ArtykulyPowiązania

Nowe technologie rozwiążą problemy

W ostatnich wiekach w naszej kulturze utrwalił się pogląd, że nowe technologie mogą rozwiązać każdy problem. Znajdowaliśmy technologiczne rozwiązania wielu problemów: zwiększyliśmy produkcję żywności, potrafimy odsalać wodę morską, opracowaliśmy lekarstwa na śmiertelne kiedyś choroby, rozwinęliśmy systemy szybkiego transportu i jeszcze szybszej komunikacji, pracujemy nad sztuczną inteligencją, nanotechnologiami, zaawansowanymi metodami inżynierii genetycznej i szeregiem innych technologii, które kiedyś byłyby nieodróżnialne od magii. Bez wątpienia wymyślimy jeszcze wiele nowych rozwiązań.

Kto wie, być może uda nam się kiedyś opracować wydajne źródło taniej i czystej energii dostępnej na wielką skalę. Jednak, dopóki go nie ma, wstrzymywanie się z działaniami w oczekiwaniu na nie to wiara, a nie zarządzaniem ryzykiem. Intensywnie pracujemy nad alternatywami dla paliw kopalnych już od kryzysów naftowych lat 70. XX wieku, a pomimo tego udział paliw kopalnych w światowym miksie energetycznym jest dziś większy niż wtedy.

Wcale nie mamy też gwarancji (oprócz wiary), że oszałamiające tempo postępu technicznego znane z XIX i XX wieku będzie trwało w nieskończoność (lub przynajmniej przez kolejne stulecie). Owszem, stan ten ma miejsce od tak wielu pokoleń, że stał się częścią powszechnego światopoglądu – społeczeństwo wierzy, że stosowanie coraz bardziej skomplikowanych technologii zawsze rozwiąże wszystkie problemy, bo przecież „tak było od zawsze”. Jednak w marę jak wiemy coraz więcej, coraz trudniej jest też wymyślać coś rewolucyjnie nowatorskiego.

Proste i tanie rozwiązania są wdrażane najpierw, kolejne stają się coraz trudniejsze i bardziej kosztowne. Aby sobie radzić z tym problemem, tworzymy liczące dziesiątki, setki i tysiące osób zespoły.

Kiedy w 1897 roku J. J. Thomson odkrył elektron, do dokonania odkrycia wystarczył mu stół laboratoryjny i sprzęt wykonany przez kilku rzemieślników. Dziś w celu (potencjalnego) odkrycia bozonu Higgsa budujemy będący największą maszyną świata Wielki Zderzacz Hadronów, zajmujący 20 kilometrowy tunel i składający się z dziesiątek ton nadprzewodzących magnesów, superczułych detektorów i potężnych komputerów, wszystko razem obsługiwane przez tysiące ludzi i kosztujące miliardy.

Podobnie, gdy w latach 20. XX wieku Alexander Fleming odkrył penicylinę, koszt badań odpowiadał kilkudziesięciu tysiącom dolarów. Dziś nawet drobne ulepszenia leków kosztują nas setki milionów dolarów, a odkrywanie kolejnych antybiotyków i innych substancji leczniczych staje się coraz trudniejsze. I staje się to coraz poważniejszym problemem – dziś większość ludzi myśli, że jest oczywiste, że antybiotyki będą dostępne zawsze, gdy tylko będą ich potrzebować, ale już wkrótce może się to okazać próżną nadzieją. Każda użyta dawka antybiotyku działa na bakterie selekcyjnie, dając przewagę tym, które są na nie bardziej odporne. Im częściej dany antybiotyk jest używanym tym szybciej przebiega proces selekcji wśród bakterii. W wielu krajach antybiotyki podaje się „profilaktycznie” zwierzętom hodowlanym, które są trzymane stłoczone w fatalnych warunkach, sprzyjających rozprzestrzenianiu się chorób. Powszechne jest też nadużywanie antybiotyków i niedokańczanie kuracji, co również skutkuje uodparnianiem się bakterii. Dotychczas można było ten problem ignorować, bo nowe antybiotyki zajmowały miejsce starych, które przestawały już być skuteczne. Jednak to się zmienia. Najnowsze wchodzące na rynek antybiotyki tak naprawdę bazują na odkryciach sprzed dziesięcioleci. Od 1987 roku nie odkryliśmy żadnej nowej klasy antybiotyków. Przykłady można mnożyć.

Jako gatunek posiedliśmy tak szeroką wiedzę, że od dawna (w zasadzie od czasów Renesansu) nie ma ludzi, którzy mieliby ekspercką wiedzę we wszystkich obszarach. Jesteśmy zmuszeni do coraz dalej idącej specjalizacji, która ogranicza nasz horyzont postrzegania rzeczywistości i umiejętność opracowywania interdyscyplinarnych rozwiązań.

Nawet zdobycie kompetencji w jakiejś wąskiej dziedzinie staje się coraz bardziej czasochłonne. W mojej dziedzinie – fizyce, młodzi ludzie w szkołach podstawowych, gimnazjach i liceach uczą się właściwie wiedzy na poziomie znanym już w XIX wieku (a i to pobieżnie, bo powszechna już wtedy wiedza o termodynamice, elektryczności czy teorii grawitacji w głowach licealistów prawie nie istnieje). Dopiero idąc na studia (fizyczne lub inżynierskie) uczą się o osiągnięciach nauki XX wieku, a o nauce XXI wieku zwykle jedynie w ramach swojej specjalizacji. Orientację w innych dziedzinach nauki mają zaś bardzo niską. Przykładowo, licealiści w klasach o profilu matematyczno-fizycznym mają tygodniowo tylko jedną lekcję chemii i jedną lekcję biologii w pierwszej klasie – i jest to ich ostatni kontakt z tymi dziedzinami, bo w kolejnych klasach zajęć z tych przedmiotów nie mają już wcale – za to przez cały okres nauki mają dwie lekcje religii tygodniowo. Panie, miej nas w swojej opiece.

Ilustracja 1. Na górze prawa Maxwella – próbka matematyki i fizyki z XIX wieku. Na dole fragment współczesnej pracy naukowej. Czy przynajmniej wiesz, co opisowo oznacza każde z równań Maxwella?

Zanim młody człowiek zdobędzie wiedzę umożliwiającą prowadzenie badań na światowym poziomie, jest już w wieku jakichś 30 lat, a wraz z rosnącą ilością posiadanej przez nas wiedzy moment ten opóźnia się coraz bardziej. Oznacza to, że okres największej kreatywności i młodzieńczego nastawienia na obalanie starego porządku i rewolucjonizowanie świata ma już w zasadzie za sobą.

Ze szkoły nie wynosimy wiedzy niezbędnej do bycia naukowcami „z prawdziwego zdarzenia”. Żeby takim się stać, zamiłowanie do nauki trzeba mieć w sercu, trzeba nią żyć na co dzień i intensywnie rozwijać swoje zainteresowania. Właśnie tacy pasjonaci mają najwybitniejsze osiągnięcia. Jednak typowa dla pokoleń końca XIX w i jeszcze lat 80. XX wieku fascynacja nauką wśród młodych ludzi zanika, zastępowana… hm… preferowaniem innych sposobów na spędzanie wolnego czasu. Zauważalne staje się społeczne przyzwolenie na naukową ignorancję, a nawet dumę ze swojej niewiedzy. Wypowiedzi „a ja nie wiem, ile kabelków dochodzi do żarówki ani jak działa telewizor”, które kiedyś byłyby powodem do zawstydzenia, dziś dla niektórych stają się swoistym wyznaniem wiary.

Prestiż nauki zauważalnie się obniża – zresztą dużą cegiełkę do tego przyłożył przemysł sfabrykowanych wątpliwości, pracowicie dyskredytujący wiarygodność środowiska naukowego, którego badania (czy to w kwestii związków palenia z rakiem, czy szkodliwości freonów, tlenków siarki, azbestu czy pestycydów, czy też wreszcie spalania paliw kopalnych i zmiany klimatu) postrzegał jako zagrożenia dla swoich zysków.

W rozwoju technologii coraz wyraźnie rysuje się też trend „malejących korzyści”. Nawet jeśli postęp od strony naukowej jest spektakularny, to z punktu widzenia wartości dodanej często nie jest już tak olbrzymi.

Spójrzmy na przykład na kwestię komunikacji, w której bez wątpienia odnotowaliśmy niesamowity postęp. Kiedy przewóz listu dyliżansem został zastąpiony przewozem samochodem pocztowym lub pociągiem, czas komunikacji między mieszkającymi w dwóch miastach osobami (lub firmami) spadł z kilkunastu do 2-3 dni. Wprowadzenie telegrafu skróciło go do kilku(nastu) godzin. Wynalazek telefonu skrócił ten czas do minut. Poczta elektroniczna, komunikatory i smartfony skróciły go do sekund. Jak wiele można jeszcze przyspieszyć? Czy milisekundy lub mikrosekundy coś zmienią?

Kiedyś do innego miasta trzeba było podróżować tygodniami (a na drugi kontynent miesiącami). Potem wymyśliliśmy pociągi – czas kontaktu z żyjącymi tam osobami skrócił się do dni. Potem pojawił się telegraf – wiadomość można było przekazać w przeciągu godzin. Potem wymyśliliśmy telefon – jak było się pod numerem, można było skomunikować się w minutę. Teraz są telefony mobilne, dzięki czemu można skomunikować się w sekundy – przy czym sama technologia działa w milisekundy, najwolniejszy jest człowiek. Dalsze skrócenie czasu działania do mikrosekund, a potem nawet do nanosekund wiele już komunikacji nie przyspieszy.

Do trudności z opracowywaniem nowych innowacyjnych technologii mogą się też przyczyniać liczne czynniki obniżające efektywność pracy naszego układu nerwowego a przez to spadek inteligencji, inicjatywy i zdolności myślenia strategicznego. Przyczyniają się do niego powszechni obecne w środowisku sztuczne biologicznie i hormonalnie czynne związki chemiczne, obecność rtęci w środowisku, wystawienie na węglowodory aromatyczne ze spalin ruchu samochodowego, pestycydy i insektycydy, brak kontaktu z rodzicami zajętymi zarabianiem pieniędzy na spłatę długów, wielogodzinne gapienie się w telewizor a wreszcie rosnące stężenie CO2 w powietrzu, upodabniające świat do źle wentylowanego biura.

Na pewno opracujemy jeszcze wiele nowych technologii, ale powinniśmy brać pod uwagę, że tempo ich opracowywania będzie maleć.

Ponadto, często o tym nie myślimy, ale nowe technologie, choć potrafią rozwiązać wiele problemów, tworzą też nowe. Technologia może nam pozwolić na czystą produkcję trwałych, energooszczędnych i nie pochłaniających dużej ilości zasobów rzeczy. Może pomoc w regeneracji gleby, eliminacji zanieczyszczeń, ochronie łowisk i osiągnięciu szeregu innych celów. Z drugiej strony może też posłużyć do przyspieszenia erozji gleby i karczowania lasów, opróżnienia łowisk i doprowadzenia do katastrofalnej zmiany klimatu. Technologia dostarcza nam takie narzędzia, na które rynek zgłasza zapotrzebowanie, a zwykle liczy się niestety by zarobić jak najszybciej, a nie zachować zasoby dla przyszłych pokoleń.

Wąska specjalizacja ekspertów prowadzi też do zawężonego postrzegania rzeczywistości, przez co opracowywane rozwiązania odpowiadają na jakiś problem, jednak kompletnie ignorując szersze otoczenie, przez co finalna całkowita wartość dodana z rozwiązania jest zerowa, a może być wręcz szkodliwa. Kiedy eksperci od biotechnologii opracowują nowe rodzaje zbóż odporne na nowe pestycydy nie zastanawiają się nad skutkami, którymi będą ciągnące się tysiącami kilometrów monokultury – utratą bioróżnorodności, wzrostem zanieczyszczeń czy wpływem liniowego cyklu eksploatacji gleb i minerałów na nasze zdrowie i stan gleb, które przekażemy kolejnym pokoleniom. Eksperci od szczelinowania hydraulicznego czy głębokowodnych odwiertów myślą o dostarczeniu na rynek większej ilości ropy, a nie o konsekwencjach swoich działań dla zmiany klimatu. Producenci nawozów (a już szczególnie ich działy marketingu) nie myślą o konsekwencjach przeładowywania cyklu azotowego czy fosforowego, tylko o tym, żeby na pola trafiło jak najwięcej ich produktów.

W naszej kulturze powszechnie przyjmujemy, że cała historia ludzkości to ciąg nieodwracalnych i jednokierunkowych zmian w kierunku ulepszeń, a rozwój technologii jest dobry i oznacza postęp: pałka jest lepsza od pięści, strzała lepsza od pałki, a kula od strzały. Doszliśmy do tego wniosku empirycznie – bo to właśnie działa. I usprawnialiśmy dalej: od strzelb przeszliśmy do dział, potem samolotów i czołgów. Kiedy w doskonaleniu materiałów wybuchowych osiągnęliśmy już prawie wszystko, postęp pozwolił nam wymyślić jeszcze większe „bum” w postaci bomby atomowej, a potem termojądrowej.

Jednak, gdy „bum” może wysadzić cały nasz świat w powietrze, może jest to już zbyt wiele postępu? Wielu naukowców, którzy stworzyli bombę atomową zauważyło to już w latach 40. XX w., mówiąc politykom, że ta nowa broń powinna zostać zniszczona. Jednak zamiast tego zapadła decyzja o przyspieszeniu prac, a w kolejnych latach powstawało coraz więcej, coraz potężniejszych bomb – najpotężniejsze bomby miały moc 5000 razy większą od pierwszych bomb zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki. Albert Einstein podsumował to gorzko: „Wyzwolenie mocy atomu zmieniło wszystko, oprócz naszego sposobu myślenia”.

Rakieta balistyczna

Ilustracja 2. Titan II (standardowe wyposażenie: głowica termojądrowa 9 megaton). Może to już zbyt dużo postępu?

Broń atomowa wydawała się przez pewien czas aberracją na poza tym korzystnej drodze postępu. W innych obszarach techniki, łącznie z paliwami kopalnymi, energetyką jądrową i pestycydami, wiara w postęp była niezachwiana. Jednak stopniowo coraz powszechniej zaczynamy dostrzegać ryzyko związane z siłami budzonymi przez postęp: biotechnologią, cybernetyką, nanotechnologią i innymi narzędziami, które są zbyt potężne jak na naszą odpowiedzialność.

Diabeł tkwi w szczegółach: dobre „bum” może być użyteczne; lepsze „bum” może oznaczać koniec świata. Postęp technologii stanowi swoistą pułapkę, szczególnie, że rozwiązanie tworzonych przez nowe potężne technologie problemów wymaga… kolejnych technologii. Technologia sama w sobie nie jest zła lub dobra – podobnie jak młotek – można nim wbijać gwoździe budując dom, a można komuś rozbić głowę. Kiedy jednak potężna technologia, zdolna spowodować poważne szkody, dostaje się w ręce nieodpowiedzialnych ludzi (a jak wielu jest odpowiedzialnych?) lub ludzi z „misją” (pozbyć się Żydów/Arabów/Amerykanów/Chińczyków/…), to być może jest to zbyt wiele postępu?

Kilka lat temu, podczas rozmowy ze znajomym profesorem, specjalistą od biotechnologii, zapytałem go, co myśli na temat tworzenia „zaprogramowanych” wirusów o określonych właściwościach, na przykład o długim okresie utajonej inkubacji, bardzo zaraźliwych, w blisko 100% zabójczych i sprofilowanych, na przykład zaprojektowanych specjalnie do atakowania osób o określonym zestawie genów (np. należących do wybranej rasy). „Ja bym nie umiał” – odpowiedział, „ale znam człowieka, który prawdopodobnie mógłby coś takiego zrobić”. Co gorsze, w przeciwieństwie do programu mającego na celu wyprodukowanie broni jądrowej wcale nie potrzeba byłoby do tego budżetu liczonego w dziesiątkach miliardów dolarów. Już dziś wystarczyłoby kilku kompetentnych ludzi, jeden niezbyt duży budynek i powszechnie dostępny na otwartym rynku sprzęt naukowy kosztujący kilka/kilkanaście milionów dolarów. W epoce powszechnych podróży lotniczych następstwa wyzwolenia takiego wirusa byłyby katastrofalne. Jaką mamy gwarancję, że któregoś dnia jakiś tracący władzę lub życie dyktator nie postanowi zabrać ze sobą do wieczności reszty ludzkości?

Nasza technologia dała nam potężne narzędzia, jakimi żaden inny gatunek nigdy nie dysponował. Ale za tą potęgą nie nadążyła ewolucja naszych mózgów i zmiana naszej mentalności. Mamy te same mózgi, co nasi przodkowie z jaskini Cro-Magnon. Różnicą jest nasz kultura i technologia, ale nie nasze mózgi. Używając współczesnej analogii – działamy na XXI-wiecznym software, ale jest on zainstalowany na hardware liczącym sobie kilkadziesiąt tysięcy lat. Gdyby magicznym sposobem przenieść z jaskini w Cro-Magnon niemowlaka i wychować go w dzisiejszej rodzinie, to miałby on takie same szanse na zostanie astrofizykiem lub programistą, jak każde inne żyjące dziś dziecko.

Podobnie, jak inne gatunki, z którymi dzielimy tę planetę, uczyliśmy się metodą prób i błędów; jednak obecnie skala naszej działalności stała się tak olbrzymia, że nie możemy sobie już pozwolić na luksus popełnienia poważnych błędów. Świat jest już za mały na nasze wielkie pomyłki, a w miarę, jak rozgryzamy i upowszechniamy wiedzę o budowie wirusów, technologiach jądrowych czy nanorobotach, staje się on coraz mniejszy.

Nawet zasadniczo dobre rozwiązania, jak nawozy sztuczne i inne aspekty zielonej rewolucji, które pozwoliły 3-krotnie zwiększyć plony, spowodowały podniesienie stawki. Wspinamy się po drabinie postępu, usuwając jednocześnie za sobą szczeble w dole. Nie ma więc powrotu – musimy pędzić coraz dalej i coraz szybciej – piaski roponośne, gaz i ropa z łupków, odwierty oceaniczne, nowe typy reaktorów, GMO, cybernetyka i nanotechnologie postrzegamy (w dużym stopniu słusznie) jako rozwiązania obecnych problemów. Tyle że wraz z tymi nowymi potężnymi technologiami pojawiają się kolejne problemy. A z każdym kolejnym szczeblem w górę postępu stawka rośnie. Podobnie jak cena porażki – bo kiedyś przyjdzie moment, kiedy nie wskoczymy na czas na kolejny szczebel.

Jak uczeń Czarnoksiężnika cieszymy się, jak potężne czary technologiczne znamy – i nie zawahamy się ich użyć, nawet kosztem istnienia innych gatunków (uważamy, że są naszą własnością), ludzi ubogich (w końcu skoro są biedni to ich problem) i przyszłych pokoleń (prawa głosu i kasy przecież nie mają, więc się nie liczą). Technologia może nam pomóc wytwarzać czystą energię, zamykać cykl produkcyjny, oczyszczać rzeki i jeziora, wyżywić rosnącą populację. Z pomocą technologii jesteśmy też jednak w stanie wyciąć wszystkie drzewa w lesie, wyjałowić gleby, wyłowić wszystkie ryby, wydobyć i spalić setki miliardów ton piasków roponośnych, zasypać oceany plastikiem, przesycić środowisko związkami hormonalnie czynnymi, przeprowadzić wojnę jądrową, stworzyć morderczego wirusa lub doprowadzić do wielkiego wymierania. Albo stworzyć sztuczną inteligencję, która uzna, że świat byłby lepszy bez nas. Mam wątpliwości, czy dojrzeliśmy do potęgi, którą dzierżymy.

Wiele wskazuje na to, że jeśli nie zmienimy mentalności, jeśli nadal będziemy za wszelką cenę cisnąć wzrost gospodarczy i eksploatować planetę, a nie opiekować się nią (bo na zostawienie wszystkiego „jak jest” jesteśmy już zbyt potężni i wszędobylscy), to skończy się to bardzo nieprzyjemnie.

Marcin Popkiewiecz

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly