze Zmianą Klimatu. USA pod rządami Donalda Trumpa? Wolne żarty! To trochę tak, jakby uczynić rzeźnika odpowiedzialnym za poszanowanie praw zwierząt. Unia Europejska, która nie potrafi nawet uzgodnić wspólnego stanowiska w sprawie własnej neutralności klimatycznej?

Chwilowo wychodzi na to, że najprędzej mogły by to być… Indie albo Chiny, ale to też, delikatnie rzecz ujmując, brzmi obecnie dość dziwacznie. Wróćmy więc do tego, co jest pewne. A pewne jest to, że

W walce ze Zmianą Klimatu konieczne są wyrzeczenia i ograniczenia.

Dokładnie tak, jak to miało miejsce w czasie II wojny światowej. McKibben przypomina na przykład, że w trakcie wojny znacznie częściej korzystano z transportu publicznego. Racjonowaniu podlegała benzyna, guma i wszystko, co miało znaczenie dla wysiłku wojennego.

Dla amerykańskich cywilów wojna wiązała się więc z pewnymi niedogodnościami, choć trudno uznać je za szczególnie dotkliwe. Zwłaszcza z punktu widzenia koszmaru okupacji w Polsce czy na Białorusi.

Amerykanie byli też zachęcani do zakładania przydomowych ogródków warzywnych, tzw. „ogrodów zwycięstwa”; do maja 1943 roku powstało ich 18 milionów, z czego 12 mln w miastach. Miały one nie tylko wymierny, znaczący wkład do produkcji rolnej, dostarczając ok. 40% amerykańskiej produkcji warzyw. Dały też wielu ludziom poczucie przydatności i realnego uczestnictwa w wysiłku wojennym.

W dużo większym stopniu trudy wojny ponieśli cywilni mieszkańcy Wielkiej Brytanii. Wprowadzono tam na przykład racjonowanie żywności (m. in. cukru i masła), oszczędzanie ciepłej wody, zaciemnienie miast i wiele innych mniej lub bardziej uciążliwych kroków i działań.

Paradoksalnie, racjonowanie żywności i zmiany w diecie wyszły zresztą Brytyjczykom na zdrowie.

A jak miałoby to wyglądać teraz?

Dobrze wiemy, że również w naszej obecnej sytuacji bardzo ważna jest zmiana diety, a szerzej: modelu produkcji żywności. Mniej mięsa, mniej produktów przywożonych z drugiego końca świata. To ze względu na emisję gazów cieplarnianych, choć nie powinniśmy zapominać też o kwestiach etycznych (np. cierpienie zwierząt), wylesianiu, erozji gleb, nadmiernym użyciu antybiotyków, zużyciu wody, zdrowotnych związanych z jedzeniem nadmiernych ilości mięsa i wielu innych. No i oczywiście mniej marnowania jedzenia.

Pomóc może tu też lokalna produkcja żywności w miastach. Co ciekawe, idea bardzo podobna do „ogrodów zwycięstwa” z czasów II wojny światowej powraca dziś pod nazwą agrihood.

Jednak nie od dziś wiadomo, że kluczowa jest transformacja energetyczna: odejście od paliw kopalnych – węgla, ropy i gazu ziemnego – jako źródeł energii dla naszych elektrowni, urządzeń grzewczych i pojazdów. I również nie od dziś wiadomo, że alternatywą dla paliw kopalnych są przede wszystkim odnawialne źródła energii (OZE) – głównie wiatr i słońce, wspomagane gdzie to tylko możliwe i celowe przez wodę (hydroenergetyka) i biomasę oraz energetykę jądrową.

Oczywiście, wiemy że łatwo nie będzie. Trzeba będzie też najprawdopodobniej zaakceptować i przyzwyczaić się do tego, że energia elektryczna czasem będzie tania, wręcz darmowa, ale czasem bardzo droga.

Bardzo ważna jest też zmiana naszych przyzwyczajeń, jeśli chodzi o przemieszczanie się, jak i zmiana samego systemu transportowego. Inaczej powinny wyglądać zarówno codzienne podróże z domu do pracy, jak i te dużo rzadsze, ale dużo dalsze i związane z większymi emisjami – na wakacje czy na konferencje na drugi koniec kontynentu albo i za ocean. Konieczne jest drastyczne ograniczenie korzystania z samochodów osobowych – zmiana 1:1 aut spalinowych na elektryczne niewiele by tu pomogła, nawet jeśli byłaby technicznie możliwa. I oczywiście konieczne jest równie radykalne ograniczenie podróży lotniczych.

Konieczna jest właściwie zmiana każdego aspektu naszego życia

Przede wszystkim zaś ograniczenie konsumpcji. Co podobnie jak Amerykanom i Brytyjczykom w czasie wojny może nam wyjść na zdrowie, zarówno fizyczne, jak i psychiczne. Choćby dlatego, że może nastąpić duża poprawa jakości tego, czym oddychamy i tego, co jemy.

Last but not least: konieczne jest też jak najszybsze rozpoczęcie usuwania dwutlenku węgla z atmosfery na możliwie dużą skalę, o czym jasno mówi IPCC. Wszelkimi sposobami, tymi bardziej naturalnymi, czy raczej tradycyjnymi (sadzenie lasów, a przede wszystkim zaprzestanie wylesiania), jak i bardziej złożonymi technologicznie i wymagającymi dużych nakładów energii.

Nie mamy już innego wyjścia

To wszystko brzmi radykalnie i dość fantastycznie, prawda? Zgoda. Ale jakie mamy inne wyjście? Bardzo prawdopodobną alternatywą dla tej niewątpliwie radykalnej i trudnej transformacji jest ni mniej, ni więcej tylko zagłada ludzkości.

Ktoś „twardo stąpający po ziemi” i „myślący realistycznie” może wyśmiać takie wizje i pomysły. Bo czy wielki biznes, wielkie międzynarodowe korporacje – zwłaszcza te branży paliw kopalnych – zgodzą się łaskawie i bez szemrania na tak radykalną zmianę paradygmatu, na ograniczenie swoich zysków?

Zapewne nie. Ale w czasie drugiej wojny amerykańscy przemysłowcy wbrew pozorom też nie za bardzo chcieli przestawienia gospodarki na tory wojenne. McKibben przypomina, że przynajmniej niektórzy wpływowi gracze (na przykład Henry Ford, znany z antysemickich poglądów i bardzo ceniony – z wzajemnością! – przez Adolfa Hitlera) starali się trzymać USA jak najdłużej z dala od wojny. Zostali jednak mniej lub bardziej łagodnie przymuszeni przez rząd USA do wzięcia na swoje barki części wysiłku wojennego. Gdyby się to nie udało, nasz kraj, jak i pewnie prawie cała Europa byłby do dziś częścią III Rzeszy.

Ale udało się, prawda? Więc dlaczego nie miałoby się udać i tym razem, i to nie tylko w USA?

Niech najbardziej winni spróbują choć częściowo naprawić szkody, jakie wyrządzili

Dziś to przymuszanie czy może raczej stanowczą zachętę można by zacząć od firm takich jak ExxonMobil, która to firma (a konkretnie Exxon, przed fuzją z Mobil) o konsekwencjach zmiany klimatu od dawna wiedziała, ale głęboko ukrywała tę wiedzę przed opinią publiczną. Na dobry początek ExxonMobil mógłby więc dla odmiany zająć się usuwaniem dwutlenku węgla z atmosfery.

Albo od firm z branży wydobycia paliw kopalnych, od lat finansujących różne negacjonistyczne instytucje i think-tanki, takie jak Heartland Institute, których jedynym zadaniem jest sianie kłamstw i wątpliwości na temat zmiany klimatu. Czyli w naszej wojennej analogii zacząć „konwersję na dobrą stronę mocy” od firm i instytucji, które działały lub wciąż działają na korzyść naszego największego wroga.

„Alternatywna historia”, czyli co by było, gdyby?

Wyobraźmy sobie jednak, że 80 lat temu sprawy potoczyłyby się nieco inaczej. I że Amerykanie zamiast produkować broń i walczyć zajmowaliby się beztroską konsumpcją i wypoczynkiem. A Wielka Brytania i Związek Radziecki praktycznie bez walki, lub tylko ją pozorując poddały się Niemcom, Włochom i Japończykom, pozwalając okupantom do woli dokonywać na sobie zbrodni wojennych czy wręcz eksterminacji. Brzmi nieco absurdalnie, prawda? Ale my właśnie tak się na razie zachowujemy.

Jesteśmy sojusznikami Zmiany Klimatu

Jest nawet jeszcze gorzej. Nie tylko nie walczymy z przeciwnikiem. Walczymy po jego stronie.
Toczymy samobójczą wojnę z klimatem, zamiast zacząć wreszcie na dobre walczyć ze zmianą klimatu. I praktycznie wszyscy w imię krótkowzrocznych korzyści sabotujemy konieczne działania.

Nie tylko Donald Trump, który wycofał USA z porozumienia paryskiego.

Również kolejne rządy Niemiec (uważanych za lidera transformacji energetycznej!) w dużej mierze pozorują walkę ze zmianą klimatu, z uporem godnym lepszej sprawy broniąc m. in. swojego przemysłu motoryzacyjnego czy zamykając wciąż sprawne elektrownie jądrowe przed węglowymi. Jednak to, że inni nie są idealni nie powinno być żadną wymówką (często używany argument „bo Niemcy”, „bo Chińczycy”, „bo Trump”) dla nas – dla polskich polityków i całego naszego społeczeństwa do unikania jak najszybszej i jak najbardziej szybkiej, głębokiej i powszechnej transformacji energetycznej!

Wróćmy jednak do naszych wojennych analogii. Po stronie wroga walczą też prezesi i zarządy wielkich koncernów naftowych podejmujący decyzję o poszukiwaniu nowych złóż ropy i gazu, często na terenach które jeszcze niedawno skuwał lód. A także politycy decydujący o budowie nowej elektrowni węglowej lub kopalni węgla kamiennego czy brunatnego. A jak nie budowie, to przedłużaniu życia istniejących. Wreszcie banki, finansujące takie inwestycje.

Ale próby powstrzymania nadciągającej katastrofy sabotuje też każda troskliwa matka, w najlepszej wierze odwożąca codziennie dziecko do szkoły lub przedszkola samochodem, a dwa razy do roku lecąca z całą rodziną na wakacje do jakiegoś mniej lub bardziej odległego i egzotycznego miejsca. I każdy właściciel domu jednorodzinnego, który zamiast go ocieplić woli np. kupić nowy samochód.

Dlaczego więc wciąż większość z nas walczy po niewłaściwej stronie?

Między innymi chyba właśnie ze względu na innego niż kiedykolwiek do tej pory przeciwnika. To już nie jeden lub co najwyżej kilka narodów, opętanych taką czy inną zbrodniczą ideologią. Teraz są nim procesy fizyczne i chemiczne zachodzące w atmosferze i oceanach, wraz ze wszystkimi ich dramatycznymi konsekwencjami dla życia na naszej planecie.

Zmiana Klimatu, albo jak kto woli: nadmiar gazów cieplarnianych w atmosferze to zdecydowanie nie jest wróg, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, ani nawet taki, którego można łatwo dostrzec.

Nie ma żadnych roszczeń ani celów politycznych, nie wyznaje żadnej religii ani nie służy żadnej ideologii. Nie zna litości ani okrucieństwa, a nasz los jest mu całkowicie obojętny. Ale jest dla nas wszystkich – dla całej ludzkości – największym, najpoważniejszym przeciwnikiem w całej historii naszego gatunku.

McKibben przypomina o czymś, o czym wolimy nie pamiętać, a czego większość z nas może nawet po prostu nie wie:
„Nasi liderzy przewidują coś, co francuscy stratedzy z okresu II wojny Światowej nazywali „guerre du longue durée” („długotrwałą wojną”), mimo że każdym nowy numer Science lub Nature pokazuje jasno: Zmiana Klimatu przygotowuje Blitzkrieg (…).”
To czego się dowiedzieliśmy i co zobaczyliśmy przez ostatnie trzy lata jasno pokazuje że nasza sytuacja jest jeszcze poważniejsza, jeszcze bardziej dramatyczna niż sądzono w roku 2015, kiedy McKibben pisał te słowa. Czasu na mobilizację i adekwatną odpowiedź mamy naprawdę bardzo, bardzo niewiele.
A skoro naszą odpowiedzią na kryzys klimatyczny ma być quasi-wojenna mobilizacja, i skoro mamy takim „wojennym” trybie żyć i działać, to dobrze by było też o tym problemie w adekwatny sposób informować. Co wciąż się niestety nie dzieje.

Jakub Jędrak

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly