Artykuly

Niezrównoważony system gospodarczy zaczyna się sypać

Prosto przed siebie w gabinecie luster.

Muszę przyznać, że coraz trudniej pisać mi o tym, co się dzieje na świecie. Nie dlatego, że nie ma o czym – mamy wojny, propagandę, przekręty i epidemię Ebola. Tyle, że większość tych złych wiadomości to symptomy choroby, a nie choroby same w sobie.

Ten, kto w kółko opisuje symptomy, jest jak zdarta płyta. Wolę więc dotrzeć do źródła problemu, bo tylko tam tkwią rozwiązania i szansa na postęp.

Po co doszukiwać się sensu w przejściowym stanie rzeczy, w świecie, gdzie banki centralne nadwerężyły (a może i zniszczyły) wszelkie zdrowe zależności między cenami, ryzykiem i rzeczywistością? Kiedy manipuluje się ceną pieniądza (czyli stopami procentowymi), ta manipulacja wypacza wszystkie inne ceny. Niektóre będą zbyt wysokie, inne znacznie zaniżone, jednak żadna z nich nie odzwierciedli rzeczywistej gry między popytem a podażą.

Czy ryzyko zniknie, jeśli przenieść je z sektora nań narażonego do zestawień bilansowych banku centralnego? Czy zlikwidują je księgowe sztuczki? Uważam, że ryzyko jest jak energia: nie można go ani stworzyć, ani zniszczyć. Można je tylko przenieść lub przekształcić.

Dziś rzeczywistość nie interesuje polityków – co widać na przykładzie bonanzy gazu łupkowego: ewidentnie przejściowej, a prezentowanej jako zjawisko trwałe, prawie że wieczne. Stąd też dzisiejsze dyskusje polityczne przyniosą tylko doraźny pożytek. Opierają się przecież na iluzjach.

To wszystko potwierdza tezy zawarte w mojej książce: funkcjonujemy w sposób niezrównoważony; dotyczy to ekonomii, środowiska i – co budzi największy niepokój – zużycia energii.

Na początek przyjrzyjmy się podstawowym faktom.

Świat w liczbach

Ludzka populacja liczy sobie dziś 7,2 mld. Do 2050 roku ma osiągnąć 9 mld. Tymczasem wartość „energii na osobę” nie zmienia się już od dziesięcioleci. Jeśli więc w najbliższych 35 latach liczba ludności rzeczywiście wzrośnie o 15-25%, produkcja energii netto będzie musiała rosnąć w tym samym tempie, tylko po to, by nie spadała wartość „energii na osobę”.

Ale czy to możliwe? Czy wolumen energii netto uzyskanej z ropy może wzrosnąć o kolejne 15-25%? Pomińmy tu w ogóle kwestie motoryzacji Chin, czy Indii, które podwoiłyby popyt na ropę.

Wg EIA wydobycie ropy z łupków osiągnie szczyt do roku 2020, a potem będzie spadać. W przypadku ropy konwencjonalnej do połowy wieku wszystkie pracujące dziś szyby osiągną szczyt wydobycia, a wiele z nich się wyczerpie. Oznacza to, że na miejsce ropy o dużej wartości energetycznej z olbrzymich pól przeszłości trzeba będzie wydobyć jeszcze więcej ropy o mniejszej wartości energetycznej ze złóż niekonwencjonalnych – tylko po to, by podtrzymać status quo.

By do połowy wieku utrzymać wartość energii per capita na zbliżonym poziomie, nie tylko trzeba będzie zastąpić wyczerpujące się źródła, ale też w jakiś sposób wycisnąć więcej energii ze złóż niekonwencjonalnych o niskiej wartości energetycznej, takich jak piaski roponośne czy ropa z łupków.

A nowe złoża niestety różnią się od starych. Są głębiej położone, wymagają więcej zachodu, produktywność szybów jest znacznie niższa, niż w przeszłości. To są fakty.

W 2013 roku na całym świecie odkryto zaledwie 20 mld baryłek ropy – w stosunku do 32 mld baryłek wydobytych i zużytych. Od 1984 roku nieprzerwanie zużywamy więcej ropy, niż jej odkrywamy. To tak, jakbyśmy wypłacali z funduszu powierniczego więcej, niż wynoszą zyski i dywidenda. Koniec końców, przejemy środki funduszu i będzie po zabawie.

Spada więc ilość energii netto uzyskiwanej z ropy, a nowe odkrycia nie sięgają poziomu zużycia. Jednocześnie sumaryczny dług gospodarek rozwiniętych przekroczył 100 bilionów dolarów – co zakłada, że gospodarki w przyszłości będą nie tylko większe, niż dziś, ale będą większe wykładniczo.

Tempo narastania tych długów wcale nie spada. Wręcz przeciwnie: banki centralne robią, co mogą, by zwiększyć zadłużenie, nawet jeśli oznacza to drukowanie pieniędzy i wykup długów i toksycznych aktywów z rynku.

Co więcej, w większości krajów rozwiniętych społeczeństwa się starzeją, a fundusze emerytalne i społeczne są drastycznie niedofinansowane. Konta większości z nich są tak samo puste, jak obietnice polityków.

Te trendy w obszarze wydobycia ropy, zadłużenia i demografii są alarmujące same w sobie. Trzeba je jednak widzieć w kontekście ograniczeń środowiska, które już dziś z trudem utrzymuje 7-miliardową populację. Założenie, że utrzymamy obecne status quo, jest czystą iluzją.

Przytoczę tu przykład natury ekologicznej. Na całym świecie eksploatuje się podziemne źródła wody pitnej, by zaspokoić lokalne zapotrzebowanie. Wiele z tych rezerwuarów ma określone tempo uzupełniania – pełna regeneracja może trwać tysiące, a nawet dziesiątki tysięcy lat. Praktycznie wszystkie źródła są dzisiaj nadmiernie eksploatowane. Pompuje się więcej wody gruntowej, niż naturalne wsącza się jej do rezerwuaru. To prosta matematyka. Za każdym razem, kiedy pompujemy nadmierną ilość wody, skraca się czas, przez jaki to źródło będzie nam służyć. Proste jak konstrukcja cepa. A mimo to w wielu krajach rośnie populacja i powstają nowe miasta (bardzo kosztowne, i w sensie ekonomicznym i energetycznym), zależne od tych samych nadmiernie eksploatowanych źródeł wody.

W większości przypadków da się wyliczyć z doskonałą precyzją, kiedy te rezerwuary się wyczerpią i ile milionów ludzi zostanie bez wody. I mimo to, w dosłownie wszystkich przypadkach, lokalny „plan” rozwoju (o ile można to tak nazwać) zakłada, że wykorzystanie wód gruntowych będzie stymulować dodatkowy wzrost gospodarczy i wzrost populacji. Nikt nie zastanawia się nad konsekwencjami takiej polityki w przyszłości. Najwyraźniej, według „planu”, to przyszłe pokolenia mają zmierzyć się z konsekwencjami naszych dzisiejszych decyzji.

Tak więc społeczności na całym świecie nie rozumieją, że są na drodze do całkowitego wyczerpania źródeł wody. Jakie są więc szanse, że poradzą sobie ze zjawiskami bardziej skomplikowanymi i mniej namacalnymi, takimi ja powolny spadek ilości energii netto uzyskiwanej z ropy, zmiana klimatu lub też rosnące zadłużenie? Wg mnie raczej marne.

Wnioski

To naprawdę bardzo proste: Wszystko, co nie jest wieczne, wreszcie się skończy. Wiemy, że wiele krajów jest dziś całkowicie niewypłacalnych, niezależnie od wszelkich księgowych sztuczek. Inaczej rzecz ujmując: naprawdę nie ma sensu przejmować się sumarycznym deficytem 100 bilionów dolarów na kontach funduszy emerytalnych i zdrowotnych, bo i tak nikt nam tego nie wypłaci. Dlaczego? Bo się nie da. Wartość podjętych zobowiązań jest wielokrotnie wyższa, niż to, co wypracujemy, by je pokryć. Nic dodać, nic ująć.

Jednak nasz największy dylemat jest natury energetycznej. Stale spada ilość energii netto uzyskiwanej z ropy. Któregoś dnia zacznie spadać ilość wydobywanego surowca. Zabraknie więc energii, by podtrzymać egzystencję dodatkowych miliardów ludzi i nieustanny wzrost zadłużenia.

Tak samo, jak nie ma planu na wypadek wyczerpania źródeł wód gruntowych (poza „Niech przyszłe pokolenia się tym martwią”) nie ma też planu, co zrobić z faktem, że gospodarka nie chce rosnąć tak szybko, jak zadłużenie.

Mówiąc kolokwialnie, bujamy się beztrosko.

Co dziwne, ludzie wciąż ufają źródłom, które kiedyś uznali za rzetelne. Ja absolutnie nie wierzę, że karierowicze z Waszyngtonu i przyklejeni do komputera analitycy Fed mają jakiekolwiek pojęcie o sprawach energii czy środowiska. Skupiają się tylko na pieniądzach. Próbują pożenić wyłącznie potrzeby gospodarki i polityków.

To tak, jakby kapitanowie statku wyznaczali kurs na podstawie map ignorujących to, co znajduje się pod wodą. Możemy być pewni, że prędzej czy później statek w coś uderzy i zatonie.

Jestem całkiem pewien, że analizy Fed (ale też Europejskiego Banku Centralnego, banków centralnych Japonii i Wielkiej Brytanii i innych) przypominają średniowieczne mapy – z napisem „Tu żyją smoki” nabazgranym na marginesie, obok wykresów pikujących notowań giełdowych i rosnącego zadłużenia gospodarstw domowych.

Ale jest jak jest. Populacja do połowy wieku ma wzrosnąć z 7,2 mld do 9 mld. W tym samym czasie zestarzeją się dosłownie wszystkie znane złoża ropy. Być może na innych kontynentach pojawią się jakieś złoża ropy z łupków, co nieco złagodzi kryzys (choć to niezbyt prawdopodobne), jednak już dziś jest jasne, że erę taniej łatwo dostępnej ropy mamy nieodwołalnie za sobą. Wraz z nią odchodzi nadzieja na dobrobyt dla wszystkich mieszkańców Ziemi.

To wszystko skłania do refleksji. Pojawiają się naturalne pytania: Co się może stać i kiedy? Jak to na mnie wpłynie? Jak rozpoznam, że już się zaczęło? Wziąwszy pod uwagę pewniki i niewiadome, jak powinienem zarządzać ryzykiem? Jakie wyzwania, a jakie szanse się z tym wiążą?

W kolejnym tekście pt. Kryzys zasobów i zadłużenia: trzy scenariusze rozwoju wypadków rozważymy, co najprawdopodobniej wydarzy się w nadchodzących latach, wraz z narastaniem wyżej opisanych problemów. Proste wyliczenia wskazują, że nie da się utrzymać obecnego status quo. Zmiany są więc nieuniknione, ale jak będą przebiegać? I co możesz zrobić dziś, by złagodzić ich wpływ na swoje życie?

Opracowanie Marta Śmigrowska na podst. Ready or not

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly