ArtykulyPowiązania

Ryszard Kulik: Jak chronić przyrodę?

Felietony Ryszarda Kulika pokazują świat okiem ekologa-filozofa, bez liczb i wykresów, ale z głęboką wrażliwością na otaczający nas świat. Choć dla większość naszego społeczeństwa uznałaby te myśli za bardzo krytyczne i radykalne, niewątpliwie warte są refleksji.

To, wydawałoby się niewinne pytanie, zawiera w sobie kilka ukrytych założeń, które
wiele mówią o otaczającym nas świecie i o nas samych. Spróbujmy więc wyciągnąć je
na światło dzienne i wnikliwie się im przyjrzeć, by uniknąć wpadania w pułapki, które
najczęściej sami na siebie zastawiamy.

Po pierwsze zatem, jeśli przyroda ma być chroniona, to niechybne świadczy to
o tym, że jest zagrożona. Takie stwierdzenie jest oczywiście prawdziwe. Ale wyłącznie
z pewnego wąskiego punktu widzenia. Mamy przecież aż nadto doniesień naukowych
i twardych dowodów wskazujących, że np. gatunki wymierają szybciej niż wynika to
z naturalnego procesu albo, że zagrożone unicestwieniem są konkretne miejsca, które
postrzegamy jako cenne przyrodniczo.

Z drugiej jednak strony, jeśli spojrzymy na przyrodę w jej całości i niepodzielności, to
możemy być raczej spokojni. Wiele wskazuje na to, że życia na Ziemi nie da się unicestwić,
a przynajmniej my ludzie nie jesteśmy tego w stanie zrobić. Możemy tylko znacząco
wpłynąć na jego charakter i przejawy, a to z pewnością robimy. Oznacza to więc, że
chcemy chronić jakiś konkretny obraz przyrody, jakiś stan, który uznajemy za właściwy
lub pożądany. To zaś oznacza, że to my ludzie, w oparciu o swoje koncepcje, przesłanki
i założenia decydujemy co przyrodą jest, a co nią nie jest. Leśnicy i część naukowców argumentuje
przykładowo, że brak ingerencji w naturalny proces w Puszczy Białowieskiej,
tak jak się to dzieje w rezerwacie ścisłym, doprowadzi do degradacji lasu, który zarośnie
topolą czy grabem.

Taką zmianę część osób traktuje jako niepożądaną, trzymając się kurczowo określonej
wizji, w której las ma być dokładnie taki, jak sobie to wymyśliły.

Mało tego, w tym podejściu ujawnia się ogromna arogancja człowieka, któremu
wydaje się, że wie, co jest dla przyrody dobre. To tak, jakby powiedzieć, że przyroda
może się pomylić, a my jesteśmy od tego, by ją poprawiać. Co ciekawe, przyroda myli
się zarówno tam, gdzie człowiek przestał ingerować (rezerwat ścisły), jak i tam, gdzie
ingeruje ciągle (las gospodarczy). Szczególnie w tym drugim przypadku przybiera to postać
błędnego koła, w którym kolejna ingerencja w naturalny proces uzasadniana jest
poprzednią. Mówi się na przykład, że przyroda tak została już przez człowieka zmieniona,
że teraz sobie sama nie poradzi. To dlatego w lasach trzeba sadzić, wycinać, nawozić,
walczyć ze szkodnikami czy pielęgnować drzewostan. Zastanówmy się jednak, co by się
stało, gdyby tego nie robić? Czy w takim pozostawionym sobie lesie byłoby mniej przyrody?
Ile w końcu jest przyrody w przyrodzie?

Te wszystkie pytania obnażają bezlitośnie nasze zapatrzenie w siebie, nasz egocentryzm
i narcystyczną uzurpację. Bo trzeba to powiedzieć wyraźnie: jeśli rzeczywiście
chcemy chronić przyrodę, to musimy odsunąć na bok własne interesy. I nie chodzi tu tylko
o interesy ekonomiczne, ale również te związane z przekonaniami na temat tego, jak
przyroda powinna wyglądać. Lgniemy to takich przekonań poznawczo i emocjonalnie,
a następnie bronimy ich jak twierdzy nie pozwalając na to, by rzeczywistość była taką,
jaka jest.

Podstawową przyczyną tego lgnięcia, uzurpacji czy przymusu działań jest oczywiście
lęk, że sprawy pójdą nie tak, jakbyśmy chcieli. Tyle, że w tym przypadku przypomina to
obawę o to, że woda będzie mniej mokra, niż powinna.

Po drugie, zakładamy, że przyroda jest zbiorem oddzielnych elementów. Ochrona zawsze
nastawiona jest na pewien układ, czy element, który traktujemy w sposób priorytetowy.
Ta filozofia stanowi podstawę ochrony gatunkowej, która jest następnie jednym
z fundamentalnych podejść do ochrony przyrody w ogóle. Mamy czerwone księgi zwierząt
i roślin, które zagrożone są wyginięciem. Ten zbiór gatunków jest naszym oczkiem
w głowie, bo nie chcielibyśmy z niego nic utracić. Ujawnia się tutaj uniwersalny mechanizm
psychologiczny, który każe nam szczególnie cenić to, co jest rzadkie. Dlatego też
przyrody nie spostrzegamy w sposób płaski. Wyraźnie różnicujemy jej elementy składowe
i przypisujemy większą wartość tym gatunkom, które są nieliczne; gatunki pospolite
zaś wydają się mniej wartościowe. Mamy niewątpliwie sukcesy w tym podejściu
– udało nam się cudem niemalże uratować niektóre gatunki od zagłady. Tak było np.
z żubrem. Zauważmy jednak, że najczęściej są to gatunki „spektakularne” – duże
ssaki, ptaki, owady czy rośliny. Prawdopodobnie jest wiele gatunków, które mniej się wyróżniają,
są mniejsze lub gorzej opisane, i o których nigdy nie dowiemy się, że je straciliśmy.
Krótko mówiąc, ochrona gatunkowa jest rodzajem kulturowego fetyszu, który
z całości przyrody wykrawa małe fragmenty i na nich się koncentruje. Istotne jednak jest
to, że tak pojmowana ochrona gatunkowa jest w dużym stopniu nieskuteczna, o czym
przekonujemy się, zwracając uwagę na pęczniejące dramatycznie objętości czerwonych
ksiąg. Dlaczego tak się dzieje?

Podstawowe prawo natury mówi o tym, że osobnik czy gatunek stanowi jedność ze
swym środowiskiem. Niektórzy uważają nawet, że nie ma czegoś takiego jak oddzielny
element przyrody w postaci osobnika czy gatunku. To, z czym mamy do czynienia, to
sieć zależności, w którą wplecione są poszczególne „zgrubienia” tej sieci, czyli zwierzęta,
rośliny, grzyby, bakterie. Ochrona gatunkowa zaprzecza takiemu obrazowi przyrody wyizolowując
poszczególne elementy z kontekstu. Prawdopodobnie to jest główna przyczyna
porażki takiego podejścia do ochrony przyrody.

Jeżeli chcemy ochronić jakiś gatunek, to musimy bronić wszystkiego, co stanowi środowisko
tego gatunku, czyli inne gatunki oraz cały skomplikowany układ tzw. elementów
nieożywionych, które zawierają w sobie profile glebowe, cieki wodne, nasłonecznienie,
wiatry i tysiące innych jeszcze elementów oraz ich wzajemne powiązania. Zatem, jeśli
chcemy skutecznie ocalić, np. pięknego motyla zagrożonego wyginięciem – niepylaka
apollo, to musielibyśmy najpierw poznać jego niezliczone powiązania, od których jest
zależny, a następnie ingerując w te poszczególne elementy sprawić, że motyl poczuje
się w końcu dobrze i przetrwa w swoim środowisku. Problem jednak polega na tym, że
prawdopodobnie nikt nie jest w stanie w pełni rozpoznać złożonej sieci powiązań, które
ostatecznie stworzyły „zgrubienie” w formie niepylaka apollo. Nikt nie jest w stanie tego
zrobić, bo ta sieć ostatecznie oplata cały świat i zawiera w sobie wszystkie elementy
tworzące środowisko życia na ziemi. Oczywiście niektóre fragmenty tej sieci są bliższe
naszemu motylowi niż inne, ale nie oznacza to, że te dalsze możemy pominąć lub je zignorować.
Dynamika sieci bowiem jest taka, że to, co jest dalekie ostatecznie pośrednio
wpływa na wszystkie elementy układu.

Co więc zrobić z tym motylem? Jak go chronić?

W tym momencie docieramy do trzeciego założenia, które kryje się w podejściu
ochroniarskim. Otóż w ochronie przyrody niebezpiecznie dokonuje się podziału na niszczoną
przyrodę i niszczącego człowieka. Jesteśmy nastawieni na pomaganie przyrodzie,
podczas gdy wiele wskazuje na to, że natychmiastowej pomocy potrzebujemy my sami.
Choć jest nas coraz więcej na świecie, jesteśmy gatunkiem, który znajduje się na progu
załamania. Stajemy się coraz słabsi i wrażliwsi. Zatruwamy się przetworzonym chemicznie
jedzeniem i piciem, żyjemy w niezdrowych miastach, pracujemy ponad miarę
i utraciliśmy kontakt z tym, co naturalne – z porami roku, przyrodniczymi cyklami, czy
naturalnymi lasami. Do czego mamy się odwołać, do jakiego autorytetu zwrócić, który
wskazałby nam drogę wyjścia z pułapki, którą sami na siebie zastawiliśmy. Nieustannie
bowiem obracamy się wokół własnych wytworów i konsekwencji naszych działań, które
prowokują kolejne. Ciągle tylko „my”, „my”, „my” albo „ja”, „ja”, „ja”.

Niektórzy poszukują tego autorytetu u Boga. Są też tacy, którzy kierują się w stronę
dzikiej przyrody. Co ciekawe, te dwie drogi mają wspólny mianownik. W religii
i duchowości ważne jest przekonanie, że jest coś większego od nas, czemu mamy się
podporządkować. To dlatego niemal we wszystkich religiach wyznawcy deklarują „niech
będzie wola Twoja, a nie moja”. Jeśli zaś chcemy zwrócić się do przyrody jako nauczyciela,
to musimy powiedzieć to samo. W przeciwnym razie, po raz kolejny spotkamy się
z własna uzurpacją, czyli nadętym „ja”, które z powodu irracjonalnego lęku musi kontrolować
rzeczywistość i pociągać za wszystkie sznurki.

Poddawanie się przyrodzie, a właściwie naturalnemu procesowi, jest nie tylko najbardziej
dojrzałym i zaawansowanym sposobem ochrony środowiska, gdzie nie różnicujemy
na gatunki ważniejsze i mniej ważne, pożyteczne i szkodliwe, ale też daniem sobie samemu
szansy na budowanie większego zaufania do siebie i do świata. Nic tak dobrze nie
leczy z lęku, jak odważna i bezkompromisowa konfrontacja z tym, czego się boimy oraz
stopniowe odkrywanie tego, że tak naprawdę lęk był iluzją. W tym procesie nieuchronnie
trzeba też dopuścić do siebie ból i cierpienie, bo przecież nie zawsze wszystko dzieje się
zgodnie z naszymi wyobrażeniami. Ale stopniowe „puszczanie” tych wyobrażeń ostatecznie
pozwala uporać się z trudnym doświadczeniem i osiągnąć głębszy spokój.

W taki oto sposób chroniąc siebie dbamy o to, co nas otacza. Zarówno my, jak
i przyroda jesteśmy podobni do wody, która nie może być ani mniej, ani bardziej mokra.
Jedyne, co nam pozostaje, to ze spokojnym umysłem pozwolić, by tak właśnie było.

I tyle!

Felietony Ryszarda Kulika z cyklu „Stąpając mocno po ziemi” jest dostępny tutaj

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly