ArtykulyPowiązania

Nasze małe polskie węglowe granice wzrostu

Najpierw eksploatujemy wielkie złoża najwyższej jakości, płytko i dogodnie położone, czyli po prostu tanie w eksploatacji. Kiedy takie złoża się kończą, sięgamy po mniejsze, gorsze jakościowo, położone głębiej, w niedostępnych lub cennych społecznie i przyrodniczo rejonach. Tak więc nie widać, że „zasoby się kończą”. Nie kończą się – ale to, po co trzeba sięgać staje się stopniowo coraz bardziej kosztowne, a w niektórych regionach świata następuje to szybciej, niż w innych. Tak właśnie mają się sprawy z naszym węglem. Choć nasi politycy zaklinają rzeczywistość, twierdząc, że tak jak był, tak i będzie przyszłością polskiej energetyki, to realia są takie, że swoje złote czasy ma już za sobą i jest już w swojej schyłkowej epoce. O tym, jak drogi jest nasz tani węgiel, pisaliśmy np. w artykule Nasz ssskarb, czyli 'Węgiel jest tani – to przyszłość polskiej energetyki’. Czas na aktualizację, a właściwie „sprawozdanie z linii frontu”.

O kłopotach Katowickiego Holdingu Węglowego, a szczególnie Kompanii Węglowej, wiedzą już chyba wszyscy. Pierwsza z nich negocjuje właśnie z bankami warunki tzw. finansowania operacyjnego, dzięki któremu mogłaby spłacać zobowiązania w terminie. Druga wpadła w tak poważne tarapaty finansowe, że w kasie nie było nawet pieniędzy na wypłatę pensji. Kompanię Węglową uratowała Jastrzębska Spółka Węglowa, kupując od KW kopalnię Knurów-Szczygłowice za 1,5 mld złotych (solidnie zresztą przepłacając). Może więc przynajmniej JSW jest w tak dobrym stanie finansowym, że stać ją na przejmowanie innych zakładów i inwestycje? Nie. Kolejny akt gry w przerzucanie gorącego kartofla właśnie nastąpił – Jastrzębska Spółka Węglowa właśnie poinformowała, że nie wypłaci w pierwszym półroczu planowanej wcześniej transzy ekwiwalentu za deputat węglowy dla górników-emerytów, bo nie ma na to pieniędzy.

To kolejny sygnał, że polskie górnictwo węgla kamiennego z każdym miesiącem przybliża się do skraju przepaści, a upadek wydaje się coraz bardziej nieunikniony. Ceny na rynku węgla, choć z perspektywy historycznej wysokie, są zbyt niskie, by opłacało się wydobywać węgiel na Śląsku. Sytuację, w której górnictwo dopłaca do każdej tony węgla mogłoby złagodzić ograniczenie kosztów płac i poprawa wydajności, ale górnicze związki zawodowe blokują takie zmiany i pomimo tego, że są w fatalnej kondycji, kopalnie wciąż muszą wypłacać 13. i 14. pensje i ponosić koszty różnych starych przywilejów branżowych. Nie można też liczyć na to, że złoża węgla nagle się odtworzą.

Zamiast spojrzeć w oczy prawdzie, że węgiel nie będzie paliwem przyszłości (a już na pewno nie węgiel z naszych własnych kopalni), rząd zamiata problem pod dywan.

Kilkanaście dni temu grupa posłów PO przedstawiła w Sejmie projekt ustawy odraczający spłatę zadłużenia, jakie wobec ZUS mają spółki górnicze. Samo zadłużenie Kompanii Węglowej względem ZUS wynosi blisko 300 mln zł. Tak naprawdę to nie jest projekt poselski, ale rządowy – wcześniej zapowiadał go premier Donald Tusk. Rząd często ucieka się do takiej sztuczki – prosi zaprzyjaźnionych posłów, by przedstawili projekt ustawy. Nie musi wówczas konsultować się ze związkami zawodowymi i przedstawicielami pracodawców.

Według projektu ustawy długi mają być spłacone do 2017 roku, ale równie dobrze mogą nie zostać spłacone w ogóle. Podobną ustawę Sejm uchwalił w roku 2007. Wówczas posłowie prolongowali dawne długi kopalń wobec ZUS o osiem lat. Oczywiście widać, że długi te nie będą miały zostać z czego spłacone, a zamiast tego będą zaciągane kolejne. Będzie kolejna prolongata, a jak zajdzie potrzeba, to jeszcze następna. Zgodnie z ustawą zadłużenie to nie jest oprocentowane. Tysiące przedsiębiorców mających zaległości wobec ZUS musi płacić karne odsetki, ale kopalnie węgla – nie. W ten sposób do ZUS nie wpłyną setki milionów, więc dziurę w jego kasie będzie musiał zasypywać budżet, czyli podatnicy. Po przejęciu pieniędzy z OFE najwyraźniej rząd uznał, że nasze oszczędności z OFE pójdą na spłatę długów kopalń. Tak oto na szereg sposobów odbieramy środki z przyszłości przejadając je tu i teraz.

Robiąc to, rząd nagina prawo. Odroczenie długów, w dodatku nieoprocentowanych, jest pomocą publiczną dla państwowej spółki. Komisja Europejska pewnie poprosił nasz rząd o wyjaśnienia.

W gruncie rzeczy te niespełna 300 mln zł, które podatnicy podarują Kompanii Węglowej, to drobiazg w porównaniu z ukrytymi dotacjami, jakie płacimy naszemu górnictwu za nasz ‘tani węgiel’. Podatnicy biorą na siebie ciężar utrzymania górniczych przywilejów emerytalnych. Owszem, pracujący na dole górnicy powinni wcześniej przechodzić na emeryturę, tyle że koszt tego przejścia powinien obciążać same kopalnie i spółki węglowe i być wliczony w koszty ich działalności! Gdyby tak było, okazałoby się, że górnictwo przynosi jeszcze większe straty, niż wykazuje, a utrzymywanie większości kopalń jest ekonomicznym nonsensem. Kompania Węglowa (nawet z dotacjami jawnymi i ukrytymi!) miała w ubiegłym roku 1 mld zł straty, a w tym roku zapewne więcej. I nie wspominamy tu w ogóle o środowiskowych, zdrowotnych i społecznych kosztach wydobycia i spalania węgla, liczonych w dziesiątkach miliardów złotych rocznie.

Rząd planuje też pomóc polskiemu węglowi, zobowiązując elektrownie (państwowe przecież) do zapłaty za kupowany węgiel z góry, w formie przedpłat, a do tego po wyższych, niż rynkowe, cenach (choć mogłyby taniej kupić lepszy węgiel z importu). Jeśli tak się stanie, to za utrzymywanie schyłkowej branży znowu zapłacimy wszyscy.

Postawę naszego rządu odbieram
jak z jednej strony konsekwentną (w nie najlepszym tego słowa znaczeniu), z drugiej niespójną. Kiedy rząd mówi o
polityce klimatyczno-energetycznej, to z góry ją odrzuca, argumentując, że
podwyżka cen energii zrujnuje gospodarkę. Tymczasem, gdy mowa o pompowaniu
miliardów w górnictwo, to już podwyższanie cen jest zupełnie OK. Podobnie,
okazuje się, że w imię bezpieczeństwa energetycznego warto też wydać 7,5 mld
PLN na terminal LNG tylko po to, żeby kupować DROŻSZY gaz (i to na
pewno nie od USA
, które są importerem gazu netto). I znów, w imię
bezpieczeństwa energetycznego uzasadnione będą podwyżki cen energii. Ale gdy
przypadkiem budowanie tego bezpieczeństwa było odebrane dużym firmom a
pozostawione obywatelom w formie mikro-OZE i efektywności, to politycznie już
jest skazane na śmierć. Czy rząd wierzy, że budowanie bezpieczeństwa
energetycznego na węglu jest korzystniejsze dla Polski i Polaków, a nie tylko
dla naszego skostniałego lobby energetycznego?

Autorzy „Granic Wzrostu” (jeśli ktoś jeszcze nie czytał, to jest to absolutnie lektura obowiązkowa!) nie prognozowali wyczerpania się zasobów. Prognozowali, że koszt ich pozyskiwania będzie rósł, a borykające się z trudnościami sektory, jak czarne dziury, będą zasysać coraz więcej środków z reszty gospodarki, co będzie się nakręcać aż do progu, za którym gospodarki „uduszą się”.

Zamiast dostrzec strategiczny obraz sytuacji, rządzący bronią status quo. Polska i Europa nie mają już liczących się przyszłościowych złóż paliw kopalnych. To, co może jeszcze być, jak odkrywki węgla brunatnego czy gaz łupkowy to typowe „skrobanie dna beczki”, wiążące się z wielkimi kosztami finansowymi, społecznymi i środowiskowymi. Węgiel nie jest paliwem przyszłości. Jedyną opcją rokującą coś innego niż epicką katastrofę jest radykalny program efektywności energetycznej i tworzenia lokalnych odnawialnych źródeł energii.

Marcin Popkiewicz, z wykorzystaniem Gazeta.pl, Rp.pl, Interia.pl

Podobne wpisy

Więcej w Artykuly