ArtykulyPowiązania

Węgiel – polski czarny skarb (cz. 2/5)

Nasz opór wobec transformacji energetycznej uzasadniamy posiadaniem wielkich złóż taniego węgla, stanowiącego podstawę naszej taniej produkcji energii i bezpieczeństwa energetycznego. Polska węglem stała, stoi i długo stać będzie, mówimy. Owszem, kiedyś mówienie o tanim polski węglu miało rację bytu, ale to było w minionej epoce, w której niestety wciąż żyje jeszcze wielu polskich decydentów.

Część 1: Węglowa obfitość

Cz. 2 Węglowa czarna dziura

Kopalnia w Kazachstanie

Ilustracja 1. Wydobycie węgla w kopalni odkrywkowej w Kazachstanie. Źródło.

Poproszę o chwilę refleksji – gdzie wydobycie węgla jest tańsze: w kopalni odkrywkowej na zdjęciu powyżej, czy metodą ścianową na głębokości ponad 1000 metrów na zdjęciu poniżej?

Wydobycie węgla

Ilustracja 2. Wydobycie węgla w kopalni na Śląsku. Źródło KW SA.

Oczywiście w tej pierwszej: typowy koszt wydobycia węgla stamtąd to kilkanaście dolarów za tonę; w tej drugiej nawet cena 100 dolarów za tonę to często zbyt mało. To drugie zdjęcie przedstawia kopalnię na Śląsku. Nic dziwnego, że taniej jest wykopać węgiel w Rosji, Kazachstanie czy USA, przywieźć do Polski i zrzucić przed bramą kopalni (z godziwymi marżami po drodze), niż wydobyć tę samą ilość węgla w śląskiej kopalni, nawet po kosztach. Właśnie podsumowaliśmy najkrócej, jak to możliwe, problemy polskiego górnictwa i spółek węglowych.

Tymczasem słyszymy od lat, że „Polska węglem stoi, stała i stać będzie, a tani węgiel to nasza gwarancja taniego prądu i bezpieczeństwa energetycznego”. Z tego też głównie powodu opieramy się unijnej polityce energetyczno-klimatycznej, priorytetowo traktującej odchodzenie od paliw kopalnych.

Sytuacja wymaga od nas chwili refleksji. Jak zwykle najpierw eksploatuje się złoża najłatwiejsze i najtańsze w eksploatacji, a następnie te gorsze i droższe. Węgiel w Polsce wydobywa już od dawna (na Śląsku od końca XVIII wieku) i nie jesteśmy wyjątkiem od tej reguły – łatwiejsze złoża węgla już wydobyliśmy i musimy sięgać po coraz trudniejsze. Owszem, kiedyś mieliśmy dobre złoża, ale to już historia – coraz bardziej ewidentne staje się, że skrobiemy dno beczki.

Technicznie rzecz biorąc, obecne rezerwy węgla (stanowiące 0,9% rezerw światowych) przy obecnym poziomie zużycia wystarczyłyby nam na około 60 lat. Jednak tego, co można opłacalnie wydobyć, mamy znacznie mniej – w dotyczącym Polski raporcie z 2011 roku IEA zauważa, że „zasoby węgla kamiennego nadające się do wydobycia, dostępne z istniejących kopalni, zmniejszają się bardzo szybko. Wydobycie węgla kamiennego może znacznie zmniejszyć się do 2030 roku. Również produkcja węgla brunatnego gwałtownie spadnie do 2030 roku i należy spodziewać się niedoborów, począwszy od 2015 roku”. Jesteśmy już importerem węgla netto, przy czym głównie dlatego, że nasz węgiel jest niekonkurencyjny w wydobyciu.

A wszystko to pomimo oszczędzania na inwestycjach (ewentualne nadwyżki wypracowane przez nieliczne rentowne kopalnie – w Kompanii Węglowej pod koniec 2014 roku była to tylko jedna z piętnastu , są przeznaczane na utrzymanie przy życiu pozostałych nierentownych kopalni) i bezpieczeństwie pracy (o czym co jakiś czas przypominają wybuchy metanu w kopalniach i raporty górników, że czujniki metanu, aby ich alarmy nie przeszkadzały w pracy, są celowo zaklejane lub wieszane pod nawiewem świeżego powietrza). A nawet pomimo potężnych dotacji do górnictwa – w ostatnim ćwierćwieczu w wysokości 170 mld złotych bezpośrednio i ignorowanie kosztów zewnętrznych (czyli zdrowej zasady „zanieczyszczający płaci”) w wysokości 400-700 mld zł.

Koncernom węglowym zalegają na hałdach miliony ton drogiego i niskiej jakości niechcianego przez rynek węgla, a długi rosną (według stanu na drugą połowę 2014 r. zadłużenie naszych koncernów węglowych to już 13 mld zł). Biorąc pod uwagę, że płace to zwykle ponad połowa całości kosztów (w Kompanii Węglowej ponad 60%) [x], można by je oczywiście zmniejszyć, ograniczając zatrudnienie i pensje, wywindowane kilka lat temu podczas okresu rekordowo wysokich cen węgla. Nie zgadzają się na to jednak górnicze związki zawodowe, nie dopuszczając nawet myśli o redukcjach zatrudnienia i pensji, bijąc się też o utrzymania barbórkowego, „czternastek”, piórnikowego, dopłat do dojazdów, deputatów i innych bonusów (oczywiście, praca górnika dołowego jest pracą bardzo ciężką i niebezpieczną i trudno oczekiwać, żeby ktoś chciał ją wykonywać za 2000 brutto). No i oczywiście łożenia na (nie generujących dochodów) związkowców (których utrzymanie w trzech największych spółkach węglowych kosztuje 40 mln zł rocznie).

Sytuacja naszych węglowych kolosów – Kompanii Węglowej S.A czy Katowickiego Holdingu Węglowego jest bardzo trudna, mają poważne problemy z płynnością, a kontrahentom płacą z opóźnieniem. Ich ceny węgla są niekonkurencyjne, spółki nie są w stanie wygrywać przetargów i węgiel trafia na zwały, na których już się ledwo mieści. Sprywatyzowane spółki energetyczne i prywatne składy z węglem kupują zaś lepszy i tańszy węgiel z importu.

Nie, nie pomyliłem się. Nasz węgiel nie tylko jest droższy, ale jest też niższej jakości. Wartość opałowa polskiego węgla energetycznego jest niższa od wartości opałowej węgla importowanego z Rosji i innych krajów. Do tego zasiarczenie polskiego węgla energetycznego, przeznaczonego do sprzedaży krajowej jest blisko dwukrotnie wyższe od tego w węglu rosyjskim. Pod względem ilości popiołu polski węgiel również przegrywa – średnia wartość zapopielenia sprzedawanego w kraju węgla energetycznego również jest prawie dwukrotnie większe niż węgla rosyjskiego.

Nic dziwnego, że na zwałach kopalnianych, jak Śląsk długi i szeroki, piętrzą się miliony ton węgla.

Jako odbiorcy węgla ze spółek z udziałem skarbu Państwa pozostają więc zakłady energetyczne z udziałem Skarbu Państwa. Oczywiście również one domagają się obniżek cen węgla i dostosowania ich do cen światowych. W tak ciekawej konfiguracji z tym samym właścicielem po obu stronach negocjacje nie mają rzecz jasna podłoża biznesowego, lecz polityczne. pomysł rządowy idzie w kierunku zmuszenia firm energetycznych do takiego czy innego dofinansowywania kopalni.

Pierwszy pomysł polega na połączeniu firm energetycznych i kopalni. W takim wariancie nie tylko zyski firm energetycznych zasypałyby deficyt kopalni, ale też na długie lata zakonserwowana zostałaby węglowa rzeczywistość naszej elektroenergetyki. Byłoby to pójście pod prąd rysujących się w energetyce europejskiej trendów, na inwestycjach w OZE koncentrują się już bowiem nie tylko małe firmy, lecz także wielkie korporacje. Największy niemiecki koncern energetyczny Eon zdecydował się skoncentrować w przyszłości na odnawialnych źródłach energii, wydzielając wręcz z siebie spółkę zajmującą się produkcją energii elektrycznej z gazu, węgla i atomu i pozbywając się w ten sposób nieperspektywicznych aktywów.

Drugim pomysłem jest zmuszenie firm energetycznych do podpisania długoterminowych kontraktów na dostawy węgla ze śląskich kopalni po cenach dużo wyższych od rynkowych. Inaczej mówiąc, konsumenci w cenie prądu, podatnicy i mniejszościowi akcjonariusze firm energetycznych mieliby zrzucić się na nierentowne kopalnie.

Oczywiście nie ma żadnych rynkowych przesłanek do podwyżki – energetycy duszą się od nadmiaru węgla, i do zwałów leżących na hałdach kopalni trzeba jeszcze doliczyć ogromne zapasy w elektrowniach. Rzecz jasna, wielkie firmy energetyczne (PGE, Tauron, Enea i Energa) nie palą się do tak „świetnego” biznesu. Choć ich większościowym udziałowcem jest skarb państwa, to jednak są spółkami giełdowymi i nie uśmiecha im się płacenie za węgiel powyżej cen rynkowych. Takie pomysły wywołują poza tym wściekłość mniejszościowych akcjonariuszy.

Gdyby zaś kontrolowane przez skarb państwa firmy energetyczne zostały jednak zmuszone do poniesienia kosztów ratowania kopalni, ich pozycja konkurencyjna względem pozostałych firm energetycznych, takich jak francuskie EDF czy GDF Suez uległaby (oględnie mówiąc) pogorszeniu. Firmy te będą przecież kupować znacznie tańszy węgiel z importu, mogłyby więc sprzedawać tańszy prąd i wygrywać konkurencję z państwowymi firmami.

Firmy energetyczne tak czy inaczej czeka okres wielkich inwestycji w nowe źródła prądu i sieci, na co nie mają wystarczających pieniędzy i będą musiały finansować je z pomocą kredytów. Ostatnie, czego potrzebują, to zmuszenie ich do pełnienia roli sponsora nierentownego górnictwa.

Nasz rząd twardo walczy o tańszy gaz, bo „tania energia jest dobra dla gospodarki”. Jednocześnie walczy o drogi prąd z węgla. Jak Kalemu ukraść krowę, to źle. Jak Kali ukraść krowę, to dobrze.

Zamknięcie nierentownych kopalni spowodowałoby też załamanie się wydobycia. I tak już teraz widzimy, że wydobycie spada szybciej od niedawnych prognoz, a zamiast eksporterem węgla nasz kraj stał się jego importerem – co przy wysokich (i szybko rosnących) kosztach wydobycia w Polsce nie powinno zresztą dziwić. Prognoza Ministerstwa Gospodarki pt. „Strategia działalności górnictwa węgla kamiennego w Polsce w latach 2007–2015” przewidywała, że w 2011 roku import węgla kamiennego do Polski wyniesie 5 mln ton – w rzeczywistości wyniósł blisko 15 mln ton. Krajowe wydobycie w 2011 roku zakładano na poziomie 97,5 mln ton, a kopalnie wydobyły 76,4 mln ton – ponad 20 mln ton mniej!

Formalnie rzecz biorąc analiza bilansowych zasobów geologicznych węgla kamiennego wygląda jak róg obfitości – mamy 48 500 mln ton w złożach zagospodarowanych i niezagospodarowanych. Jest to jednak tylko „księgowy” rejestr o czysto teoretycznych parametrach złoża. Wiele szczegółowych opracowań wskazuje, że w 2030 roku w Polsce czynnych będzie jeszcze 12 kopalń, których maksymalna zdolność wydobywcza nie przekroczy 47 mln ton.

W latach 1990–2011 wydobyto w Polsce 2365 mln t węgla kamiennego, a ubytek w geologicznych zasobach bilansowych wyniósł 17 000 mln ton. Zatem stopień wykorzystania tych zasobów wynosi 13,9%. Inaczej rzecz ujmując – wydobycie jednej tony węgla wiązało się ze stratą 7,2 ton w geologicznych zasobach bilansowych. Główną przyczyną wysokich strat w eksploatowanych złożach jest ścianowy system eksploatacji, który umożliwia w miarę rentowne wydobycie, ale i generuje wysokie straty w zasobach. Powszechność ścianowego systemu eksploatacji odzwierciedla podstawową sprzeczność polskiego górnictwa, to jest dążenie do rentownego wydobycia kosztem niedostatecznej ochrony zasobów. Zalety tego systemu (duża produkcja, wysoka wydajność i względnie bezpieczne warunki pracy) osłabiane są wadami (generowanie wysokich strat w zasobach, związane z formowaniem ściany wydobywczej o odpowiednio dużej powierzchni i kształcie geometrycznym). Pozostałości parcel po nadaniu im geometrycznego kształtu ścian wydobywczych, jako tzw. resztówki, zaliczane są do strat.

Obszerny raport NIK z roku 2011 „Informacja o wynikach kontroli bezpieczeństwa zaopatrzenia Polski w węgiel kamienny ze złóż krajowych”, stwierdza, że przy obecnym tempie wydobycia węgla kamiennego w Polsce, obecnie eksploatowanych oraz wytypowanych do eksploatacji złóż wystarczy do 2035 roku. Wskazuje też, że wydobycie węgla kamiennego w Polsce nosi cechy gospodarki rabunkowej. Raport ten nie uwzględnia konkurencji tańszego, importowanego węgla, czyli sytuacji zmuszającej do wyboru: albo chronimy krajowe złoża, albo wydobywamy jak najtaniej. W pierwszym przypadku trzeba by dotować wydobycie lub zaprzestać wydobycia (jak to zrobiły Niemcy i Wielka Brytania). W drugim przypadku wybiera się pokłady grube i płytko zalegające, ale wydobywana jest tylko niewielka część węgla ze złoża.

Dylemat górnictwa można łatwo zrozumieć patrząc na poniższy schemat.

Można optymalizować pod kątem dwóch parametrów, ale kosztem trzeciego. Jeśli chcemy, żeby wydobycie było tanie i przebiegało bezpiecznie, będziemy eksploatować najlepsze fragmenty złoża, ignorując gorsze. Jeśli chcemy dobrze wykorzystać złoże i zrobić to bezpiecznie, musimy liczyć się z wysokimi kosztami. Jeśli zaś chcemy, żeby wydobycie było tanie i złoże było dobrze wykorzystane, co roku setki górników będą ginąć pod ziemią (z drugiej strony, godzimy się z tym, że zanieczyszczenia powietrza zabijają kilkadziesiąt tysięcy Polaków rocznie, więc może te dodatkowe kilka procent ofiar węgla rocznie uznamy za akceptowalny koszt uboczny taniego paliwa?).

W świetle powyższych faktów trudno znaleźć podstawy optymizmu co do „ogromu zasobów”, demonstrowane przez niektórych ekspertów związanych z branżą górnictwa węgla kamiennego. Nadzieje tych ekspertów na możliwość wydobywania w przyszłości węgla z głębokości poniżej 1000 m, wiążą się z wieloma problemami. Przy eksploatacji głęboko położonych zasobów potęgują się zagrożenia naturalne, a skuteczne przeciwdziałanie tym zagrożeniom znacznie zwiększa koszty, obniżając bieżącą rentowność wydobycia. W ocenie NIK niecelowe jest ponoszenie wysokich nakładów inwestycyjnych na udostępnienie głęboko położonych zasobów w sytuacji, gdy w minimalnym stopniu eksploatowane są już udostępnione pokłady cienkie. Poniżej 1000 m głębokości wzrasta przede wszystkim zagrożenie metanowe, termiczne (co 33 m temperatura wzrasta o 1°C), pożarowe i groźba tąpnięć. Na takich głębokościach występuje też szkodliwy dla ludzi mikroklimat, który osłabia percepcję i koncentrację pracowników, a przez to powoduje spadek efektywnego wykorzystania czasu pracy i wydajności oraz zwiększa ryzyko zaistnienia nieszczęśliwych wypadków, czy nawet katastrof górniczych. Przeciwdziałanie tym zagrożeniom powoduje znaczny wzrost kosztów eksploatacji, bez zapewnienia dostatecznie bezpiecznych warunków pracy.

Mówi się też dużo o węglu brunatnym jako o najtańszym paliwie i przyszłości naszej energetyki. Jego zaletą jest położenie na niewielkiej głębokości i możliwość wydobycia metodą odkrywkową.

Wydobycie węgla w kopalni Bełchatów

Ilustracja 3. Wydobycie węgla w kopalni Bełchatów. Z jednej strony to też odkrywka, jak na ilustracji 1, ale z drugiej… porównaj kolor węgla. Nasz węgiel to węgiel brunatny – o znacznie niższej kaloryczności i wyższym zasiarczeniu niż wydobywany odkrywkowo w innych krajach węgiel kamienny . Nie opłaca się go nigdzie wozić, sens ma jedynie wykorzystywanie na miejscu.

Jednak tutaj sytuacja również wygląda nieciekawie. Do 2030 roku wydobycie węgla z obecnie zagospodarowanych złóż spadnie o 80%, a do 2040 roku do zera. Spośród rozpoznanych w Polsce złóż znaczenie ekonomiczne w następnych dziesięcioleciach mogą mieć tylko złoża rejonów Gubin-Brody i Legnica–Lubin–Ścinawa. Złoża te znane są od dawna, a możliwości wydobywania z nich węgla przyglądano się już w czasach komunizmu. Jednak nawet w tamtych czasach, kiedy to betonizacja kraju i dymiący komin fabryczny na każdym rogu były synonimem postępu, eksploatację tych złóż uznano za zbyt szkodliwą i bezsensowną. To złoża o małej grubości (co oznacza, że aby wydobyć określoną ilość węgla trzeba rozkopać wielki obszar), niskiej jakości, położone w gęsto zaludnionych terenach. Ich uruchomienie oznaczałoby nie tylko katastrofę środowiskową na wielką skalę, ale też wysiedlenie dziesiątek tysięcy mieszkańców gmin z terenów mających stać się odkrywką. Nie wysiedlimy oczywiście mieszkańców Legnicy czy Lubina – byłoby to zbyt kontrowersyjne społecznie, a odszkodowania sięgnęłyby zaporowych kwot, ale ich mieszkańcy zamiast pól, sadów, jezior i lasów mieliby za miastem ciągnącą się dziesiątkami kilometrów kwadratowych pylącą odkrywkę, do której dodatkowo spłynęłyby wody gruntowe z całej okolicy, drastycznie ją wysuszając. O związanych ze spalaniem najbrudniejszego – niskokalorycznego, zasiarczonego i zapylonego – węgla brunatnego kosztach środowiskowych i zdrowotnych, czyniących z niego po wliczeniu tych kosztów zgodnie z (niestety nie obowiązującej w naszej energetyce) zasadą „zanieczyszczający płaci” najdroższe paliwo. Dlaczego więc nasz demokratyczny rząd przymierza się do stworzenia specustawy i wysiedlenia dziesiątek tysięcy ludzi pod odkrywki węgla brunatnego? Czyżby była to najlepsza pozostająca nam opcja?

Polski węgiel już teraz jest zbyt drogi, by znalazł sobie miejsce na konkurencyjnym rynku światowym. Spadający od kilku lat trend cen węgla nie rokuje dobrze rentowności naszych kopalń, a trend ten może jeszcze potrwać.

Stany Zjednoczone zwiększają udział gazu w swoim miksie energetycznym, amerykańskie kopalnie węgla, aby się utrzymać, kierują więc swój węgiel na eksport, zbijając jego ceny na rynku światowym. Spadający kurs rubla obniża liczoną w dolarach/złotówkach cenę węgla, czyniąc jego import jeszcze tańszym. Do tego działania zbijającej cenę ropy Arabii Saudyjskiej również w najbliższym okresie będą wywierać presję na przecenę węgla na rynkach światowych, zarówno od strony cen na giełdach, jak i obniżając koszty wydobycia węgla z kopalni odkrywkowych.

W kierunku spadku cen działają nie tylko czynniki podażowe, ale też popytowe. Chociaż na dłuższą metę ceny ropy i gazu będą rosły, to węgiel jako mniej atrakcyjne i wciąż relatywnie obfite paliwo będzie ostatni w kolejce do wzrostu. Światowa gospodarka zwalnia, nie tylko w krajach uprzemysłowionych. Zwalnianie gospodarki Chin, na które obecnie przypada połowa światowego wydobycia węgla może też oznaczać, że Pekin, żeby utrzymać przy życiu kopalnie i miejsca pracy, będzie starał się sprzedać na eksport niewyobrażalne ilości węgla, zbijając tym samym jego cenę. Wreszcie, przełom w alternatywnych technologiach energetycznych lub ambitna światowa polityka ochrony klimatu mogą trwale zbić ceny węgla.

Owszem, spadek cen węgla na rynkach światowych może być tylko przejściowy – popyt w latach 2000-2013 wzrósł o 68%, rosnąc w tempie 4,1% rocznie, a szacunki IEA z 2014 roku mówią, że choć w kolejnych kilku latach tempo wzrostu będzie znacznie mniejsze – rzędu 2,1% rocznie, to wciąż będzie to wzrost [x]. Jeśli postęp na polu alternatywnych źródeł energii i magazynowania energii będzie niewielki, światowa polityka klimatyczna będzie nieefektywna, kraje rozwijające się utrzymają szybki wzrost gospodarczy, a swoją energetykę będą rozbudowywać w oparciu o węgiel, to w ciągu najbliższych 20 lat Chiny osiągną swój szczyt wydobycia węgla, a cena węgla na rynkach światowych znacząco wzrośnie.

Polskie górnictwo może tego jednak nie doczekać. Pamiętajmy też, że rezerwy polskiego węgla kurczą się w szybkim tempie, a ewentualne kolejne kopalnie będą lokalizowane na coraz trudniejszych i droższych złożach, co również nie wróży dobrze hasłu „najtańsze paliwo”. 

Następna część: Koszty uboczne

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly