ArtykulyPowiązania

Dlaczego MY mamy coś robić? Niech inni robią.

Co chwila w mediach i wypowiedziach w internecie pojawiają się myśli, dlaczego MY (w znaczeniu Polska lub Unia Europejska), mamy ograniczać emisje, bo to nie da redukcji emisji niezbędnych dla zapobieżenia niebezpiecznej zmianie klimatu, a emitujące najwięcej Chiny odpowiadają za ok. 1/4 całości emisji gazów cieplarnianych, USA 1/7, UE zaś z 1/10 emisji globalnych jest dopiero trzecia, a jeśli podzielić to na jej poszczególne kraje to są to małe procenty lub wręcz promile. Czemu mamy niszczyć nasze gospodarki bez szans na uratowanie klimatu?

No właśnie, dlaczego?

Po pierwsze, dlatego, że kraje odpowiadające raptem za pojedyncze procenty czy promile globalnych emisji, w sumie emitują ich większość. Jak więc każdy z tych krajów zaaplikuje sobie rozumowanie w duchu „eee tam… moje działania mają marginalne znaczenie”, kolektywnie zagwarantujemy sobie globalne zbiorowe samobójstwo. Jeśli przyjęlibyśmy za dobrą monetę argument, że „nie ma co działać, bo nasze działanie to kropla w morzu”, to nawet najwięksi emitenci zaczną rozbijać swoje emisje na malutkie cząstki, twierdząc, że każda z nich sama w sobie nie ma szczególnego znaczenia, więc można z nią nic nie robić.

Po drugie, dlatego, że o skali globalnego ocieplenia decydują nie chwilowe emisje, lecz emisje skumulowane, a tu świat Zachodu ma per capita największe „osiągnięcia” i największą odpowiedzialność. Przez dekady rozbudowywaliśmy naszą infrastrukturę dzięki energii pozyskiwanej ze spalania paliw kopalnych, przy okazji traktując atmosferę jak darmowy ściek dla naszych kominów i rur wydechowych. To nasza odpowiedzialność. Nie możemy powiedzieć, że „my jesteśmy za biedni” i równocześnie wymagać działań od innych, szczególnie krajów Globalnego Południa, gdzie ludzie często nie mają nawet dostępu do prądu, żeby nie robiły tego, co my robiliśmy przez dziesięciolecia – musimy dać przykład.

Po trzecie, to my mamy technologię i środki, pozwalające na stworzenie alternatyw dla dotychczasowego wysokoemisyjnego modelu energetyczno-gospodarczego. To my – świat Zachodu – go stworzyliśmy, a inni go naśladują. To my dysponujemy środkami, technologią i organizacją dającą szansę na stworzenie alternatyw. W swoim czasie, gdy Duńczycy czy Niemcy stawiali pierwsze farmy wiatrowe i fotowoltaiczne, były to drogie i nieefektywne technologie – ale dzięki ich inwestycjom i związanym z nimi postępem technologii i efektem skali stały się dziś najtańszymi źródłami energii na świecie. Dzięki temu Indie zrezygnowały ze stawiania setek nowych elektrowni węglowych, bo taniej jest dostarczać mieszkańcom prąd z paneli fotowoltaicznych (w strefie zwrotnikowej nie ma dużego problemu zmian nasłonecznienia w cyklu pór roku, wystarczy magazynowanie prądu w akumulatorach na kilka godzin).

Po czwarte, przeprowadzając transformację energetyczną faktycznie będziemy musieli wdrożyć zmiany: będziemy wygaszać górnictwo z jego miejscami pracy, inwestować w zeroenergetyczne budownictwo, zastępować samochody prywatne transportem zbiorowym i rowerami, ograniczać jedzenie mięsa i produkcję krótko żyjących i nienaprawialnych lub wręcz z zasady jednorazowych rzeczy i wprowadzać wiele innych, dla wielu osób niepożądanych zmian. Ale te zmiany to nie koniec świata. Alternatywą jest koniec świata. I koszt tego scenariusza byłby nieporównywalnie większy od kosztu działań – nie tylko w pieniądzach, ale też cierpieniach i życiu ludzi.

Po piąte, nasza cywilizacja w ponad 80% opiera się na energii z paliw kopalnych. To dzięki nim działają elektrownie, przemysł, transport, rolnictwo i inne sektory gospodarki – zawdzięczamy im bezprecedensowy z perspektywy historycznej dobrobyt. Jednak są to zasoby nieodnawialne, które wyczerpujemy setki tysięcy razy szybciej, niż się odtwarzają. Jeśli rację mieliby ci, którzy twierdzą, że nie da się zbudować systemu energetycznego cywilizacji uprzemysłowionej bez paliw kopalnych, to co czekałoby naszą cywilizację, gospodarkę i dobrobyt po ich wyczerpaniu? Krach. Musimy więc – i to jak najszybciej – wykazać się innowacyjnością i stworzyć system energetyczny radzący sobie bez paliw kopalnych. To nasza polisa ubezpieczeniowa.

Po szóste, mówienie o „niszczeniu gospodarki” w kontekście transformacji energetycznej jest już zupełnie nie na miejscu. Koszt inwestycji jest zbliżony, a korzyści uboczne olbrzymie (np. Bank Światowy, 2018, Światowa Komisja ds. Gospodarki i Klimatu, 2018). Opierając się na lokalnej i efektywnie wykorzystywanej energii odnawialnej przestajemy kupować ropę, gaz i węgiel za dziesiątki miliardów rocznie, poprawiając nasz bilans handlowy i bezpieczeństwo energetyczne. Podnosimy jakość życia na wiele sposobów: pozbywamy się zanieczyszczeń powietrza, ograniczamy ubóstwo energetyczne i poprawiamy zagospodarowanie przestrzenne. Tworzymy setki tysięcy nowych miejsc pracy w przyszłościowych innowacyjnych sektorach z wielkim potencjałem eksportowym. Nie tylko ratujemy nasz świat, ale też podnosimy przy tym jakość naszego życia, tworzymy miejsca pracy i wzmacniamy gospodarkę. Bez wątpienia nie jest to koniec świata! I nie traćmy z oczu tego, że alternatywą jest koniec świata.

Marcin Popkiewicz

Post Scriptum: W czerwcu 2019 roku Polska zablokowała na szczycie Unii Europejskiej uzgodnienie celu neutralności klimatycznej (zero emisji CO2 netto) do 2050 roku, twierdząc, że „potrzebne są działania globalne”, więc nie ma sensu, żeby Unia wychodziła z ambitniejszym planem redukcji emisji. Jakie głosy podniosły się na to w Chinach? Zgadliście: w ochronie klimatu konieczne są działania globalne, a skoro Unia Europejska, która emituje dużo dłużej i na osobę więcej niż Chińczycy, nie zamierza podnosić ambicji ochrony klimatu, to dlaczego niby mają to robić Chiny? Zatem Polska – nieproporcjonalnie do swojej wagi, „ledwie” 1 proc. globalnych emisji – wpłynęła na globalną politykę, paraliżując ją. Zrobiliśmy w ten sposób nieproporcjonalnie wiele złego.

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly