Artykuly

Kryzys zasobów i zadłużenia: trzy scenariusze rozwoju wypadków

Czy jesteś na to przygotowany?

Przede wszystkim musisz przyjąć do wiadomości, że dzisiejszy system gospodarczy funkcjonuje w sposób niezrównoważony i doprowadzi do kryzysu zasobów. Mimo to rządy i inne ośrodki władzy robią wiele, by nic się nie zmieniło.

Trwanie przy modelu „biznes jak zwykle” nieuchronnie zakończy się katastrofą, jednak kolektywnie się przy tym upieramy – mimo że efekt końcowy jest łatwy do przewidzenia (podobnie, jak łatwo obliczyć liniowy spadek poziomu wody, czerpanej z nieodnawialnego źródła).

Niestety wzajemnie zależne systemy, które nazwiemy Gospodarką, Środowiskiem i Energią, wcale nie zachowują się liniowo. Każdy z nich jest wewnętrznie skomplikowany, co sprawia, że trudno nim zarządzać. Są również całkowicie nieprzewidywalne w perspektywie dłuższej niż średniookresowa.

Dla przykładu, Energia wydaje się najprostszym z tych systemów, i tak jest w istocie. Ale nawet tutaj widzimy, że ilość energii, którą można wydobyć (w postaci ropy, gazu, etc.) jest funkcją ceny energii, dostępnych technologii, umiejętności, dostępności kapitału na inwestycje, stóp procentowych i Bóg wie, czego jeszcze. Na tej liście znajdują się pozycje przynależne Gospodarce, która z kolei zależy od Energii. Zakłócenie w jednym systemie może szybko zakłócić działanie drugiego.

Zważywszy na ten poziom komplikacji, warto określić możliwe scenariusze rozwoju wypadków i prawdopodobieństwo ich realizacji. Proste pytanie: Co mogę zrobić dziś, by nie zaskoczył mnie Scenariusz X? umożliwi nam konstruktywne działanie. Możemy nie tylko zwiększyć naszą odporność na kryzys, ale być może nawet wręcz wygodnie się w tej niełatwej przyszłości urządzić.

Scenariusz 1: Powolny upadek

W 2008 r. nadmierne zadłużenie uderzyło w gospodarki krajów rozwiniętych. Głęboki kryzys finansowy groził zawaleniem całego systemu bankowego. Wg stworzonego po fakcie raportu Hanka Paulsona (wówczas sekretarza skarbu USA) i Mervyna Kinga (ówczesnego prezesa banku centralnego Wielkiej Brytanii) świat znalazł się na krawędzi całkowitej zapaści systemu bankowego.

Zastosowano środki ratunkowe, a w reanimację banków i innych instytucji finansowych wpompowano biliony dolarów funduszy publicznych (czytaj: pieniędzy podatników). Wydaje się jednak, że istniał rodzaj kolektywnej umowy, by nie przyglądać się bliżej przyczynom kryzysu.

Więc nikt się nie przyjrzał. Fed urósł w siłę i to on zaczął tworzyć narrację: wszyscy powinniśmy się dalej intensywnie zapożyczać. Fed nazywał to „uzdrawianiem rynków kredytowych”. Wystarczyło jednak spojrzeć na stosunek długu do PKB, by rozumieć, że zapożyczamy się w tempie, którego na dłuższą metę nie da się usprawiedliwić.

Mimo polityki zerowych stóp procentowych, o skali bez precedensu w historii świata, coś wyraźnie nie wypaliło. Fala łatwego pieniądza nie przyniosła odrodzenia gospodarki, ale stała się pożywką dla bezprecedensowych, jawnych spekulacji.

Z jakiegoś powodu ci, do których popłynęły łatwe pieniądze (korporacje i gwałtownie rosnąca wąska grupa bogaczy) trzymali tą świeżą gotówkę w kieszeni, zamiast ją wydawać czy inwestować. Większa część społeczeństwa, dotknięta bezrobociem i notująca spadek realnych dochodów, w napięciu czekała na powrót prosperity.

I tak z jednego roku zrobiło się już sześć, jesteśmy w roku 2014. Czas na prognozę. W naszym pierwszym scenariuszu, z sześciu lat robi się dziesięć, a potem kilkanaście. Co pół roku ekonomiści rytualnie przewidują, że dynamiczny wzrost gospodarczy nastąpi w kolejnym półroczu. Tak się jednak nie dzieje. Przeciwnie, dług tylko się rozrasta, podobnie jak grupa najbiedniejszych. Ciężej żyje się wszystkim, którzy nie są bezpośrednio podłączeni do maszynerii łatwych pieniędzy banków centralnych.

W roku dziesiątym (2018) cena ropy albo jest za niska, by stymulować kolejne intensywne i drogie poszukiwania złóż, albo za wysoka, by stymulować dynamiczny wzrost, konieczny do utrzymania status quo.

Bez tego dynamicznego wzrostu drastycznie spadają ceny papierów wartościowych, za to rosną stopy procentowe.

I dalej powtórka z rozrywki. Zamiast uwzględnić fizyczne ograniczenia związane z wysoką ceną ropy, banki centralne rzucają na rynek jeszcze więcej pieniędzy, które tym razem trafiają bezpośrednio do rąk obywateli – w postaci pełnego zwolnienia z podatków dla jednostek i przedsiębiorstw. To niesłychanie stymuluje aktywność gospodarczą.

Tyle, że to donikąd nie prowadzi – podobnie jak statek kosmiczny bez paliwa nie przezwycięży ziemskiej grawitacji. W 2020 roku następuje szczyt wydobycia ropy z łupków w USA, a parę lat potem w Arabii Saudyjskiej. W przeciągu kilku krótkich lat staje się jasne, że nie ma już szans na dalszy wykładniczy wzrost światowej gospodarki.

Nikt już nie snuje optymistycznych prognoz, że realne PKB będzie rosło o 3,5% rocznie, co obniży poziom długu do rozsądnych poziomów. Pikują indeksy giełdowe, wyparowują ogromne ilości wirtualnych pieniędzy.

W 2030 mija pięć lat od szczytu wydobycia ropy na świecie (ten szczyt nastąpiłby wcześniej, gdyby światowe gospodarki stać było na droższą ropę; wyższe ceny przyspieszyłyby wyczerpywanie złóż).

Pozostałe złoża stają się źródłem konfliktów dyplomatycznych i wojen. W słowniku ludzi na całym świecie pojawia się pojęcie „dostępnego eksportu netto” (koncept zaprezentowany po raz pierwszy w 2007 r. przez geologa naftowego Jeffrey’a Browna). Całkiem po prostu, dla krajów importujących ropę nie jest ważne, ile ropy się wydobywa, ale ile trafi na eksport.

Każdy wydobywający ropę kraj jednocześnie ją zużywa. Ilość ropy na eksport drastycznie spada, bo u producentów maleje wydobycie, a zarazem rośnie konsumpcja. Zaledwie 10 lat po szczycie wydobycia dostępny eksport netto wynosi praktycznie zero. Staje się to znacznie prędzej, niż przewidywano. Nikt nie jest na to przygotowany.

Mija 15 lat od roku szczytu wydobycia. Jest rok 2040. Światowe gospodarki napędza mniej ropy i to gorszej jakości. Do przeszłości należą złoża starego typu, o dużej gęstości energetycznej. Pozostałe złoża są droższe w każdym możliwym sensie – finansowym, energetycznym i ekologicznym. W świecie zamieszkałym przez 8 mld ludzi, gdzie ropa potrzebna jest w wielu istotnych dziedzinach, każdy kraj staje przed trudnymi wyborami.

Gdzie płynie ropa? Zasilamy pojazdy wojskowe czy maszyny rolnicze? Jak ją racjonujemy? Kupuje ten, kogo stać czy dzielimy sprawiedliwie? Z każdym rokiem decyzje są coraz trudniejsze i mniej akceptowalne społecznie.

Około 2050 roku Ziemia jest już innym miejscem. Dawno rozwiał się technologiczny hurraoptymizm, zakładający, że człowiek rozwiąże każdy problem, jeśli tylko rynek się do tego porządnie przyłoży. Spadek wolumenu dostępnej energii nie jest już rozwiązywalnym problemem, ale pułapką, gdzie nie ma rozwiązań, są tylko bolesne konsekwencje.

Nadmierne zadłużenie w świecie bez wzrostu gospodarczego należy do tej drugiej kategorii. Pozostaje tylko jedno pytanie: Kto straci najwięcej?

Świat chyli się więc ku upadkowi. Kuśtykając, wkracza w rok 2050. Brakuje wody i żywności, co potęgują niedobory energii. Wirtualni bogacze przeszłości dziś są cieniami samych siebie.

Mimo to świat jakoś funkcjonuje. Ludzie się rodzą, żyją i umierają. Jedzą, śmieją się, marzą i tańczą. Niektórym wiedzie się dobrze, choć większości raczej kiepsko. Są kraje bogatsze i biedniejsze, te kraje zamieszkują bogatsi i biedniejsi ludzie.

Źródłem tych różnic jest to, co niedostrzegalne: jakość lokalnego przywództwa, kapitał kulturowy, to, czy ludzie umieją dbać o członków swojej rodziny i społeczności, warunkowana społecznie odporność na kryzysy.

W scenariuszu powolnego upadku nic nie rozpada się spektakularnie, ale też nic nie działa tak, jak kiedyś. W lusterku wstecznym widać, że chylimy się ku upadkowi już od 2009 roku.

Scenariusz 2: Fragmentacja

Podobnie, jak w scenariuszu powolnego upadku, pierwsze interwencje rynkowe popłacają. Jednak w tym scenariuszu wysiłki banków centralnych koniec końców niweczy fala paniki na rynkach i wewnętrzne słabości systemu.

Tutaj wszystko zdaje się toczyć całkiem spokojnie, aż nagle dochodzi do drastycznej zapaści systemu finansowego. Kolejna fala paniki przypomina tą z 2008 roku, tyle że ma znacznie bardziej dramatyczny przebieg. Tym razem niewielu decyduje się przeczekać dekoniunkturę. Większość przyjmuje zasadę: Najpierw sprzedać, potem pytać.

Po fakcie eksperci szukają kozła ofiarnego (To kredyty subprime! Nie, to Grecja! Nie, Ukraina!). Tyle, że to nie pojedynczy płatek śniegu wywołuje lawinę. W 99,999% zbiorowym winowajcą jest cała seria złych decyzji. Zagadnienie, który płatek śniegu ostatecznie uruchomił lawinę, może pasjonować kilku uczonych i ekspertów, żyjących z rozbierania spraw na czynniki pierwsze.

W latach 2009-2015 banki centralne Unii Europejskiej, Japonii i USA realizują zbliżoną politykę. Jednak po masowych korektach rynkowych 2016 roku, wobec napięć wewnętrznych i politycznych żądań, drogi banków centralnych rozchodzą się.

Teraz banki centralne wybierają rozbieżne sposoby stymulacji. To koniec ścisłej koordynacji, która dała wrażenie wszechmocy tych instytucji w minionych latach.

Japonia desperacko próbuje obniżyć wartość swojej waluty. Wyspiarski, ubogi w surowce kraj (utrzymujący się tylko dzięki różnicy między kosztem importowanych surowców, a ceną eksportowanych towarów) musi posunąć się do drastycznych metod.

Strefa euro traci wydolność finansową. Dochodzi do dosłownej fragmentacji. Zaczyna się od tego, że północ Europy zrywa unię monetarną z południem – głównie pod naciskiem Niemiec, które nie chcą już pompować pieniędzy w kulejące gospodarki Grecji, Portugalii, Włoch i Hiszpanii.

To potężny szok dla globalnego systemu monetarnego. Poszczególne banki centralne pod niesłychaną presją wykupują złe kredyty, rzucają na rynek jeszcze więcej pieniędzy i próbują obniżyć wartość lokalnej waluty, by zwiększyć konkurencyjność kraju na rynkach eksportowych.

W tym samym czasie Rosja i Chiny wzmacniają współpracę monetarną i energetyczną. Nie są całkiem odporne na zachwiania kursów walut, notowań giełdowych i straty w gospodarkach zachodnich. Mimo to ich scentralizowane gospodarki i zdyscyplinowanie (a może raczej potulność?) społeczeństw, godzących się z wprowadzanymi przez rządzących regulacjami, to – w pewnym sensie – czynniki stabilizujące.

Maleje zaangażowanie NATO na Bliskim Wschodzie – kraje członkowskie sojuszu muszą skupić się na problemach wewnętrznych. Teraz społeczeństwa regionu same kształtują swoje przeznaczenie – zaczynając od rozlewu krwi. Wyrównują stare porachunki i zbrojnie próbują przejąć kontrolę nad ośrodkami władzy.

Jedną z pierwszych ofiar jest wydobycie ropy naftowej.

W scenariuszu defragmentacji kolejny kryzys jest tak poważny, że rozsypuje się współpraca polityczna i gospodarcza krajów i regionów. Potem jest jeszcze gorzej. Eskalują się wewnętrzne napięcia społeczne, kiedy czarno na białym widać rezultaty niesprawiedliwych polityk i regulacji.

Nie da się już ukryć, że w większości przypadków rządy działały jak „Robin Hood na opak”, okradając wielu, by dać nielicznymi. Media społecznościowe informują o tym szerokie masy. Narasta gniew i oburzenie.

Jak zawsze w przypadku niedoborów, źródłem niepokojów społecznych jest sposób dystrybucji pozostałych zasobów. Ci, którzy je mają, chcą je zachować. Ci ich pozbawieni, chcą je dostać.

Po kilku niezwykle burzliwych latach świat dojrzewa do zmiany na lepsze. Jednak odbudowa okazuje się znacznie trudniejsza, niż w przeszłości.

Załamuje się zaufanie do władz i liderów. Najmniej wierzy się rynkom i ich zarządcom. Odbudowa tego zaufania potrwa wiele pokoleń. Zaspokojenie podstawowych potrzeb jest teraz znacznie droższe niż kiedyś. Wydatki na żywność, mieszkanie i energię pochłaniają ponad 60% przeciętnego dochodu.

Dawne plany stworzenia floty samochodów elektrycznych, modernizacji sieci przesyłowej, czy budowy licznych źródeł energii odnawialnej wydają się dziwacznym scenariuszem z filmu science-fiction. Kiedyś, owszem, było to możliwe – gdyby we właściwym czasie nadano tym planom priorytet. Jednak dziś, kiedy resztki zasobów zaspokajają podstawowe potrzeby ludności, niewiele ich zostaje na wielkoskalowe projekty. Trudno jest nawet utrzymać istniejącą infrastrukturę.

W którymś punkcie naszej prognozowanej przyszłości naukowcy będą ostrzegać, że walka z entropią wreszcie pochłonie całą dostępną energię. Nastąpi to wkrótce po Wielkiej Fragmentacji – znacznie szybciej, niż przewidywano.

Scenariusz 3: Twarde lądowanie

Najpoważniejszy w historii Wielki Kryzys Finansowy (przy którym turbulencje roku 2008 były tylko lekkim wahnięciem) rozwija się tak szybko i dramatycznie, że władze i banki centralne nie są w stanie mu przeciwdziałać.

Zaczyna się od pozornie nieznaczącego wydarzenia – na Kajmanach bankrutuje niezbyt znana instytucja finansowa o tajemniczej nazwie, ale za to o niesłychanym przełożeniu na działanie światowego systemu finansowego. Ta niewielka firemka pożyczyła masę pieniędzy od europejskich banków i poddała je sprytnemu recyklingowi. Pożyczka z jednego banku posłużyła jako zabezpieczenie znacznie wyższego kredytu w innym – i tak sześć razy.

Koniec końców zdołała zgromadzić nieprawdopodobne 4,5 mld dolarów, przy kapitale początkowym w drobnej kwocie 80 mln. Daje to wskaźnik dźwigni finansowej (aktywa razem/kapitał własny) rzędu 56.

Firma zainwestowała te fundusze w pozornie popłatną grę – spekulacyjny zakup swapów ryzyka kredytowego Hiszpanii i Grecji (CDS-y to zabezpieczenie kredytów państw i instytucji przez osoby trzecie na okoliczność niewypłacalności dłużnika; uważane są za jedną z przyczyn kryzysu z roku 2008). To była istna maszynka do robienia pieniędzy – firma inkasowała zyski, ale nigdy nie musiała nic wypłacać, bo ani Grecja, ani Hiszpania nie bankrutowały.

Jednak ryzyko takich gier można ukryć, ale nie wyeliminować. Wreszcie staje się najgorsze – Szkoci mówią „tak” w kolejnym referendum niepodległościowym, stopy procentowe w Hiszpanii drastycznie rosną, a to dusi gospodarkę. Hiszpania ogłasza niewypłacalność, właśnie w obszarach, które zabezpieczały CDS-y firmy z Kajmanów.

Straty są porażające. W przeciągu sekund wyparowuje 80 mln USD kapitału, w przeciągu godzin – całe 4,5 mld. Stało się to, co niewyobrażalne. Gdyby chodziło tylko o jakąś firemkę tracącą kilka miliardów, tu kończyłby się nasz scenariusz twardego lądowania. Tyle, że to jedno z ogniw skomplikowanego układu ściśle powiązanych rynkowych zakładów, poczynionych przez graczy o podobnie dużym przełożeniu na działanie systemu.

CDS-y to tylko jedna z przekąsek na szwedzkim stole mętnych, niezrozumiałych derywatów finansowych, tworzących spekulacyjny rynek transakcji zabezpieczających. Zapaść tego rynku wywołuje natychmiastową i powszechną panikę.

Bankrutują europejscy kredytodawcy firmy z Kajmanów. Zanim ustawodawcy i banki centralne zdążą się skrzyknąć i ruszyć na ratunek, zaraza się rozprzestrzenia. Niewypłacalność Banku A prowadzi do niewypłacalności Banku B. W związku z tym bankrutują C i D. E przetrwa tylko, jeśli natychmiast zamknie linie kredytowe dla wszystkich banków, bo zwyczajnie nie da się określić, kto jest wypłacalny, a kto nie.

W obliczu takiego zagrożenia, górę bierze instynkt przetrwania. Instynkt każdego bankiera mówi mu, by nikomu nie ufać i nic nie pożyczać, dopóki nie opadnie bitewny pył.

Z dnia na dzień rozpada się system skomplikowanych, ściśle powiązanych instrumentów pochodnych. Pomyślane jako polisa ubezpieczeniowa, derywaty przestają zabezpieczać przed czymkolwiek.

To tak, jakby system finansowy wykupił polisę na wypadek pożaru, która działa tylko do momentu, kiedy zaczyna się palić, a potem – przestaje istnieć.

Instynkt przetrwania sprawia, że wielcy gracze przestawiają się na tryb „czyszczenia z ryzyka”. Sprzedają wszystko, co lewarowane, powiązane z pożyczkami bądź kredytami. Pozbywają się papierów dłużnych, zakupionych w ramach carry trade (spekulacja finansowa, gdzie środki pożyczone w krajach rozwiniętych o niskim oprocentowaniu lokuje się na rynkach wschodzących oferujących wyższe zyski).

Albo raczej, próbują się ich pozbyć. W krótkim czasie rynki kapitałowe ulegają zamrożeniu. Nie ma komu sprzedać, bo nikt nie chce kupić i nie ma przepływów kapitałowych. Zamiera sprzedaż akcji funduszy hedgingowych, funduszy wzajemnych i rynku pieniężnego. Nikt nie wie, ile właściwie są warte, bo rynki przestały działać.

Banki centralne, owszem, mogą wpuścić w system falę pieniądza. Sęk w tym, że nijak nie wiedzą, gdzie te pieniądze są potrzebne i w jakich kwotach. Nie dowiedzą się, nawet, gdyby ich personel wzrósł stukrotnie, bo nikt nie ma pojęcia, kto jest komu winien i ile.

Zegar bije, a szok na globalnych rynkach się pogłębia. Bez swobodnego przepływu kapitału handel po prostu zamiera. Pękają długie na 20 tys. km łańcuchy dostaw. Szybko wyczerpuje się towar w niewielkich (ale za to tanich w utrzymaniu!) magazynach.

Z dnia na dzień na całym świecie zaczyna brakować żywności i paliwa. Żąda się naprawy sparaliżowanego systemu bankowego. Władze i banki centralne robią, co w ich mocy.

Niektórzy proponują, by zwyczajnie unieważnić wszystkie derywaty, tak, jakby nigdy nie istniały. Tyle, że instrumenty pochodne są kluczową składową kapitału podstawowego wielu (zbyt wielu) wielkich firm. Podjęły one ryzyko i ukryły je w gąszczu derywatów. Tyle, że ten zabieg nie zmniejszył ryzyka, wręcz przeciwnie.

Inni chcą, by banki centralne unieważniły derywaty i jednocześnie wpompowały konieczne fundusze w każdą firmę istotną z punktu widzenia funkcjonowania systemu – po to, by przywrócić jej płynność finansową. Ci argumentują, że nie jest to może rozwiązanie sprawiedliwe, ale lepsze, niż nie działający system finansowy.

Zanim ktoś spróbuje takich rozwiązań, postępuje spustoszenie. Straty są wielkie i nieodwracalne – niezależnie, jak szczodrze sypną groszem banki centralne.

Przed wielką zapaścią Hiszpania wylizałaby się jakoś z kryzysu niewypłacalności. Po niej, sprawy wyglądają znacznie gorzej. Stosunkowo korzystne warunki kredytowania i niskie stopy procentowe są pieśnią przeszłości. Przy wyższych stopach i ograniczonej ofercie kredytowej, hiszpański rząd stoi przed widmem gospodarczej ruiny i długiego, ekstremalnego zaciskania pasa.

A to jest niełatwe nawet w dobrych czasach. Słabsze gospodarczo kraje Europy południowej, Irlandia i Japonia doświadczają podobnych problemów. Od ich banków centralnych żąda się tego samego: dodrukowania pieniędzy i sfinansowania licznych potrzeb.

Kiedy to robią, ludziom na całym świecie zaczynają spadać łuski z oczu. Koniec końców widać działanie podstawowych zasad rządzących gospodarką i systemem monetarnym. Im więcej drukują banki centralne, tym mniej ludzie cenią ich waluty.

Im mniej ludzie je cenią, tym więcej drukować muszą banki centralne. Rosja jako pierwsza odmawia przyjęcia zapłaty za surowce energetyczne w tych walutach. W zamian żąda zapłaty w walutach silnych (tych kilku, które się obroniły), w towarach lub złocie.

Polityka bail-out koniec końców zawodzi, światowe rynki walutowe rozpadają się. To koniec wielkiego eksperymentu gospodarki opartej na długu, zapoczątkowanego w Bretton Woods. Już wkrótce pozostanie po nim tylko krytyczny wpis w podręcznikach historii ekonomii.

Na całym świecie eskalują konflikty, szczególnie między krajami, które winy za porażkę upatrują w innych, ale nie w sobie. Niektórzy uważają, że te wojny mają efekt oczyszczający, są drogą wyjścia z patu po Wielkim Kryzysie. Mylą się jednak. Wojny toczone w świecie spadającego wolumenu energii netto nieuchronnie prowadzą wszystkich to ostatecznej ruiny.

Bowiem tak wojna, jak i odbudowa pochłaniają energię i inne zasoby. Tak zwyczajnie i po prostu.

Kraje, które uniknęły wojny na swoim terenie radzą sobie znacznie lepiej, niż te, które walczyły, i to u siebie. Inwestują swoje skąpe zasoby w inteligentny styl życia, w pokojowe i efektywne wykorzystanie tego, co pozostało.

Są społeczności i ludzie, którzy przewidzieli Wielki Kryzys i widzą go jako naturalną konsekwencję niekontrolowanej ekspansji zadłużenia i rabunkowej eksploatacji zasobów i środowiska. Ci ludzie podjęli środki ostrożności i uniknęli potężnych strat, które stały się udziałem większości.

Dla tej większości Wielki Kryzys był destrukcją dobrobytu. Prawda jest jednak inna. To był transfer dobrobytu. Transfer od posiadaczy roszczeń na papierze do tych, którzy posiadają coś namacalnego. Ostał się majątek pierwotny (np. ziemia i surowce) i wtórny (to, co wytworzono dzięki majątkowi pierwotnemu). Zniknął majątek trzeciego stopnia, czyli „roszczenia” co do majątku pierwotnego i wtórnego (np. certyfikaty akcji, skrypty dłużne, czy pożyczki).

Wnioski

To naturalnie tylko trzy szkice rozwoju wypadków. Sytuacja może się rozwinąć na wiele innych sposobów.

Jednak problemy, którymi zajmuję się od 2005 roku, nie tylko się zakorzeniły, ale też są coraz lepiej zrozumiane. Wiemy, że politycy nie poruszą trudnych tematów, dopóki nie będą musieli. Wiemy to, bo do tej pory milczą.

To zawęża zakres prawdopodobnych scenariuszy – nie jest on już olbrzymi, tylko „duży”. Z naszego koszyka możliwości wyrzucamy scenariusz, w którym politycy mówią nam prawdę o niemożliwości dalszego wzrostu wykładniczego opartego o zasoby nieodnawialne i podejmują działania korygujące, by zastąpić obecny model bardziej zrównoważonym.

W gruncie rzeczy to tego domagali się uczestnicy marszu w Nowym Jorku przed wrześniowym szczytem klimatycznym. Protest przeciw anty-klimatycznej polityce to protest przeciw niekontrolowanej gospodarczej ekspansji, to protest przeciw grupom wpływów w Waszyngtonie, na Wall Street, w Londynie, Brukseli, Szanghaju, Pekinie, czy Tokio. Na jeszcze głębszym poziomie, to protest przeciw naszemu systemowi monetarnemu, bo ten jest z definicji wykładniczy.

To naprawdę twardy orzech do zgryzienia. Ja jakoś nie widzę, żeby decydenci poświęcali temu istotną uwagę.

Tak naprawdę, ludzie władzy poświęcają temu uwagę tylko wtedy, gdy wydają swoje prywatne pieniądze, by zbudować swoje prywatne schronienia na wypadek konieczności ucieczki, kiedy wszystko zacznie się walić. Nie winię ich za to. To zupełnie racjonalne działanie. Sam tak zrobiłem.

Jednak wiem też, że trzeba wewnętrznej siły, by zobaczyć sprawy takimi, jakimi są i pogodzić się z faktem, że na poziomie krajów i świata nie zrobimy wiele, dopóki nie zmusi nas to tego niekorzystny rozwój wypadków.

Co prowadzi nas do naszych scenariuszy. Każdy z nich uwzględnia tą prostą prawdę: nie podejmiemy działań na dużą skalę, dopóki najpierw coś się nie stanie. Przewidywania trafią do powszechnej świadomości dopiero po tym, jak zadziałają destrukcyjne czynniki.

Mogę się tu mylić, ale tak właśnie oceniam ludzkość w obecnym stadium rozwoju.

Mam nadzieję, że włączysz się w dyskusję, jak ulepszyć omówione tu scenariusze. Co powinny obejmować? Jak oceniasz prawdopodobieństwo wystąpienia scenariusza 1, 2 i 3? Jakie przełożenie będzie miał każdy z nich na Twoje życie i jak chcesz stawić mu czoła?

Opracowanie: Marta Śmigrowska

Czytaj także: Niezrównoważony system gospodarczy zaczyna się sypać

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly