ArtykulyPowiązania

Węgiel – polski czarny skarb (cz. 5/5)

Nasz opór wobec transformacji energetycznej uzasadniamy posiadaniem wielkich złóż taniego węgla, stanowiącego podstawę naszej taniej produkcji energii i bezpieczeństwa energetycznego. Polska węglem stała, stoi i długo stać będzie, mówimy. Owszem, kiedyś mówienie o tanim polski węglu miało rację bytu, ale to było w minionej epoce, w której niestety wciąż żyje jeszcze wielu polskich decydentów.

Część 1: Węglowa obfitość

Część 2: Węglowa czarna dziura

Część 3: Koszty uboczne

Część 4: Jeszcze więcej kosztów ubocznych

Cz. 5 Gdy jesteś w dziurze, przestań kopać

Nasz tani polski węgiel jest droższy od tego z zagranicy, nawet kiedy jest na wiele sposobów hojnie dotowany przez budżet państwa (znaczy nas, podatników), a koszty zdrowotne i środowiskowe są zamiecione pod dywan. Gdybyśmy uczciwie doliczyli do ceny węgla koszty pomocy publicznej (łącznie z takimi jej formami, jak zielone certyfikaty za energię odnawialną trafiające do koncernów węglowych czy sztuczne ceny zakupu węgla), koszty emerytur dla młodych górników, koszty pompowanej do wód gruntowych solanki, walących się kwartałów Bytomia, zatrutego powietrza, gleby i wody, wtedy okazałoby się, że tania energia z węgla jest jakieś trzy razy droższa, niż wydaje się na pierwszy rzut oka.

Obietnice naszych rządzących, że „zapewnią konkurencyjność polskiego węgla, zablokują tani niskiej jakości węgiel z importu, poprawią inwestycje w bezpieczeństwo wydobycia, a przy tym nikogo nie zwolnią i nie ograniczą płac” są po prostu niemożliwe do spełnienia i wzajemnie wykluczające się.

Być może politycy mówiąc o tym, że węgiel jest naszą przyszłością sami w to wierzą? Dążąc do ograniczenia importu węgla z Rosji, Ministerstwo Gospodarki zleciło Instytutowi Chemicznej Przeróbki Węgla w Zabrzu opracowanie norm, blokujących import rosyjskiego węgla, a promujących polski. Nie udało mu się. Dla ekspertów to, że jest to zadanie niewykonalne, było oczywiste od samego początku. Jak stwierdził dr hab. Piotr Sobolewski, dyrektor IChPW: „Nie ma takich parametrów technicznych, które pozwoliłyby wyeliminować węgiel rosyjski i nie uderzałyby jednocześnie w polski” . Z kolei dla polityków, karmionych przez koncerny węglowe opowieściami o nieuczciwej konkurencji niskiej jakości węgla z Rosji było to zaskoczenie.

Co zrobił IChPW? Dla cynicznych obserwatorów sceny politycznej może to wydawać się dziwne, ale jako organizacja ekspercka IChPW postanowił opracować po prostu normy ekologiczne dla węgla spalanego w gospodarstwach domowych, szkołach i szpitalach proponując, żeby węgiel spalany w gospodarstwach domowych miał nie więcej niż 0,6 proc. siarki i 10 proc. popiołu. To i tak łagodne normy. Dotychczas (od dekady) norm nie było – można było sobie legalnie palić nawet mułem węglowym (to w zasadzie odpady powydobywcze, nie zasługujące na nazywanie ich węglem), przez co mamy w Polsce najgorsze powietrze w Europie i corocznie dziesiątki tysięcy przedwczesnych zgonów powodowanych zanieczyszczeniami powietrza.

W sumie wprowadzenie norm postulowanych przez IChPW byłoby bardzo logiczne, bo piece w gospodarstwach nie są wyposażone w elektrofiltry i inne zaawansowane instalacje oczyszczania spalin. Rzecz jasna, projekt rozporządzenia wywołał prawdziwą burzę w branży. Nic dziwnego, bo nasze kopalnie sprzedają co roku blisko milion ton mułu węglowego na opał. Najostrzej zaprotestowały Bogdanka i Tauron, które sprzedają węgiel najniższej jakości i które takim rozporządzeniem zostałyby wykoszone z rynku detalicznego. „Pragniemy z dużą stanowczością zaprotestować“ – czytamy w piśmie Tauron Wydobycie. „Węgiel z zakładów Tauron Wydobycie zostanie praktycznie w całości wyeliminowany z rynku (…) Wprowadzenie wymagań jakościowych na proponowanym poziomie stanowić będzie z jednej strony utratę możliwości sprzedaży w najbardziej dochodowym sektorze rynku, a z drugiej wręcz możliwość zwiększenia sprzedaży węgla z importu“.

Bardzo podobne w treści pismo wystosowała Bogdanka. „Naszym zdaniem proponowany w projekcie rozporządzenia zakres jakościowy zdecydowanie odbiega od struktury produkcyjnej większości krajowych producentów i prowadzi do wyeliminowania ze sprzedaży na rynku węgla opałowego produktów takich spółek jak Lubelski Węgiel Bogdanka S.A., Tauron Wydobycie S.A. oraz największych kopalni Kompanii Węglowej S.A. (kopalnie Piast i Ziemowit). Pragniemy jeszcze raz zaznaczyć, że wprowadzenie w projekcie rozporządzenia wymagań jakościowych dla rynku węgla opałowego na proponowanym przez Państwa poziomie, spowoduje zasadnicze ograniczenie możliwości sprzedaży w tym dochodowym sektorze dla wyżej wymienionych spółek krajowych i paradoksalnie będzie prowadziło do zwiększenia sprzedaży węgla z importu – wbrew wielokrotnie deklarowanym intencjom Ministerstwa Gospodarki“. Obie spółki proponują zwiększenie dopuszczalnej zawartości siarki do 1,2%, a Tauron chciałby dopuszczenia popiołów w ilości nawet 14%.

Poświęciliśmy sporo miejsca kwestii opłacalności „polskiego taniego paliwa przyszłości”, żeby wreszcie rozwiać ten mit. Budując kolejne elektrownie węglowe lub choćby modernizując stare, na długie dekady konserwujemy swoje uzależnienie od węgla – do tego od węgla z importu. Owszem, od węgla jesteśmy uzależnieni i musimy przyznać, że wciąż jesteśmy „Węglandią”. Ale to, że nią byliśmy, jesteśmy i jeszcze czas jakiś będziemy, nie znaczy, że tak ma być zawsze. Nawet przy zdecydowanej i szybkiej transformacji systemu energetycznego i ciepłownictwa, odchodzenie od węgla będzie trwało 20-30 lat. A więc te kopalnie, które mogą opłacalnie (czyli jedynie z „wielkim” a nie „astronomicznym” wsparciem pieniędzmi podatników) wydobywać węgiel, niech go wydobywają, na ile im tego węgla starczy (20 lat? 30 lat?). Górnicy przechodzą na emeryturę po 25 latach pracy pod ziemią – nikogo więc nie zwalniajmy, niech pracują aż do emerytury – po prostu nie zatrudniajmy nowych. W ten sposób do lat 40. obecnego stulecia łagodnie wygasimy wydobycie. Takie podejście może spotkać się nawet z akceptacją (często zresztą leciwych) działaczy związkowych.

Jeśli uważasz, że sytuacja polskiego węgla nie może być aż tak zła, oddajmy głos Mirosławowi Tarasowi, prezesowi Kompanii Węglowej, który na konferencji „Górnictwo 2014” w listopadzie 2014 roku powiedział m.in.:

„Ja mam 400 milionów majątku, a generuję stratę 150 milionów miesięcznie. Za dwa miesiące powinienem złożyć wniosek o likwidację upadłościową. (…) Zachowujemy się jak upadły szlachcic wyprzedający srebra rodowe. (…) Jeśli nie zdecydujemy się albo na oficjalne wspieranie górnictwa polskiego z budżetu Państwa, albo po prostu na cięcie piłą tego górnictwa, to nie ma szans na to, żeby nie było w tym górnictwie wstrząsów. (…) Nie ma zgody w społeczeństwie polskim na dotowanie górnictwa, także górnictwa z energetyką. (…) Czy mam siedzieć na ławie oskarżonych przed społeczeństwem za to, że zamknąłem 5 kopalń i zwolniłem 15 tysięcy ludzi, czy mam siedzieć za to, że nie gospodaruję we właściwy sposób kopalnią, bo fedruję węgiel z 40-złotową stratą [na tonie], czy na ławie oskarżonych mają siedzieć menedżerowie koncernów energetycznych za to, że kupują za drogi węgiel Polski? (…) Prawo UE nie dopuszcza pomocy publicznej dla górnictwa, chyba że na likwidację. (…) Zostanie na Śląsku 4 albo 5 kopalń fedrujących węgiel rentownie. (…) Dłuższej perspektywy jak 15-letniej, dla polskiego węgla nie widzimy.”

Mirosław Taras publicznie szczerze powiedział, jak sprawy z naszą „przyszłością energetyczną” stoją. Nie spodobało się to lobby górniczemu i kilka dni później wyleciał ze stanowiska. Wyglądało zresztą na to, że miał nic przeciwko temu, bo pozostając na stanowisku prezesa, mógłby wylądować na ławie oskarżonych – w zależności od podejmowanych decyzji mógłby tylko znaleźć się tam na podstawie różnych paragrafów. Podobnie, kiedy Krzysztof Kilian, prezes PGE, nie chciał budować nowych bloków węglowych w elektrowni Opole, argumentując, że to nieopłacalna dla spółki inwestycja, został zwolniony z pracy i zastąpiony spolegliwym wykonawcą zleceń realizujących postulaty lobby energetycznego polityków.

Krótko mówiąc, polski węgiel był ważnym źródłem energii i dawał miejsca pracy od XIX wieku aż do teraz, ale widać, że stopniowo należy tworzyć miejsca pracy gdzie indziej. Rząd zadaje złe pytanie: „Jak utrzymać miejsca pracy w nierentownych kopalniach”. Tymczasem właściwe pytanie powinno brzmieć: „Jak zapewnić przyszłościowe miejsca pracy na Śląsku”. Zamiast co roku topić miliardy podatników w utrzymaniu gałęzi przemysłu z minionej epok znacznie mądrzej byłoby skierować te pieniądze na tworzenie innowacyjnych, czystych i bezpiecznych miejsc pracy. Jeśli gdzieś jest przyszłość naszej gospodarki, to nie w kopaniu coraz głębszych szybów kopalni i większych dziur w ziemi.

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly